Pisząc o doskonaleniu
swoich umiejętności czytania ze zrozumieniem niejednokrotnie już
opowiadałam o książkach w języku francuskim, po które akurat
sięgam. Nie ma jednak co ukrywać, że czytanie książki – w
szczególności przerastającej nieco nasz aktualny poziom (bo
przecież trzeba stawiać sobie wyzwania) – może okazać się
zajęciem żmudnym i męczącym, kiedy tak suniemy powoli przez
strony literek nie okraszonych obrazkami, a końca nie widać i nie
widać. Długość tekstu potrafi czasem dać się we znaki,
zwłaszcza gdy dobrze zapowiadająca się treść zacznie
rozczarowywać i niechcący pomyśli się o czytaniu nie jak o
rozrywce, ale o zadaniu, które chciałoby się mieć wykonane i
osiągnięciu, które chce się mieć zaliczone i dopisane do listy
osiągnięć. Co prawda zawsze staram się wybierać sobie lektury,
na które mam ochotę, ale i tak czasem mój entuzjazm trochę opada
i wtedy wolę wypełnić sobie czas jakąś przelotną przygodą z
krótkim tekstem. A do tego najlepiej oczywiście sięgnąć po
kolorowe czasopismo!
Już na wstępie pojawia
się jednak pytanie, co wybrać: „normalną gazetę dla
prawdziwych ludzi”, czy magazyn przeznaczony specjalnie dla osób
uczących się języka obcego? Przyznaję, że jeszcze przed
zapoznaniem się z „materiałem dowodowym” miałam wyrobiony
pogląd na ten temat, jednak po bliższym zbadaniu problemu uległ on
pewnym modyfikacjom... Za przedmiot testów posłużyły mi „Français
Present” i „LCF”, a
także stosik gazet lub czasopism zakupionych w Prowansji.
„FrançaisPresent” i „LCF” - magazyny dla osób uczących się
francuskiego.
Sięgając
po FP (magazyn tworzony we
współpracy polsko-francuskiej)
byłam nastawiona do niego dość sceptycznie – powitał mnie
bowiem ceną 10,50 zł, za którą dostałam około trzydziestu
stroniczek na średniej jakości papierze. Prosto z Empiku udałam
się na kawę i tam czym
prędzej zaczęłam zapoznawać się z treścią tego cienkiego
pisemka –
i tu
pierwsze wrażenie też nie było najlepsze, bo dwa początkowe
artykuły wydały mi się śmiesznie krótkie i śmiesznie łatwe, a
z podkreślonego słownictwa rozumiałam 99% bez potrzeby sięgania
do umieszczonego na dole strony słowniczka. Na szczęście jednak
kolejne artykuły miały już przyzwoitą długość czyli po kilka
stron, choć trzeba by jeszcze od tego odjąć zdjęcia no i rzeczony
słowniczek, który zwykle zajmuje około 1/3 objętości całego
artykułu. Poziom
trudności też się podniósł, zaś sama treść, muszę
przyznać, była
dość interesująca i zróżnicowana.
Uważam, że są to
teksty w sam raz do
łatwego przyswojenia przez osobę na poziomie średniozaawansowanym,
ale osoba na poziomie A2 też powinna dać sobie radę.
Wracając
do kwestii tematów, to w testowanym przeze mnie numerze z
sierpnia-września 2013 możemy przeczytać na przykład o abdykacji
króla Belgii, historii marsylskiego mydła, czy zaletach spędzania
wakacji w Tajlandii, a także zapoznać się z pierwszym odcinkiem
historii o francuskim studencie skazanym na konieczność wyjechania
do Polski na Erazmusa, opowiedzianej w lekkim tonie i z poczuciem
humoru – tak że nawet zapragnęłam zapoznać się z dalszym
ciągiem. Nie mówiąc o tym, że tak się zaczytałam, że
przejechałam autobusem swój przystanek :) Wygląda na to (patrząc
po spisie treści innych numerów), że zawsze znajdzie się tam
coś o podróżach, muzyce, trochę ciekawostek i jakiś poważniejszy
temat, tak że nie zdążymy się znudzić.
Jak
już wspomniałam, wszystkie teksty okraszone są słowniczkiem
francusko-polskim, który zawiera wyjaśnienia najtrudniejszych
słówek i zwrotów. Początkowo nie byłam przekonana do tej
idei... myślałam sobie: skoro cały mój wysiłek w zrozumienie
tekstu ogranicza się do jego przeczytania i wszystko mam podane na
tacy, to na pewno za wiele się nauczę. No cóż, faktycznie w
takiej formie nowe słówka nie zostają na długo w głowie, ale
jeśli ktoś czuje taką potrzebę, zawsze może je wrzucić do
programu do nauki słownictwa i przyswoić w międzyczasie. A dzięki
słowniczkowi artykuł staje się wygodny do przyswojenia w każdej
sytuacji, a nie tylko z komputerem pod nosem albo dodatkową cegłą
prawdziwego słownika pod pachą.
Twórcy
magazynu idą z duchem czasu, dlatego niektóre
artykuły są dostępne na stronie internetowej w formie mp3 i po
wpisaniu kodu
możemy je
sobie odsłuchać lub ściągnąć na dysk. Nagrania
są dobrej jakości, ale chwilami wydają się trochę mało płynne
i zbyt powolne
– nie wiem, czy jest
to celowy zabieg mający ułatwiać rozumienie, ale mnie to troszkę
męczy i wybija z rytmu. Mimo
wszystko jeśli zależy nam na rozwijaniu swoich umiejętności
rozumienia ze słuchu, a nie tylko na poczytaniu sobie czegoś, warto
najpierw posłuchać, a dopiero później przejść do lektury.
Ponadto ze strony
internetowej możemy też ściągnąć konspekt pracy dla nauczyciela
opracowany do jednego artykułu z każdego numeru, który wydaje się
jednak mało przydatny dla osób, które uczą się same.
Jeszcze
jedną zaletą, o której chciałam wspomnieć jest styl, w jakim
pisane są artykuły. Gdy są to teksty o luźniejszej tematyce, to i
język staje się bardziej swobodny i pojawiają się wyrażenia
potoczne, a jak wiadomo, to bardzo cenna wiedza :) Na końcu numeru
jest nawet do wycięcia mały słowniczek ulicznego francuskiego, a
na jego odwrocie wyrażenia o tym samym znaczeniu podane są w
„klasycznym” francuskim, które możemy sobie porównać – co
stanowi o atrakcyjności tego pomysłu, no bo inaczej mielibyśmy po
prostu kolejną listę słówek do zapamiętania. Jest to jednak
pomysł dość nowy i takie słowniczki znajdziemy chyba dopiero od
22-go numeru.
Oceniając
ogólny wygląd czasopisma warto też zwrócić uwagę, że ilość
zamieszczonych w nim reklam jest naprawdę minimalna i zajmują one
tak małą powierzchnię – zwłaszcza w porównaniu z regularną
prasą – że można powiedzieć, że praktycznie wcale ich tam nie
ma. Może więc gazeta jest cienka, ale za to dość treściwa.
Podsumowując,
po przeczytaniu nabytego numeru (w
dużej części na głos – kolejna okazja by zmuszać buzię do
artykułowania francuskich zdań)
byłam na tyle zadowolona, że od razu zamówiłam sobie w promocji
trzy numery archiwalne (razem za 19,90 – i dorzuciłam dwa numery
niemieckiego dla M., żeby przekroczyć 25zł i nie płacić za
przesyłkę). Zważywszy na to, że jest to dwumiesięcznik, to nawet
regularne kupowanie FP nie będzie zbyt odczuwalne dla naszego
portfela, a jeśli naprawdę chcemy być bardzo oszczędni, to możemy
zamawiać starsze numery po niższej cenie.
Przejdźmy zatem do
drugiego magazynu tego rodzaju, czyli LCF. Czym się różni od FP?
Jest on tworzony w całości przez native speakerów i do tego darmowy, ale
niestety tylko w wersji elektronicznej. Ta ostatnia cecha dość
skutecznie zniechęca mnie do czytania go od deski do deski, bo moje
biedne oczy zaraz wołają o litość. Zdecydowanie wolałabym wersję
papierową, ale cena 8,50 euro za numer plus 3 euro za przesyłkę
jest mimo wszystko trochę zniechęcająca. Prenumerata na dłuższy
okres nie sprawia niestety, że cena staje się bardziej przystępna.
LCF ma też nieco więcej
stron niż FP (około czterdziestu), ale ilość reklam, które
pojawiają się średnio co dwie kartki i zajmują całą stronę,
sprawia, że tak naprawdę te dodatkowe strony nie mają wielkiej
wartości.
To co bardzo przypadło
mi do gustu w LCF, to stałe, zróżnicowane działy tematyczne.
Zawsze pojawi się coś o turystyce, kulturze, kuchni czy muzyce, ale
oprócz tego możemy zapoznać się z fragmentem jakiegoś
klasycznego dzieła francuskiej literatury i dowiedzieć się co
nieco o jego autorze. Muszę powiedzieć, że często artykuły te są
dla mnie źródłem inspiracji i zachęcają do sięgnięcia po jakiś
francuski film lub książkę. Zresztą, w samym artykule czasem
możemy znaleźć bezpośredni link do wersji audio lub pełnego
tekstu jakiejś książki – oczywiście jeśli jest już na tyle
stara, że należy do domeny publicznej. Pod koniec każdego numeru
znajdziemy też małą powtórkę z gramatyki i różne gry słowne –
i tutaj też bardzo daje się we znaki brak wersji papierowej i
niemożność pisania i zakreślania odpowiedzi bez wcześniejszego
skorzystania z drukarki (czego i tak nigdy nie robię).
Co do poziomu trudności
artykułów, to wydaje się on zasadniczo zbliżony w przypadku obu
tytułów. LCF tworzy jednak mniej obszerne słowniczki, stawiając
raczej na kluczowe słowa, które oczywiście są wytłumaczone po
francusku. Gramatycznie teksty te nie są bardzo skomplikowane,
jednak osoba na niższym poziomie na pewno więcej czasu będzie
musiała spędzić ze słownikiem.
Duża część
artykułów dostępna jest również w wersji audio, które
podobają mi się bardziej niż w FP bo są szybsze i bardziej
płynne, przez co słucha się ich dużo przyjemniej. Poza tym
dają mi możliwość zapoznania się z treścią artykułu bez
konieczności jego wnikliwego czytania, a jak już wspomniałam,
bardzo nie lubię czytać z monitora.
Podsumowując, obie te
pozycje nie różnią się od siebie aż tak bardzo, żebym miała
silnie preferować którąś z nich. Français
Present wygrywa nieznacznie tylko dlatego, że jest wygodniejszy,
choć gdybym za tę cenę mogła mieć LCF, to wtedy możliwe, że
zwycięzca byłby inny.
Nadal
jednak bez odpowiedzi pozostaje główne pytanie – czy lepiej
wybrać jeden z opisanych wyżej magazynów, czy sięgać po
regularne czasopisma tworzone przez frankofonów dla frankofonów?
Będąc na wakacjach zaopatrzyłam się w kilka dzienników i
miesięczników różnego rodzaju, starając się wybierać tytuły
tanie, czyli w granicach 2 euro. Wyszłam bowiem z założenia, że
potrzebuję czegokolwiek, więc nie ma sensu wydawać ogromnych
pieniędzy na specjalistyczne czasopisma, które być może bardziej
by mnie interesowały, ale
wystarczy mi kolorowa prasa kobieca i klasyczne, szare, szeleszczące
gazety. No cóż, mimo że normalnie nigdy nie kupuję żadnej prasy,
to i tak mogłam się domyślać, że w przypadku pism kobiecych
zadziała zasada „im tańsze tym głupsze”... Jeżeli
jednak stawiamy przede wszystkim na ilość, to stanowczo wszystkiego
jest tam więcej, niż w LCF czy FP – więcej stron, więcej tekstu
no i dużo, dużo więcej obrazków i reklam.
Mimo
wszystko w „Vanity Fair” (2 euro) znalazłam sporo długich i
całkiem niegłupich artykułów na dość ciekawe tematy; „Glamour”
(1,5 euro) była już zdecydowanie bardziej „pusta”, choć i tam
znalazło się coś lekkiego i przyjemnego (czyli w sam raz na
wakacje), a i przy okazji miałam uczucie, że obcuję z prawdziwym
słownictwem młodych Francuzek, co uznałam za niewątpliwą zaletę,
bo można nie lubić mówić slangiem młodzieżowym, ale zawsze
dobrze go rozumieć. Niestety, cena tych czasopism jest atrakcyjna
tylko na miejscu – wszyscy wiemy, że
w Polsce te same wydania kosztują kilka razy więcej.
Uważam
jednak, że jeżeli tylko mamy okazję uzyskać dostęp do takiej
„prawdziwej” prasy, to może nam ona przynieść dużo więcej
pożytku, niż magazyny do nauki francuskiego, przy
których ma się trochę uczucie bycia trzymanym pod kloszem.
Z pewnością takie
artykuły są napisane trudniejszym językiem, są też bardziej
obszerne i trochę mniej
ugładzone, niż te tworzone specjalnie dla osób uczących się
dopiero języka. Brak
słownictwa podanego na tacy również może nam wyjść na dobre,
przede wszystkim dlatego, że zwrócimy większą uwagę na
niezrozumiałe dla nas słowa, naprawdę je przeczytamy, a nie tylko
„zauważymy” i natychmiast sprawdzimy w kolumnie obok.
Moim zdaniem to jest właśnie największa wada czytania ze
słownikiem – nie dajemy mózgowi szansy zapamiętania obcego
słowa, bo natychmiast przekładamy je na język polski i w ten
sposób przeskakujemy nowe słówka, zamiast je przyswoić. Tymczasem
w dłuższych artykułach, podobnie jak w książkach, niektóre nowe
słowa pojawiają się wielokrotnie i często nawet jeśli nie
domyślimy się z kontekstu ich treści, to przynajmniej zakodujemy
sobie ich istnienie i potem po sprawdzeniu znaczenia będziemy już
je mieć praktycznie zapamiętane.
Praca
na takim „żywym” tekście daje też z pewnością więcej zabawy
i większą satysfakcję. Możemy sobie po nim pisać, rozkładać
wszystko na czynniki pierwsze, tworzyć swoje własne słowniczki,
tropić znaczenie nieznanych i dziwnie wyglądających wyrażeń.
Wiadomo, że im bardziej się angażujemy, tym więcej z tego
pamiętamy. Poza tym, nawet bez słownika jesteśmy w stanie pojąć
sens niektórych artykułów – początkującym
czytaczom polecam tu
jednak mimo wszystko prostsze i bardziej głupiutkie gazety, bo
przyznaję, że próba czytania na plaży o
kosztach wytwarzania energii elektrycznej i cenach baryłek ropy
naftowej skończyła się poszarpaniem gazety przez wiatr – to by
było na tyle lansu z „Le Figaro” ;)
No
dobrze, to jaka jest wreszcie odpowiedź na nasze tytułowe pytanie?
Co wybrać?
Wybierz
magazyn dla osób uczących się języka, jeżeli:
-
nie jesteś na zbyt wysokim poziomie, potrzebujesz tekstów które
pozwolą Ci oswoić się z językiem;
-
twoje słownictwo wymaga rozbudowania, a masz ochotę coś poczytać
i nie wertować co chwilę słownika;
-
przytłaczają Cię polskie ceny zagranicznych czasopism;
-
masz ochotę na kilka różnorodnych, ciekawych artykułów, szukasz
czegoś lekkiego, co można szybko przeczytać i nie kartkować stron
w celu pominięcia reklam i zapychaczy.
Wybierz
zwykłą gazetę lub czasopismo, jeżeli:
-
chcesz żeby lektura była nie tylko rozrywką, ale dawała Ci
możliwość efektywnej pracy i samodzielnej analizy tekstu;
-
szukasz kontaktu z „żywym” francuskim, chcesz poszerzyć swoją
znajomość języka potocznego, slangu albo słownictwa
specjalistycznego związanego z konkretną dziedziną (prasa
tematyczna);
-
jesteś na wakacjach i masz okazję tanio kupić miejscowe gazety;
A
jako że sama jestem zachłanną kobietą, to wybieram obie opcje i
czytam na zmianę, a to o
urokach Algierii (Français
Present), a to rozwiązuję psychotesty o tym, jaki tak naprawdę jest mój związek
(nie chcecie wiedzieć, co to za gazeta, ale kosztowała naprawdę
mało).
A
Wy, co wolicie? Macie jakieś doświadczenia z takimi
specjalistycznymi magazynami, czy może nie jesteście ich
zwolennikami? A może znacie jakieś inne tytuły tego typu, które
są godne polecenia? Zapraszam do wyrażania swoich opinii w
komentarzach :)
Generalnie, uważam, że dużo lepszą opcją jest czytanie oryginalnej prasy lub książek. I nie zgadzam się z opinią, którą gdzieś przeczytała, że jest to znacznie trudniejsze. Przecież zawsze można zacząć od czytania wydarzeń bieżących w prasie, a o nich z reguły coś wiemy, słuchając wiadomości ze świata.
OdpowiedzUsuńChociaż i to nie pokazuje nam całości słownictwa. Mimo, że uczyłam się francuskiego w Paryżu i mój poziom, może i nie idealny, jest dobry, to w FP znajdują się słówka, których nie znam. Myślę, że wynika to z faktu, iż kontakt z naturalnym językiem również daje nam tylko przekrój przez pewne tematy - a w szkole lub z czasopism do nauki, uczysz się więcej standardowego słownictwa.
Z ulgą przerzuciłam się z tekstów uproszczonych na francuskie czasopisma. Te pierwsze wydają mi się po prostu nudne, a ich język (z konieczności) jest dosyć sztuczny. Dla osoby, która dopiero zaczyna naukę, na pewno będą atrakcyjne.
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto dodać, że czasopisma obcojęzyczne można poczytać w czytelniach bibliotecznych, zwłaszcza akademickich. Rozglądnijcie się za czymś typu "czytelnia czasopism bieżących". FP też tam można znaleźć.
W sumie nie pomyślałam o czytelniach, dobry pomysł! :)
UsuńOstatnio czytuję sobie Vougue'a i jakoś daję radę, co więcej jest to naprawdę interesujące. Tyle, że trudno powiedzieć, jaki jest mój poziom, bo ja się oceniam na A2, a ostatnio dostałam ocenę z kursu B2-C1...:/
OdpowiedzUsuńWadą tego rozwiązania jest to, że praktycznie nie uczę się nowych słówek, bo skoro rozumiem z kontekstu to nie chce mi się sprawdzać. Ale dzięki za info o tych czasopismach dla uczących się francuskiego, może do nich zerknę, tylko nie wiem, w zasadzie, skąd mam je wziąć w Szwajcarii.
Ja też mam problem z określaniem własnego poziomu, chyba osobno powinnam oceniać rozumienie i wypowiadanie się:)
UsuńCo do dostępności, to oba te czasopisma oferują prenumeraty zagraniczne (roczne: FP - około 120 zł za 6 numerów, LCF 85 euro + 25 euro za przesyłkę za 12 numerów). Poza tym ze strony LCF (link dałam wyżej) można ściągnąć pdf za darmo, trzeba tylko podać swoje dane.
A skoro rozumiesz sens artykułu bez sprawdzania słówek, to chyba po drodze domyślasz się ich znaczenia, a więc uczysz się ich, tylko nie zwracasz na to uwagi :) Ja często odkrywam w ten sposób, że znam jakieś słówko, chociaż go nie szukałam po słownikach :)
Jo, wystarczy wejsc na strone www lcf i mozna miec magazyn za darmo ;) 85 euro to wieeeelka przesada! I oszczedzamy drzewa ;)
Usuńprzesada, to fakt, nawet jeśli chciałoby się oszczędzać najpierw oczy, a dopiero potem drzewa ;)
UsuńJa zdecydowanie wole LCF, artykuly sa konkretne, interesujace, zwiezle, bez zbednego lania wody (pamietam artykul o Marii Sklodowskiej, chyba 3 strony, nigdy go nie skonczylam...), obejmuje wiele kategorii, od cywilizachi po film, wiec kazdy znajdzie cos dla siebie, ja ez czytam wybiorczo... Duzy plus za to, za na koncu sa cwiczenia leksykalno-gramatyczne, mozna odsluchac audio, czego chciec wiecej? Ale mowie to jak prof... :)
OdpowiedzUsuńPodobnie jak chocolatechaudalacannelle stawiam na LCF. Nie przepadam co prawda za czytaniem dłuższych artykułów w sieci i wolę jednak tradycyjny papier, ale zawsze można sobie z PDF wydrukować i jest już lepiej :) Zastanawiałam się nad prenumeratą LCF w wersji papierowej, ale cena mnie póki co skutecznie odstraszyła... (z tego co pamiętam, to było chyba ponad 80 euro!). Osobiście poza tym czytam wszystko co wpadnie w ręce po francusku: ulotki, foldery reklamowe, opakowania w sklepach, itd. Wszystko co się da :) Polecam też wydania kieszonkowe książek w języku francuskim, które można znaleźć na amazon.fr - nawet jak się jest na poziomie średnim, to można się na takie książeczki porwać ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMoże faktycznie zacznę drukować :)
UsuńKsiążki po francusku oczywiście też czytam i zawsze jakieś wydanie kieszonkowe kupuję sobie jako pamiątkę z wakacji w zagranicznych księgarniach (nie tylko francuskich). Swoją drogą, dziś właśnie dostałam w łapki pierwszy tom Harry'ego Pottera po francusku i nie mogłam się oderwać, a tu mi się akurat pracowity weekend i tydzień zapowiada...
Mój HP póki co leży na półce i piszczy z tęsknoty ;) - nie wiem czy się dobrze orientuję, ale we Francji są chyba dwa różne wydania, prawda? Takie uproszczone dla młodszych dzieci i taka "normalna" wersja. W ogóle to nie zdziw się jak połowy postaci nie poznasz - Snape'a przemianowali na Rogue! Moja francuska przyjaciółka mówiła mi, że się bardzo zdziwiła jak zaczęła oglądać HP z napisami (a bez lektora). Angielski trochę zna, więc od razu zauważyła różnicę w nazewnictwie.
UsuńA ja jakoś tak mam, że ciężko mi się zabrać za gazety niezależnie od języka - głównie chyba dlatego, że zazwyczaj artykuły są mocno słabe, albo w ogóle nie trafiają w mój gust, a może po prostu mam pecha ;).
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o czytanie, to zdecydowanie wolę książki - teraz czytam po francusku Martine, w kolejce czeka francuska wersja "Małych kobitek" dla małych dziewczynek, więc mam nadzieję, że językowo podołam :). Po angielsku i niemiecku widziałam/czytałam dużo książek przeznaczonych dla osób uczących się języka (po angielsku wyd Penguin, po niemiecku chociażby książki z Hueber'a). Orientuje się ktoś może które wydawnictwo ma takie książki dla fanów francuskiego ;)?
Janusz z bloga Językowa Oaza polecał kiedyś u siebie tę księgarnię:
Usuńhttp://www.bookcity.pl/kategoria/lektury_uproszczone_readers/francuski
Sama nie korzystałam z takich wersji, więc nie wiem, na ile to jest fajne :)
Dzięki za namiary na nowego bloga i księgarnię :). Widzę, że z innych języków też coś mają, na pewno przyjrzę się bliżej ich propozycjom.
UsuńJa również skłaniam się ku LCF. FP śledzę już od dłuższego czasu i moim zdaniem dobór tematów jest co raz gorszy. Jest tyle ciekawych aktualności, a tam albo o cukierkach, albo o mydle i to artykuły na 3 strony. Chociaż niektórzy moi uczniowie bardzo lubią go czytać. Sama pracuję na artykułach, które z niego pochodzą, ale są to najczęściej artykuły z archiwalnych numerów sprzed kilku lub kilkunastu miesięcy. Choć wieje od niego trochę nudą, uważam, że mimo wszystko jest to magazyn prowadzony na poziomie, z którego można nauczyć się wielu ciekawych i bardziej wyszukanych słówek, a jego przystępna cena nie jest tutaj bez znaczenia. Warto kupić choć 1-2 numery i zobaczyć "czym się to je". Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNa razie przeczytałam w całości tylko ten jeden numer FP, a pozostałe dopiero przekartkowałam, więc nie zdążyłam się znudzić, ani też dokładnie przeanalizować doboru tematów. Poza tym przed zakupem miałam bardzo nieufne nastawienie do tego magazynu i może dlatego moja opinia jest teraz tak entuzjastyczna - dostałam więcej, niż się spodziewałam :D LCF jest ciekawe, to fakt, ale czytanie go jest taaakie bolesne - może madelaine ma rację pisząc, że trzeba sobie drukować te PDFy:)
Usuńile w Tobie miłości do tego języka :)
OdpowiedzUsuńostrożnie, bo nie wiem, czy to nie zaraźliwe :)
UsuńZgadzam się z tym, co napisałaś. Znam niemiecki płynnie, ale w gazetach co rusz natrafiam na jakieś ciekawe słowo czy zwrot. Uczę się francuskiego i znam FP, całkiem fajne pisemko.
OdpowiedzUsuńgenialne ! Nic nie wiedziałam o istnieniu pism takich jak FP a po recenzji udałam się świnskim truchtem (jak mawiała p. Joanna Chmielewska) do empiku :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dłuuugich wakacji w urokliwej Francji
G