poniedziałek, 22 grudnia 2014

Jabłko tam śpi. (fałszywi przyjaciele – część 2)

Ciekawe, czy zostało już zdefiniowane w psychologii albo medycynie zboczenie polegające na obsesyjnym rozmyślaniu nad etymologią słów. „Etymofilia”? Nie wiem, czy to uleczalne, w każdym razie na razie mnie dręczy – i tak na przykład jadę sobie tramwajem i myślę o złotych jabłkach, bo akurat tego typu owoc mignął mi gdzieś na bilbordzie. Une pomme d'or, byłbyż to pomidor? Coś mi w tym nie grało tak do końca, zwłaszcza kolor się nie zgadzał, brakowało też samogłoski w środku; kombinowałam więc dalej i w końcu wpadłam na pomysł, jakie też zagadkowe przesłanie niesie polska nazwa owego warzywa. Une pomme y dort!

środa, 17 grudnia 2014

Blogowanie pod jemiołą: święta z Joséphine.

Zauważyliście, że wszędzie teraz piszą o świętach? O śnieżnej zimie, słodkich pierniczkach, ciepłych, puchatych swetrach, bożonarodzeniowych jarmarkach i cudownej świątecznej atmosferze?

No cóż, to już siedemnasty dzień akcji „Blogowanie pod jemiołą”, więc najwyższy czas na łyżkę dziegciu w tej krainie miodu i szczęścia!

Napisałabym, że nie chcę Wam psuć tych uroczych chwil pełnych zupełnie bezkarnej egzaltacji, ale czy ktoś by mi uwierzył?
Zapewne znacie stereotyp wiecznie niezadowolonego, narzekającego na wszystko Francuza; mimo odmiennego obywatelstwa moja dusza jest już przeżarta francuską rdzą na tyle, że nie mogę odmówić sobie spojrzenia na temat naszej akcji z trochę innej, tej bardziej kąśliwej strony. Ale mam nadzieję, że zamiast się zniechęcać, Wy również znajdziecie radość w tym nega... alternatywnym podejściu.

sobota, 13 grudnia 2014

Le bal des vampires - jak to się robi po francusku.

O międzylądowaniu w Paryżu myślałam bez entuzjazmu: miasto zwiedzone dawno temu, znajomi odwiedzeni trzy miesiące wcześniej, w dodatku posmakowałam już ongiś tego Paryża w listopadzie, wieje tam i zimno, ot co. Niestety, linie lotnicze świata sprzysięgły się akurat przeciwko mnie i wymienione miasto okazywało się być najtańszą i najdogodniejszą opcją w drodze do Bordeaux (o tej podróży też wkrótce napiszę coś na blogu). Uległam więc. A już parę dni po kupieniu biletów zaczęłam z niecierpliwością przebierać nóżkami i czekać na ten Paryż jak na księcia z bajki.

Albo raczej na hrabiego czekałam, choć z bajki cokolwiek mrocznej. Wpadłam bowiem na doskonały pomysł, by podczas pobytu w owej stolicy mody wybadać, co się obecnie nosi na balach u wampirów. Jeden z nich był akurat wyprawiany w teatrze Mogador, zdobyłam więc bilet i przy okazji popytałam tu i ówdzie kto zacz, ten hrabia von Krolock. Powiadają, że łotr, uwodziciel i bestia, więc moje dziewczęce serduszko zadrżało z lęku i z podekscytowania zarazem.