Niedawno przyznałam się
mojej tandemowej partnerce językowej do prowadzenia niniejszego
bloga, więc zanim tu zajrzy, śpieszę skroić jakąś notkę ze
wzmianką na jej temat! Myślę, że to dobra okazja, żeby
opowiedzieć co nieco o naszych konwersacjach.
Spotykamy się już od
czterech miesięcy, a ja z jednej strony czuję się coraz
swobodniej, gdy o czymś opowiadam, z drugiej strony mam wrażenie,
że cały czas powtarzam te same błędy, używam ciągle tych samych
słów i w ogóle nie korzystam w praktyce dużej części tego, co
znam w teorii. Znacie to? Gdy już się osiągnie ten poziom, na
którym „jakoś” da się dogadać, pojawia się potrzeba bardziej
uważnego mówienia, większej samokontroli i wypracowania sposobów
na to, by zaktywizować bierne słownictwo i gramatykę. Inaczej
łatwo utknąć na dość średnim poziomie.
obrazek znaleziony o tu: http://granapare.wordpress.com |
Wychodząc naprzeciw moim
niewysłowionym potrzebom, C. przyniosła dzisiaj kostki do gry,
która daje okazję do używania różnorodnego słownictwa. Gra
nazywa się „story cubes” i zawiera dziewięć kości – na
każdej ścianie jest inny obrazek. Obrazki te należy wykorzystać
do opowiedzenia historii, oczywiście w języku, którego się
uczymy. Polecam Wam taki rodzaj zabawy, gdyż jest naprawdę
rozwijająca! W końcu rzadko zdarza się w zwykłych codziennych
rozmowach opowiadać o jednonogich pastereczkach porzucających
liczenie owiec na rzecz gier w kasynie, tudzież o skarabeuszach
napotykających na swojej drodze aktorów ćwiczących monolog
niezadowolonego więźnia.
Dobrze jest mieć kogoś,
kto poprawi co bardziej rażące błędy w naszej opowieści, ale
nawet samotnie można w ten sposób ćwiczyć wykorzystywanie zasobu
posiadanego słownictwa. Powtarzanie słówek „na sucho” w
programach nie daje według mnie całkowicie zadowalających
rezultatów, bo przecież łatwiej jest wydobyć z pamięci wskazane
przez kogoś pojedyncze słówko – i to po paru sekundach namysłu
– niż sięgnąć po nie spontanicznie. Polecam więc opowiadanie
historyjek, choćby i do lustra, a i specjalne kostki nie są
elementem obligatoryjnym, bo można sobie samemu zmajstrować
karteczki z rysunkami i z nich losować zestawy.
Tyle o słownictwie, ale
wypadałoby jeszcze coś zrobić z gramatyką. I tutaj również C.
daje mi zawsze dobry przykład, przynosząc na każde spotkanie
ćwiczenia z kolejnych zagadnień (przy okazji otwierając mi oczy na
to, jak trudny jest język polski i zmuszając do poszukiwania reguł
dla konstrukcji, które dotąd po prostu były). Przyznaję, że
zawsze denerwowały mnie w szkole zadania typu „Przedyskutuj ze
swoim partnerem...” albo „Wyobraź sobie, że...”, ale powoli
zaczynam dostrzegać w nich sens – przy rozmowie na pewne tematy
łatwiej bowiem skorzystać z określonych form gramatycznych. Nadal
nie wiem, jak mogłabym kogoś (w tym siebie) przekonać do
wykonywaniu takich ćwiczeń w samotności, ale jeśli mamy partnera
do rozmów, to warto sięgnąć po tego typu polecenia i nastawić
się na to, żeby wypowiedź była przede wszystkim poprawna. Można
nawet wcześniej przygotować sobie niezbędne słownictwo, tak żeby
ono nas nie ograniczało i żeby skupić się na warstwie
gramatycznej (warto zwolnić tempo – w końcu mniej niż treść
będzie się liczyć forma!). Zresztą, zupełnie inaczej prowadzi
się taki dialog z nativem, który w każdej chwili może przyjść z
pomocą, niż z kolegą z ławki na tym samym co my poziomie.
Wszystko wydaje się jakieś takie ciekawsze i mniej sztuczne. Ja
sama jeszcze nie zorganizowałam się na tyle, żeby przynosić na
spotkania moje zeszyty i ćwiczenia, ale myślę, że wkrótce wezmę
się w garść i zacznę kłaść większy nacisk na to, żeby jakoś
uporządkować moją gramatykę. Fajnie by było mniej mieszać czasy
i używać większej ilości różnych magicznych zaimków.
Jeżeli nie mamy partnera
do rozmów – bo jeszcze do tego nie dojrzeliśmy albo nie mamy jak
go znaleźć – to chyba taką aktywizację gramatyczną najlepiej
rozpocząć poprzez pisanie. Przyznaję, że jestem strasznym leniem,
jeśli chodzi o tworzenie dłuższych tekstów po francusku i moje
niegdysiejsze postanowienia pozostały jedynie w sferze fantazji, ale
gdybym nadal była takim samotnym samoukiem jak na początku, to na
pewno przykładałabym do tego większą wagę.
Na koniec chciałabym
zachęcić wszystkich samotników z wyboru do tego, żeby spróbowali
jednak przełamać nieśmiałość i wyjść do ludzi ze swoją nauką
języka – nawet jeśli wymaga to poszukiwań i zaczepiania obcych
;) O tym, że warto, przekonuję się nie tylko na własnej skórze,
ale przede wszystkim patrząc na moją francuską koleżankę, która
uczy się polskiego od niespełna roku, a już mówi całkiem dobrze
– mimo iż teoretycznie jest na początkującym poziomie, na którym
ja jeszcze zawzięcie milczałam, bo „za mało umiałam, żeby
mówić”. Oczywiście nikogo do niczego nie zmuszam, proponuję
tylko przemyślenie tematu, bo sama też zawsze uznawałam, że
wygodniej jest najpierw wchłonąć dużo informacji, a dopiero potem
próbować coś wyprodukować.
Ale jak już się zacznie
rozmawiać, to można się uzależnić – ostrzegam.
Nie słyszałam o tych kostkach, a szkoda. Muszę się w nie zaopatrzyć :) Ja za to miałam okazję grać w "Czarne Historie" po angielsku i było całkiem ciekawie :) Polecam!
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł z tymi kostkami, zastanawiam się, jakby dało się to urozmaicić jeszcze, jak wymyślę, dam znać :)
OdpowiedzUsuńI w pełni zgadzam się z ostatnim paragrafem: nie ma co czekać, az będzie się umiało więcej słów. Im szybciej zaczniemy, tym lepiej dla nas!
alessandra
http://studia-parla-ama.blog.pl/
Nie znałam tej gry... Świetny pomysł. Akurat wczoraj byłam na zakupach i musiałam ją kupić :) Podobno we Francji jet to nowość. Przetestuję na moich uczniach i zobaczymy co z tego wyniknie :D:D
OdpowiedzUsuńCarabistouille ma podobny koncept, z tym, ze gra sie kartami, bardzo fajne, jednak na troche wyzszy poziom zaawansowania.
OdpowiedzUsuń