Od kilku tygodni zbieram się do
napisania małej recenzji książki z serii „Język francuski dla początkujących”,
autorstwa Marii Szypowskiej, a wydanej przez Wiedzę Powszechną dawno, dawno
temu, w 1990 roku, w serii zatytułowanej „Uczymy się języków obcych”. Internet
naucza, że istnieją też późniejsze wydania, najnowsze wypatrzyłam z 2004 roku,
ale czy są tam jakieś istotne zmiany, tego nie wiem. Chciałabym też podkreślić, że
do tej pory dotarłam dopiero do lekcji 35-tej, a jest ich w sumie 60, więc
możliwe, że na koniec moja opinia ulegnie pewnym modyfikacjom, ale gdyby tak
się stało, nie omieszkam zweryfikować tej recenzji.
czwartek, 24 stycznia 2013
środa, 16 stycznia 2013
Le tourbillon de la vie.
Dzisiejsza notka będzie mieć dość
luźny związek z nauką, ale idea zażyłego związku z językiem francuskim zostanie
oczywiście zachowana. Chcę bowiem napisać trochę o filmach – a w zasadzie o jednym
filmie – i trochę o muzyce – a w zasadzie o jednej piosence.
Jakiś czas temu mój mężczyzna, wielki
amator kina, a przy okazji również muzyki filmowej, zaproponował mi obejrzenie
paru filmów francuskiego reżysera, który zwie się François Truffaut i znany
jest jako jeden z prekursorów tak zwanej nowej fali (La Nouvelle Vague). Jak się można spodziewać, ochoczo przystałam na
ten pomysł i to nie tylko dla przyjemności posłuchania, jak aktorzy mówią po
francusku, ale też ze snobistycznej potrzeby dokształcenia się z dzieł, które najwyraźniej
intelektualny snob powinien znać (zwłaszcza, że się już kiedyś zaczęło zaznajamiać
z nową falą za sprawą Godarda) ;) W ten oto sposób w krótkich odstępach czasu obejrzałam
„Miłość Adeli H.” (L'Histoire d'Adele H. - o obsesyjnej namiętności
córki Victora Hugo do pewnego ślicznego oficera), „Czterysta batów” (Les
quatre cents coupe), który szczególnie przypadł mi do gustu, choć jest raczej
gorzki mimo iż momentami zabawny, oraz film „Jules i Jim” (Jules et Jim) – o którym to właśnie zamierzam napisać parę zdań
więcej.
poniedziałek, 7 stycznia 2013
Musztarda po obiedzie czyli najbardziej denerwujący sos świata.
Ostatnim razem gdy nastała pora
wyruszenia na lektorat uznałam, że jednak za brzydko, za zimno, za mokro i w
ogóle że niemal godzinna podróż z przesiadką przez zakorkowane ulice to nie
jest to, na co mam ochotę. O ileż przyjemniej będzie zostać w domu i – dla odmiany!
:) – pouczyć się francuskiego. O tym, czego się dowiedziałam, śpieszę donieść,
bo może Was to zaciekawi.