sobota, 11 kwietnia 2015

Wyniki wiosennego konkursu z pozlepianymi słowami :)

Tak, tak, to już dzisiaj - wyniki małego wiosennego konkursu, który pojawił się na blogu w ramach akcji "Znajdź wielkanocne jajeczko". Z niecierpliwością czekacie na informację, czy udało Wam się wygrać? 

Przyznaję, że pytaniem konkursowym napytałam sobie niezłej biedy, bo nie dość, że chyba Wam się spodobało (co zaowocowało całkiem sporą liczbą zgłoszeń), to w dodatku zaproponowane przeze mnie kryterium wyboru odpowiedzi "która najbardziej mi się spodoba" okazało się bardzo problematyczne - tak naprawdę podobały mi się wszystkie! Niektóre z zaproponowanych słów zaskoczyły mnie swoją zmyślnością, inne rozbawiły i długo się wahałam, zanim w końcu wybrałam zwycięzców.

środa, 1 kwietnia 2015

Wiosenny KONKURS z kokotą w tle - czyli akcja "Znajdź wielkanocne jajeczko".

Bądźmy poważni.

Jaki dzień mógłby być lepszy na rozpoczęcie nauki francuskiego, niż pierwszy kwietnia? Idealna wymówka, żeby w razie czego zasłonić się stwierdzeniem, że to był tylko taki żart, żadne tam solenne postanowienie, nic nie szkodzi, jeśli już następnego dnia zgaśnie nasz słomiany zapał. Tak właśnie myślałam sobie dokładnie trzy lata temu, otwierając po raz pierwszy przypadkowo wybrany podręcznik do podstaw francuskiej gramatyki, ale tym razem to rzeczywistość zakpiła sobie we mnie i wpędziła mnie w uzależnienie, którego oto jesteście świadkami. Więc wiecie, po prostu udawajcie, że wcale Wam nie zależy, a francuski sam wskoczy Wam do łóż... do głów, znaczy się.
Ażeby umilić jakoś to wskakiwanie, przygotowałam dla Was (wspólnie z autorami innych blogów językowych i kulturowych) parę atrakcyjnych nagród do zgarnięcia w naszym wiosennym konkursie. Główna nagroda to aż 300 zł na książki do nauki języków obcych w księgarni PONS (ufundowana przez to wydawnictwo) oraz roczna prenumerata czasopisma National Geographic (ufundowana przez autorów blogów biorących udział w akcji). Aby ją wygrać, należy uważnie przeczytać między innymi ten tutaj wpis i wyłapać zgniłe jajko, nie pasujące do wielkanocnego koszyczka – czyli jedno słowo nie pasujące do kontekstu – i zgłosić je do nas za pomocą specjalnej ankiety. Wygrywa ten, kto odszuka zgniłe jaja na największej ilości blogów – a przypomnę, że jest ich aż dwadzieścia jeden (pełna lista TUTAJ). Dzisiaj pojawiła się ostatnia seria wpisów, więc bierzcie się szybko do roboty, bo kto pierwszy ten dostaje najwięcej!



Odpowiedzi należy nadsyłać do 5 kwietnia za pomocą specjalnego formularza, który można wysłać TYLKO raz. Poczekajcie z jego wypełnianiem do czasu, kiedy wszystkie wpisy nie zostaną opublikowane (czyli do dnia 1 kwietnia włącznie). Formularz oraz dokładne zasady konkursowe znajdziecie TUTAJ. Koniecznie się z nimi zapoznajcie. Pod żadnym pozorem nie wymieniajcie jajeczek w komentarzach pod wpisem! 
Pamiętajcie, zgniłe jaja to nie literówki ani błędy stylistyczne (a więc szanse mają nie tylko puryści językowi!) ale słowa z tak zwanej "czapy", nie pasujące do kontekstu.

Na końcu wpisu znajdziecie też informację o dodatkowym konkursie tylko dla czytelników bloga "Uzależnienie od francuszczyzny", w którym można wygrać kolejne nagrody.

 KONIEC GADANIA, PONIŻEJ BĘDZIE JUŻ MERYTORYCZNIE  

No dobrze, wstęp był na tyle przydługi, że pewnie zastanawiacie się, o czym w ogóle będzie dzisiejsza notka. Nawiązując luźno do tematów wiosenno-świątecznych postaram się uniknąć odpowiedzi na pytanie, co było pierwsze – jajko czy kura – i opowiedzieć Wam parę słów o tym, gdzie we francuskim można odnaleźć kokotę. Stworzenie to bowiem na tyle interesujące, że pojawia się nie tylko w kurnikach i zamtuzach, ale też paru ciekawych wyrażeniach. Żeby nie myśleć z pustym brzuchem, zacznijmy od jedzenia. Gdybyście zastanawiali się, jak jeszcze można podać jajko, spróbujcie na modłę francuską przyrządzić „des œufs cocotte”. Przepis podstawowy jest niezwykle prosty:


Składniki na 4 porcje:
4 jajka
masło
śmietana
szczypior






Przydadzą się też 4 małe kokilki (po francusku un ramequin, a wcale nie une coquille), które smarujemy masłem, solimy i pieprzymy, wlewamy trochę śmietany (trochę więcej niż potrzeba żeby zakryć dno), a następnie wbijamy prostokątne jajko, byle ostrożnie, żeby nie naruszyć żółtka! Posypujemy szczypiorem, a następnie wstawiamy kokilki do jakiejś brytfanki czy innego naczynia, które można bez obaw wstawić do piekarnika – wypełniwszy je gorącą wodą mniej więcej do połowy kokilek (czyli robimy im le bain-marie, łaźnię wodną). Pieczemy w temperaturze 170 stopni przez około 6 minut, tylko tyle żeby białko się ścięło, a żółtko pozostało płynne. Bon appétit! Przepis ten można poprawiać i modyfikować wedle własnego uznania i fantazji, dodanie szynki, cukinii, papryki czy ziół nie będzie zbrodnią na klasycznym francuskim daniu, ale godną pochwały inwencją! 

Najedzona kokota to zadowolona kokota! Une cocotte to według Małego Roberta nie tylko kura, ale także une femme de mœurs légères, kobieta lekkich obyczajów, która nierzadko może się jednak skropić nielekką perfumą! Być może stąd wzięło się powiedzenie „sentir la cocotte”, czyli, kolokwialnie rzecz ujmując, zajeżdżać tanimi perfumami


Bardziej jednak zastanawia mnie, czy lekkość obyczajów kokoty nie przekłada się na wątpliwości co do miejsca, w które po śmierci miałaby trafić jej dusza... Pamiętacie taką zabawę „piekło-niebo”? Składało się z papieru coś na kształt gęby, której paszczę malowało się od wewnątrz na czerwono i niebiesko i otwierało na przemian, recytując jakąś wyliczankę albo po prostu do momentu, aż ktoś powie „stop!”. Gdy wypadło na niebieskie, dusza miała trafić do nieba, gdy na czerwone – powędrować w zgoła przeciwnym kierunku! No cóż, wśród Francuzów taka origamiczna gęba ma charakter o wiele mniej metafizyczny, laicki wręcz i nie służy makabrycznemu odgadywaniu pośmiertnych destynacji. „Cocotte en papier” ma wymiar bardziej rozrywkowy, wewnątrz należy umieścić np. różne zadania dla uczestników zabawy, a następnie poprosić ich o wybranie jakiejś cyfry. Po poruszeniu zabawką podaną ilość razy otworzy się ona na zadaniu do zrealizowania. Co to ma wspólnego z kurą? Nie wiadomo, może zadanie trafia się nam jak ślepej kurze ziarno?

Kończąc tę kokocią wyliczankę warto jeszcze wspomnieć o une cocotte-minute” czyli szybkowarze, którego nigdy w życiu nie dane mi było używać, mogę więc tylko wyobrażać sobie, że w ciągu minuty można w nim ugotować najbardziej zatwardziałą kurtyzanę. Albo kurkę. Albo cokolwiek. Kto z Was wie, do czego w ogóle służy szybkowar?

Powyższe pytanie nie jest jednak pytaniem konkursowym. Jeżeli interesuje Was wygranie jednej z poniższych książek, ufundowanych przez Wydawnictwo PONS, napiszcie w komentarzu, jakie jest Wasze ulubione obcojęzyczne (niekoniecznie francuskie!) słowo, złożone z innych słów, które tłumaczone dosłownie znaczą zupełnie co innego (np. angielski chrzan – horseradish – czyli końska rzodkiewka). Nie zapomnijcie zaproponować tłumaczenia, tak żebym na pewno zrozumiała :) Uzasadnienie nie jest konieczne, ale oczywiście mile widziane. Z odpowiedzi zgłaszanych do 8 kwietnia wybiorę taką, która spodoba mi się najbardziej i poinformuję o tym na blogu najpóźniej 11 kwietnia.




Do wyboru jedna z nagród: książka "Mów jak rodowity Francuz" albo "Gramatyka z ćwiczeniami - francuski", ufundowana przez Wydawnictwo PONS.
A dla wszystkich czytelników naszych blogów Wydawnictwo PONS zagwarantowało rabat 20% na zakupy w sklepie internetowym pons.pl, ważny do 6 kwietnia, wystarczy podać hasło widoczne na poniższym obrazku: