Bywa i tak, że myśl o sięgnięciu
po podręcznik nagle z jakiegoś powodu staje się wyjątkowo niemiła, a pomysł
otwarcia zeszytu i zagłębienia się w gramatykę napawa niewysłowioną odrazą. Cóż
wtedy począć? Uczyć się, czy się nie uczyć? A może by tak odłożyć to na
później?
Od dawna na własnej skórze
próbuję ustalić, jak uczyć się najefektywniej. Nie tylko z jakich materiałów
korzystać, ale też z jaką częstotliwością zasiadać do książek i jak intensywnie
się nad nimi pochylać - oczywiście mój
kręgosłup ma własne zdanie na ten temat. Wydaje mi się, że jak na razie mój
sposób się sprawdza, gdyż widzę, jak duże postępy poczyniłam przez ostatnie
jedenaście miesięcy (tak, tak, odliczam czas do magicznej bariery jednego roku,
która oczywiście nic nie zmieni, ale na pewno stanie się swoistym punktem
odniesienia); dlatego też przedstawię parę moich przemyśleń na temat ilości
czasu spędzanego nad francuskim oraz – co właściwie zaprząta moją głową
bardziej – czasu spędzanego w inny sposób.