wtorek, 18 czerwca 2013

Muszkieterowie: 13 lat później. Oraz podręczny zbiór słów mniej lub bardziej obraźliwych.

Z lęku przed tym, żeby wszyscy dookoła nie zapomnieli, jakim jestem przebrzydłym snobem, rozgłaszam ostatnio wśród znajomych mimochodem, że porzuciłam czytanie książek w języku polskim i obecnie czytam jedynie po francusku, no, ewentualnie jeszcze po angielsku. I nawet jest to prawda, ale po cichu przyznam, że nie bardzo jest się czym chwalić, bo po prostu czytam dość mało, a skoro już jakoś znajduję na to czas (głównie w tramwajach i na zajęciach), to postanowiłam łączyć przyjemne z pożytecznym i dawać sobie jak najwięcej możliwości do nauki francuskiego.

Ostatnio rzeczywiście zaczęło się to robić niemal tak samo przyjemne jak i pożyteczne, bo wreszcie w moim repertuarze zaczęły się pojawiać książki, po które sięgnęłabym z własnej woli również po polsku. Niniejszym śpieszę przedstawić moje czytelnicze osiągnięcia z ostatnich kilku miesięcy wraz z przemyśleniami na temat tego, czy to lektury bardzo trudne, czy niezbyt i czy w ogóle warto zawracać sobie nimi głowę.


„Le Premier jour” - Marc Levy. O tej książce wspominałam już kilkakrotnie, głównie na temat tego, jak bardzo się z nią męczę. Wiele miesięcy temu trafiłam na ten tytuł w Internecie, poszukując propozycji łatwych książek po francusku. Marc Levy nominowany był w tej kategorii wielokrotnie, dlatego z nadzieją zaczęłam zagłębiać się w przygody ambitnej młodej pani archeolog poszukującej początków ludzkości oraz angielskiego astrofizyka, który dla równowagi głowi się nad problematyką początków wszechświata. Do tego należy dorzucić tajemniczy wisiorek o nie mniej tajemniczych właściwościach oraz międzynarodową organizację, która depcze bohaterom po piętach by uniemożliwić im poznanie odpowiedzi na dręczące ich pytania. Miał być drugi Indiana Jones, ale jak dla mnie było trochę nudnawo, zwłaszcza gdy książka aspiruje do miana powieści przygodowej. Jeżeli zaś chodzi o poziom trudności, to w moim odczuciu wcale nie było tak łatwo. Wyniosłam z tej książki sporo słownictwa (sporo też pominęłam...) i zaczęłam się nieco oswajać z zupełnie mi obcym w teorii czasem passé simple, ale tak naprawdę czułam ulgę, kiedy wreszcie skończyłam czytać i mogłam wziąć się za coś innego. Choć dopuszczam do siebie myśl, że odebrałam tę książkę jako raczej trudną po części dlatego, że były to w zasadzie moje nieśmiałe początki.

Dla odmiany „Bel Ami” Maupassanta był w moim odczuciu lekturą łatwą i przyjemną, na co z pewnością miało wpływ to, że po prostu lubię tego typu powieści. Paryskie salony, ładni chłopcy o wątpliwej moralności, małe oszustwa, sekretne kochanki, miłostki i intrygi oraz postępujące zepsucie głównego bohatera – no czegóż chcieć więcej? Nie było to może tak barwne, jak u Stendhala (który zresztą w wersji francuskiej nadal czeka na lepsze czasy), ale też nie tak gorzkie jak to się zwykle zdarzało u Balzaka. Sporo ironii, trochę humoru i tak naprawdę dość prosty język, który pozwolił mi bardzo szybko rozprawić się z tą niegrubą książeczką. Choć oczywiście zdarzały się słówka zupełnie nowe i niezwykle ciekawe, jak na przykład un jobard (frajer), un cocu (rogacz), une salope (dziwka), une crapule (łajdak), un fripon (szelma), un gredin (szuja, gałgan i łotr), un vaurien (łobuz)... Przyznaję, że od dawna wszelkie barwne synonimy dla łotrów, łajdaków i nicponi (zwłaszcza takie stylowo niewspółczesne) budzą mój ogromny entuzjazm, a teraz z radością przenoszę te zainteresowania na język francuski :)

Obecnie zaś wzięłam się za książkę, którą pierwszy raz czytałam w czasach gimnazjum i co do jakości której nie mam wątpliwości, bo pamiętam siedzenie nad nią do późna w nocy, żeby się dowiedzieć, co będzie dalej. „Les Trois Mousquetaires” na początku wydawali się dość skomplikowani, ale gdy już zaznajomiłam się z takimi słowami jak szpada, siodło i ostrogi, słowem, przeszłam szybkie szkolenie z zakresu słownictwa dotyczącego rynsztunku i umundurowania muszkietera, intryga zdążyła się rozkręcić i wciągnęłam się może nie tak bardzo, jak trzynaście lat temu, ale jednak nadal odczuwam dużą przyjemność z zagłębienia się w świat, w którym za byle słowo chwyta się za szpadę :) Słownictwo zresztą też zapowiada się ciekawe, jak na razie do grona łajdaków dołączył jeszcze un maraud
 

A skoro już mowa o smakowitych słowach, których znaczenie nie zawsze można odszukać w pierwszym lepszym słowniku (o gorszych nie wspominając), to na zakończenie pragnę pochwalić się moim najnowszym nabytkiem książkowym, który przypadkiem wpadł w moje ręce podczas spontanicznej wizyty w antykwariacie i sam mnie zaprowadził do kasy, bo przecież za 9 złotych żal by było nie kupić. Przed państwem „MERDE! The REAL French You Were Never Taught at School” (Geneviève). Książeczka jest typowym słownikiem mowy potocznej, nierzadko soczystej i wulgarnej, a wszystko to ładnie uporządkowane w działach tematycznych, ze wskazaniem „siły rażenia” danego słowa, wskazówkami odnośnie tego, jak brzmieć autentyczniej oraz zdaniami do przetłumaczenia w ramach ćwiczeń. Na pierwszy rzut oka książka ta wydała mi się przyjemniejsza niż słynny „Francuski bez cenzury” z wydawnictwa Berlitz, bo sprawia wrażenie bardziej treściwej i bardziej uporządkowanej. Niestety, jako że jest ona wydana w języku angielskim, to często zrozumienie jakiegoś francuskiego słowa wiąże się z szukaniem po słownikach angielsko-polskich... Ale dzięki temu rozwijam też moją znajomość angielskiego slangu :)

7 komentarzy:

  1. W ksiegarniach jezykowych jest cala seria ksiazek en français facile ;) Jak do tej pory natrafilam jedynie na klasyki. Ale warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię klasykę, więc to mi odpowiada :) Będę się musiała porozglądać. Dzięki za wskazówkę :)

      Usuń
  2. bardzo sie cieszę, że wpadłam na Ciebie w sieci...kocham francuski, nawet go uczę ale boli mnie bardo, bo nie mogę znaleźć czasu żeby poczytać w tym moim ukochanym języku...może mnie zainspirujesz...jak też prowadzę bloga więc zaraz Cię sobie zapiszę i będę wpadać...pozdrawiam, ewa

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny blog. Kocham francuski i kocham Ciebie ;) Trafiłam tutaj przypadkiem (tak jak koleżanka u góry) ale już dodałam Twój blog do ulubionych! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. @Ewa i Marta:
    komentarze takie jak wasze zawsze sprawiają mi ogromną radość i motywują do pisania tutaj. Dzięki za miłe słowa i oczywiście serdecznie zapraszam do regularnego zadręczania się moimi tekstami ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. 43 years old Accountant I Teador Candish, hailing from Port Hawkesbury enjoys watching movies like Only Yesterday (Omohide poro poro) and Baseball. Took a trip to Strasbourg – Grande île and drives a Ferrari 275 GTB Alloy. strona tutaj

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki za polecenia! Na czytanie całych książek raczej nie jestem jeszcze gotowa, ale muszę poszukać tego słownika. ;)

    OdpowiedzUsuń