piątek, 11 kwietnia 2014

Bywają takie słowa jak suknie balowe - rzadko jest okazja, żeby z nich skorzystać.

Niedawno przyznałam się mojej tandemowej partnerce językowej do prowadzenia niniejszego bloga, więc zanim tu zajrzy, śpieszę skroić jakąś notkę ze wzmianką na jej temat! Myślę, że to dobra okazja, żeby opowiedzieć co nieco o naszych konwersacjach.

Spotykamy się już od czterech miesięcy, a ja z jednej strony czuję się coraz swobodniej, gdy o czymś opowiadam, z drugiej strony mam wrażenie, że cały czas powtarzam te same błędy, używam ciągle tych samych słów i w ogóle nie korzystam w praktyce dużej części tego, co znam w teorii. Znacie to? Gdy już się osiągnie ten poziom, na którym „jakoś” da się dogadać, pojawia się potrzeba bardziej uważnego mówienia, większej samokontroli i wypracowania sposobów na to, by zaktywizować bierne słownictwo i gramatykę. Inaczej łatwo utknąć na dość średnim poziomie.

obrazek znaleziony o tu: http://granapare.wordpress.com
Wychodząc naprzeciw moim niewysłowionym potrzebom, C. przyniosła dzisiaj kostki do gry, która daje okazję do używania różnorodnego słownictwa. Gra nazywa się „story cubes” i zawiera dziewięć kości – na każdej ścianie jest inny obrazek. Obrazki te należy wykorzystać do opowiedzenia historii, oczywiście w języku, którego się uczymy. Polecam Wam taki rodzaj zabawy, gdyż jest naprawdę rozwijająca! W końcu rzadko zdarza się w zwykłych codziennych rozmowach opowiadać o jednonogich pastereczkach porzucających liczenie owiec na rzecz gier w kasynie, tudzież o skarabeuszach napotykających na swojej drodze aktorów ćwiczących monolog niezadowolonego więźnia.
Dobrze jest mieć kogoś, kto poprawi co bardziej rażące błędy w naszej opowieści, ale nawet samotnie można w ten sposób ćwiczyć wykorzystywanie zasobu posiadanego słownictwa. Powtarzanie słówek „na sucho” w programach nie daje według mnie całkowicie zadowalających rezultatów, bo przecież łatwiej jest wydobyć z pamięci wskazane przez kogoś pojedyncze słówko – i to po paru sekundach namysłu – niż sięgnąć po nie spontanicznie. Polecam więc opowiadanie historyjek, choćby i do lustra, a i specjalne kostki nie są elementem obligatoryjnym, bo można sobie samemu zmajstrować karteczki z rysunkami i z nich losować zestawy.

Tyle o słownictwie, ale wypadałoby jeszcze coś zrobić z gramatyką. I tutaj również C. daje mi zawsze dobry przykład, przynosząc na każde spotkanie ćwiczenia z kolejnych zagadnień (przy okazji otwierając mi oczy na to, jak trudny jest język polski i zmuszając do poszukiwania reguł dla konstrukcji, które dotąd po prostu były). Przyznaję, że zawsze denerwowały mnie w szkole zadania typu „Przedyskutuj ze swoim partnerem...” albo „Wyobraź sobie, że...”, ale powoli zaczynam dostrzegać w nich sens – przy rozmowie na pewne tematy łatwiej bowiem skorzystać z określonych form gramatycznych. Nadal nie wiem, jak mogłabym kogoś (w tym siebie) przekonać do wykonywaniu takich ćwiczeń w samotności, ale jeśli mamy partnera do rozmów, to warto sięgnąć po tego typu polecenia i nastawić się na to, żeby wypowiedź była przede wszystkim poprawna. Można nawet wcześniej przygotować sobie niezbędne słownictwo, tak żeby ono nas nie ograniczało i żeby skupić się na warstwie gramatycznej (warto zwolnić tempo – w końcu mniej niż treść będzie się liczyć forma!). Zresztą, zupełnie inaczej prowadzi się taki dialog z nativem, który w każdej chwili może przyjść z pomocą, niż z kolegą z ławki na tym samym co my poziomie. Wszystko wydaje się jakieś takie ciekawsze i mniej sztuczne. Ja sama jeszcze nie zorganizowałam się na tyle, żeby przynosić na spotkania moje zeszyty i ćwiczenia, ale myślę, że wkrótce wezmę się w garść i zacznę kłaść większy nacisk na to, żeby jakoś uporządkować moją gramatykę. Fajnie by było mniej mieszać czasy i używać większej ilości różnych magicznych zaimków.

Jeżeli nie mamy partnera do rozmów – bo jeszcze do tego nie dojrzeliśmy albo nie mamy jak go znaleźć – to chyba taką aktywizację gramatyczną najlepiej rozpocząć poprzez pisanie. Przyznaję, że jestem strasznym leniem, jeśli chodzi o tworzenie dłuższych tekstów po francusku i moje niegdysiejsze postanowienia pozostały jedynie w sferze fantazji, ale gdybym nadal była takim samotnym samoukiem jak na początku, to na pewno przykładałabym do tego większą wagę.

Na koniec chciałabym zachęcić wszystkich samotników z wyboru do tego, żeby spróbowali jednak przełamać nieśmiałość i wyjść do ludzi ze swoją nauką języka – nawet jeśli wymaga to poszukiwań i zaczepiania obcych ;) O tym, że warto, przekonuję się nie tylko na własnej skórze, ale przede wszystkim patrząc na moją francuską koleżankę, która uczy się polskiego od niespełna roku, a już mówi całkiem dobrze – mimo iż teoretycznie jest na początkującym poziomie, na którym ja jeszcze zawzięcie milczałam, bo „za mało umiałam, żeby mówić”. Oczywiście nikogo do niczego nie zmuszam, proponuję tylko przemyślenie tematu, bo sama też zawsze uznawałam, że wygodniej jest najpierw wchłonąć dużo informacji, a dopiero potem próbować coś wyprodukować.

Ale jak już się zacznie rozmawiać, to można się uzależnić – ostrzegam.

4 komentarze:

  1. Nie słyszałam o tych kostkach, a szkoda. Muszę się w nie zaopatrzyć :) Ja za to miałam okazję grać w "Czarne Historie" po angielsku i było całkiem ciekawie :) Polecam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny pomysł z tymi kostkami, zastanawiam się, jakby dało się to urozmaicić jeszcze, jak wymyślę, dam znać :)
    I w pełni zgadzam się z ostatnim paragrafem: nie ma co czekać, az będzie się umiało więcej słów. Im szybciej zaczniemy, tym lepiej dla nas!

    alessandra
    http://studia-parla-ama.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znałam tej gry... Świetny pomysł. Akurat wczoraj byłam na zakupach i musiałam ją kupić :) Podobno we Francji jet to nowość. Przetestuję na moich uczniach i zobaczymy co z tego wyniknie :D:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Carabistouille ma podobny koncept, z tym, ze gra sie kartami, bardzo fajne, jednak na troche wyzszy poziom zaawansowania.

    OdpowiedzUsuń