niedziela, 15 grudnia 2013

9 prawdziwych powodów, dla których warto wybrać francuski.

Od początku istnienia tego bloga mam w głowie pewne wyobrażenia na jego temat – jaki ma być, jaki nie być i komu służyć. Jednym z założeń, których staram się trzymać, jest pisanie tylko rzeczy, które sama pomyślałam lub które chociaż przetworzyłam; unikam natomiast tego, co raczej mnie nudzi, czyli kopiowania ogólnodostępnych informacji bez żadnej refleksji na wybrany temat. Jedną z takich powszechnych kalek jest litania powodów, dla których warto się uczyć jakiegoś języka, na której obowiązkowo musi znaleźć się informacja o liczbie jego użytkowników na świecie, fakt bycia jednym z oficjalnych języków w jakiejś poważnej organizacji międzynarodowej oraz parę oczywistości typu: znając dobrze język możesz pojechać na wakacje do Francji, na studia do Belgii i na zmywak do Szwajcarii. Nie twierdzę, że te informacje nie powinny być nigdzie zebrane i udostępnione; po prostu tutaj chcę sobie pogadać o francuskim, a nie tworzyć kompendium wiedzy w stanie czystym i surowym.

Ciekawa jestem, dla ilu osób podejmujących naukę języka francuskiego rzeczywiście ma znaczenie to, w ilu krajach afrykańskich jest to język urzędowy albo ile z tych osób marzy o karierze dyplomatycznej w ONZ. Część uczniów pewnie jest już dorosła, studia ma za sobą, w Polsce założyli rodziny albo nierozsądnie wybrali zawód prawnika i czują się z tego powodu przywiązani do ziemi ojczystej, na której wyuczone prawo obowiązuje (naprawdę, tylko znikoma część z nich ma jakąkolwiek szansę na zostanie sędziami w ETS) – a mimo to biorą się za naukę francuskiego. Po co?

Chciałabym Wam dzisiaj przedstawić moją listę powodów, dla których warto uczyć się języka francuskiego. Będzie subiektywna, niemal poważna i – mam nadzieję – zachęcająca.

 
Na wstępie obraz z gołą babą, żeby zwiększyć zainteresowanie Czytelników. To oczywiście Manet.

wtorek, 10 grudnia 2013

Harry Potter i magiczna bagietka, czyli doskonalenie umiejętności praktycznych.

Po raz kolejny przeskoczyłam z fazy podręcznikowo-przybiurkowej do fazy niepodręcznikowo-nieokreślonej i po wspomnianych ostatnio zabawach z gramatyką zrobiłam sobie przerwę od zeszytu i notatek na rzecz... no, tak naprawdę to na rzecz spraw nie związanych bezpośrednio z francuskim i wydawać by się mogło, że moja nauka ponownie przyhamowała. Przemyślałam jednak sprawę i doszłam do wniosku, że może mało się uczę-uczę, ale za to sporo praktykuję. Zamierzam się zatem trochę pochwalić, nie szukajcie więc dziś u mnie porad, praktycznych opinii i kontrowersyjnych tematów do dyskusji (bo nie od dziś wiadomo, że nauka języka to sport kontrowersyjny i konfliktogenny – palenie fiszek przed ambasadami, parady zwolenników i przeciwników uczenia się wielu języków naraz, oblewanie farbą ludzi, którzy zamiast uczyć się w domu zapisali się na kurs, to wszystko zdarza się w prawdziwym życiu). Jeśli zatem ktoś szuka konkretów, to może się srodze zawieść; ale i tak zapraszam do lektury. 

poniedziałek, 11 listopada 2013

Grammaire 450 nouveaux exercices - niveau intermédiaire (CLE)

Wszystkie moje podręczniki do nauki francuskiego są obecnie w fazie średniozaawansowanego rozgrzebania i ich końca nie widać; ba, nawet środka nie widać w niektórych przypadkach. Może to wina dużej ilości napoczętych źródeł, a może mam za słabo rozwiniętą potrzebę zaliczania jak najszybciej kolejnych rozdziałów, żeby móc odczuwać dumę na widok własnych statystyk. Skubię więc wszystkiego po trochu i w międzyczasie notuję spostrzeżenia do przyszłych recenzji. 


Od razu przyznaję się zatem, że nie zrobiłam jeszcze wszystkich czterystu pięćdziesięciu ćwiczeń z książki, o której dzisiaj opowiem, ale za to porządnie pochyliłam się nad pierwszymi czterema rozdziałami, co daje w sumie 132 rozwiązane ćwiczenia. O całej reszcie postaram się nie wypowiadać zbyt kategorycznie:)

niedziela, 20 października 2013

Witaj, Szkoło (Prawa Francuskiego)!

Pomysł ten chodził mi po głowie odkąd tylko wzięłam się na poważnie za francuski, a może nawet jeszcze wcześniej i tak sobie czekał, aż osiągnę poziom na tyle wysoki, żeby mieć jakieś szanse na przetrwanie w Szkole Prawa Francuskiego. Obecnie jest już zdecydowanie lepiej, niż rok temu w październiku, kiedy moje zdolności rozumienia opierały się raczej o intuicję, niż jakieś solidne podstawy, dlatego też postanowiłam stawić czoła składanym sobie przez tyle czasu obietnicom i naprawdę zapisać się na ów kurs – o którym zamierzam dzisiaj trochę opowiedzieć. Wyjaśniam od razu, że wszystko to, co napiszę poniżej, odnosi się do kursu organizowanego na Uniwersytecie Jagiellońskim.

wtorek, 8 października 2013

I Ty zostaniesz Pitago... tzn. samoukiem, oczywiście. (10 marnych wymówek, po które nie warto sięgać)

Zimno się zrobiło i październik w rozkwicie, dlatego chociaż nigdy nie byłam za bardzo przywiązana do kalendarzy i wiele znaczących dat, na które trzeba specjalnie wyczekiwać zanim się coś zacznie, to z okazji rozpoczętego właśnie roku akademickiego postanowiłam co nieco napisać o zaczynaniu. Październik jest bowiem miesiącem, w którym w szkołach językowych zaczyna się nowy semestr, a w wypoczętych po wakacjach studentach siedzi mnóstwo zapału i postanowień, że tym razem będą się uczyć więcej, pilniej i chętniej, zamiast marnować czas na nie wiadomo co. A przynajmniej ja zawsze miałam w październiku taki uroczy słomiany zapał... Warto więc wykorzystać ten moment i podjąć decyzję o rozpoczęciu nauki języka obcego albo o porządnym wzięciu się za naukę już rozpoczętą.

Od słów do czynów droga bywa jednak daleka, zaś w dzisiejszej notce zamierzam poopowiadać nieco o przeszkodach, które sprawiają, że nasze wzniosłe postanowienia często pozostają jedynie mglistym planem na dalszą przyszłość. Być może pozwoli to komuś spojrzeć na siebie z dystansu i tym razem naprawdę wziąć się do roboty. Zapraszam do lektury.

Dlaczego tak trudno wziąć się za język obcy?

poniedziałek, 30 września 2013

"Mon homme" - Mistinguett (muzyczna kartka na dzień chłopaka)

Założę się, że duża część z Was najprawdopodobniej słyszała już tę piosenkę, gdyż przez lata była ona często i chętnie wykonywana przez różne osoby, zwykle w wersji anglojęzycznej. Ja sama pierwszy raz zwróciłam na nią uwagę w serialu „Boardwalk Empire”, gdzie zaśpiewała ją ulubiona przez mnie Regina Spektor. I do niedawna żyłam w błogiej nieświadomości, iż utwór ów w oryginale wykonywany był po francusku, przez aktorkę i piosenkarkę znaną jako Mistinguett.

Jako że dzisiejsza data nastraja do miłosnych wyznań pod adresem mężczyzn, pozwolę sobie im w szczególności zadedykować to przeurocze tango – dołączając życzenia: by kobiety Waszego życia kochały Was równie mocno... ale mniej bezkrytycznie ;)

piątek, 13 września 2013

Co czytać po francusku? Specjalistyczne magazyny vs. prasa dla prawdziwych Francuzów.

Pisząc o doskonaleniu swoich umiejętności czytania ze zrozumieniem niejednokrotnie już opowiadałam o książkach w języku francuskim, po które akurat sięgam. Nie ma jednak co ukrywać, że czytanie książki – w szczególności przerastającej nieco nasz aktualny poziom (bo przecież trzeba stawiać sobie wyzwania) – może okazać się zajęciem żmudnym i męczącym, kiedy tak suniemy powoli przez strony literek nie okraszonych obrazkami, a końca nie widać i nie widać. Długość tekstu potrafi czasem dać się we znaki, zwłaszcza gdy dobrze zapowiadająca się treść zacznie rozczarowywać i niechcący pomyśli się o czytaniu nie jak o rozrywce, ale o zadaniu, które chciałoby się mieć wykonane i osiągnięciu, które chce się mieć zaliczone i dopisane do listy osiągnięć. Co prawda zawsze staram się wybierać sobie lektury, na które mam ochotę, ale i tak czasem mój entuzjazm trochę opada i wtedy wolę wypełnić sobie czas jakąś przelotną przygodą z krótkim tekstem. A do tego najlepiej oczywiście sięgnąć po kolorowe czasopismo!

środa, 11 września 2013

365 dni z francuskim.

Drogi Czytelniku,
Bardzo się martwię że poczujesz się rozczarowany tym, co zamierzam za chwilę napisać i że nie spełni to Twoich oczekiwań. Zgaduję bowiem, że spodziewasz się, iż zaproponuję Ci pewnego rodzaju grę, zabawę, wyzwanie, ba, może nawet niezawodną receptę na opanowanie języka francuskiego w ciągu tytułowych 365 dni. No cóż, moje dzisiejsze propozycje nie będą aż tak wyszukane.

Niniejsza notka ma wymiar przede wszystkim towarzyski, nieco gawędziarski, a także odrobinę wspominkowy, albowiem to dzisiaj właśnie blog „Uzależnienie od francuszczyzny” kończy swój pierwszy rok egzystowania w Internecie. 
Przyznaję, że czuję się podekscytowana o wiele bardziej niż w dniu własnych urodzin :) Prowadzenie tego bloga sprawia mi ogromną przyjemność i wciąga coraz bardziej, co chyba widać również po rosnącej częstotliwości pojawiania się wpisów. A wraz z tym wzrasta ilość czytelników, co także niezmiernie mnie cieszy. Czy wiecie, że przez pierwsze miesiące ten blog był naprawdę niszowy i prawie nikt go nie odwiedzał, za to w samym tylko sierpniu zajrzało tu prawie trzy tysiące osób (część z Was pewnie jest botami, ale i tak...)? Chciałabym Wam wszystkim podziękować za czytanie moich wynurzeń, dzielenie się swoimi opiniami, a w szczególności za podrzucanie nowych pomysłów odnośnie dalszej nauki, które wielokrotnie okazały się strzałem w dziesiątkę.

Z okazji tej małej rocznicy chciałabym Was zaprosić do dalszych regularnych odwiedzin, w czym na pewno pomoże Wam polubienie mojego bloga na Facebooku :) Będą się tam pojawiać nie tylko powiadomienia o nowych wpisach, ale również niesprecyzowane jeszcze ciekawostki i luźne spostrzeżenia, które z jakiegoś powodu nie znajdą dla siebie miejsca w regularnych notkach. Guziczek do lubienia znajdziecie w prawym górnym rogu strony.

Natomiast wszystkie osoby spragnione merytorycznej notki zapraszam ponownie w okolicach jutra, kiedy to powinnam dokończyć swoje rozmyślania na temat tego, czy lepiej czytać normalne gazety obcojęzyczne, czy też specjalne magazyny do nauki języków obcych.

piątek, 6 września 2013

Notre Dame de Paris i wybrani Francuzi mojego życia.

Ostatnio cierpię na nadmiar weny, który zmusza mnie do pisania kolejnych notek na bloga i werbalizowania pojawiających się ciągle nowych pomysłów, chociaż jeszcze sporo starych czeka na swój moment. Skoro jednak poprzednio było sporo teoretyzowania i pouczania, to tym razem pora na coś lżejszego – czyli trochę muzyki i literatury, a wszystko przepasane, jakby wstęgą, odrobiną nostalgii i wspomnieniami z dzieciństwa.

Pamiętacie jak to się stało, że spośród tylu języków obcych wybraliście akurat ten jeden konkretny, któremu zaczęliście się poświęcać? Dlaczego właśnie ten, a nie inny kraj i jego kultura wysunęły się na pierwsze miejsce i w którym momencie to nastąpiło? Czasem próbuję odnaleźć w pamięci ten moment, w którym pojawiły się pierwsze przebłyski mojego późniejszego uzależnienia od francuszczyzny i uświadamiam sobie, że na pewno było to bardzo dawno temu, jeszcze w dzieciństwie. Pamiętam, że gdy odbywała się olimpiada w Atlancie (miałam wtedy dziewięć lat), wpadła mi w ucho Marsylianka i potem ciągle męczyłam mamę, żeby mi ją nuciła, a w międzyczasie lepiłam z plasteliny zawodników ozdobionych francuskimi flagami :) Później przy różnych okazjach zawsze chętnie kibicowałam Francuzom, niezależnie od dyscypliny, co może wskazywać na to, że szaleństwo zostało już we mnie zaszczepione. A pewnego dnia zobaczyłam w telewizji Marinę Anissinę i Gwendala Peizerat, jeżdżących na łyżwach do muzyki z Carminy Burany i zakochałam się – prawdopodobnie na równi w tej parze (gdzie ona często podnosiła jego!), i w ślicznym Gwendalu ;) Może nie był do końca w moim typie, ale rekompensował mi to uśmiechem, któremu nie można było się oprzeć. Zaczęłam więc śledzić ich karierę i z ogromną przyjemnością oglądałam ich występy – zwłaszcza te galowe, które odbywały się po zakończeniu kolejnych mistrzostw. I w ten sposób po raz pierwszy usłyszałam o „Notre Dame de Paris”. I właśnie po to był ten długi wstęp – by naprowadzić Was na temat tego musicalu, a wraz z nim na historię pewnego dzwonnika.

wtorek, 3 września 2013

5 sposobów na płynne rozmowy po francusku. (część druga)

Pomimo iż bardzo lubię beztrosko gawędzić i opowiadać o niczym, to jednak tym razem wszystkie osoby spragnione słowa wstępu zapraszam do pierwszej części niniejszego wpisu – o ile jeszcze go nie czytaliście, oczywiście. Znajdziecie tam obszerne wprowadzenie do moich rozważań oraz pierwszy z pięciu tytułowych sposobów, po które zapewne tutaj przyszliście. A tymczasem, żeby nie przeciągać w nieskończoność chwil oczekiwania, zapraszam do dalszej lektury. Przypominam, że „po pierwsze” odnosiło się do problemu nauki w warunkach domowych, natomiast teraz pora na rozprawienie się z sytuacją, gdy stajemy oko w oko z Prawdziwym Francuzem. A zatem!

niedziela, 1 września 2013

5 magicznych sposobów na płynne rozmowy po francusku. Prosto z Prowansji. (część pierwsza)

Myśl o wakacjach we Francji niezwykle mnie ekscytowała przede wszystkim dlatego, że oto miało się wreszcie okazać, czy rzeczywiście moja już prawie półtoraroczna nauka francuskiego jest aż tak owocna, jak mniemałam. Mimo nieustającego przekonania o własnej wspaniałości ;) tkwiła bowiem we mnie nutka niepokoju: a może faktycznie nie będzie wcale różowo? Wszak zwolennicy poglądu, że francuski jest bardzo trudny, z sadomasochistyczną rozkoszą powtarzają, że można się go uczyć wiele lat, a jak się pojedzie do Francji, to nic się nie zrozumie i że to pewne, bo oni pojechali i nie rozumieli więc wiedzą. Albo nie pojechali, ale i tak wiedzą. Zastanawiałam się zatem, czy uda mi się jako tako porozumieć z autochtonami, zwłaszcza że do wszystkiego miał jeszcze dojść ów słynny prowansalski akcent, którego przecież zniekształca słowa do tego stopnia, że my, biedacy, nawykli do ładnych, okrągłych paryskich słów, nie rozpoznamy znaczenia najprostszych zdań, jakie się do nas wypowie.

Cóż, chyba już widać, że sobie trochę dworuję z tych popularnych stereotypów, można więc się domyślać, że nie było wcale źle. A jak było? Już opowiadam.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Śladami Van Gogha i Cézanne'a: post-prowansalskie post-impresje.

Rozpakowywanie walizek nigdy nie było moją mocną stroną, dlatego od popołudnia stoją gdzieś w kącie, podczas gdy ja zdążyłam już odespać zbójecko wczesny lot z Marsylii i niezbyt wygodny powrót pociągiem z Warszawy i na nowo poczuć się w domu jak u siebie. Tygodniowe wakacje na południu Francji przyniosły mi oczywiście wiele przemyśleń językowych, które wkrótce znajdą ujście w osobnym wpisie, ale już teraz mogę powiedzieć, że wróciłam dumna z siebie, podbudowana swoimi umiejętnościami i oczywiście gotowa do dalszej nauki – z przekonaniem, że choć jeszcze bardzo wiele przede mną, to tak naprawdę jeśli się chce, to nic nie jest trudne.

Tymczasem, pociągając noskiem (gorące dni, chłodne noce i silny wiatr – gdyby to nie wystarczyło żeby się przeziębić, polecam dorzucić kąpiele w zimnych zatoczkach), zabieram się do szybkiej relacji z podróży.

piątek, 16 sierpnia 2013

Francuski. Kurs Podstawowy (Edgard) – [stara edycja] – pierwsze kroki z językiem francuskim.



Z okazji odrobiny wakacji postanowiłam ogarnąć nieco nieład jaki udało mi się stworzyć od czasu, gdy zeszłorocznej wiosny podjęłam naukę francuskiego. Na nieład ów składa się mnóstwo różnego rodzaju materiałów do nauki, które dotychczas przewinęły się przez mój warsztat – zarówno tych, które na stałe gościły w moim repertuarze,  jak i te, które znalazłam, spróbowałam i odłożyłam w kąt szafy albo zepchnęłam gdzieś w mroczny głąb folderu „Francuzeczki i Francuziki”. Podczas tego sortowania wpadło mi w oko parę rzeczy z poziomu początkującego, które swego czasu były dla mnie użyteczne i o których warto by było co nieco napisać, ku pamięci i dla przyszłych pokoleń :) W szczególności, że ze statystyk wynika iż spora część Czytelników trafia na tego bloga szukając czegoś, co pasowałoby do frazy „francuski dla początkujących”.

sobota, 10 sierpnia 2013

Nie samym francuskim człowiek żyje, czyli skąd się bierze chleb.

Od czasu do czasu korci mnie, żeby pouprawiać trochę blogaskowego ekshibicjonizmu i uchylić rąbka tajemnicy na temat tego, co robię, kiedy nie uczę się francuskiego. Szybko jednak się opamiętuję i uświadamiam sobie, że to by nie miało sensu, bo przecież uczę się francuskiego praktycznie cały czas! Mimo wszystko wymyśliłam sobie, że stworzę taką kompromisową notkę, która będzie niby trochę o mnie, ale jednak o francuskim. W związku z tym postanowiłam Wam opowiedzieć o moim nowym zajęciu, które wyeliminowało z mojego życia konieczność porannego przekomarzania się z mężczyzną na temat tego, kto idzie do sklepu po chleb. Opowieść, jak na tematykę bloga przystało, będzie oczywiście po francusku, zwłaszcza że ostatnio zmagam się z systematyzowaniem wiedzy na temat wszelkich możliwych zaimków: w teorii wszystko jest zrozumiałe, w praktyce zawsze pojawia się mnóstwo zawahań i wątpliwości. Muszę więc ćwiczyć, ot co.

środa, 7 sierpnia 2013

Brak mi słów, czyli o wadach i zaletach słowników... słów kilka :)

Zastanawiam się, jak bardzo kontrowersyjnie zabrzmi w uszach wszelkich pasjonatów języków obcych moje wyznanie następującej treści: nie posiadam ani jednego tradycyjnego, papierowego słownika, ani do francuskiego, ani do żadnego innego języka. Uważam takie słowniki za niewygodne, zajmujące zbyt wiele miejsca na półkach (które można by zapełnić innymi książkami) i jestem zdania, że można się efektywnie uczyć języka obcego bez wcześniejszego zgromadzenia wokół siebie kilku tego rodzaju opasłych tomów.

środa, 31 lipca 2013

A może by tak coś obejrzeć, hm? Cap ou pas cap?

Ze wszystkich możliwych ćwiczeń wymuszanych na mnie ongiś w szkole na lekcjach języków obcych zawsze najbardziej bałam się tych związanych z rozumieniem ze słuchu. Nie cierpiałam tego, że nagrania były dla mnie za szybkie, że zwykle nie udawało mi się wyłapać kluczowych kwestii, no i denerwujące było to, że inni jakoś sobie z tym radzili. Albo sobie nie radzili tak samo jak ja, ale marna to była to pociecha, bo przecież ktoś musiał odpowiedzieć później na pytania nauczycielki.

Dlatego też obecnie nie mogę wyjść z podziwu dla siebie za każdym razem gdy sobie uświadamiam, że rozumienie ze słuchu to płaszczyzna, którą najbardziej lubię rozwijać w swojej nauce francuskiego, ba, mało tego, naprawdę widzę u siebie coraz większe postępy. Jak to możliwe?

Myślę, że dużą zasługą jest wyzwolenie się z okowów szkolnych lekcji, a także kursów językowych, które zwłaszcza we wczesnej młodości budują w nas przekonanie, że to tam mamy się wszystkiego nauczyć i że wystarczy zestaw podanych na tacy ćwiczeń, żeby zaliczać kolejne etapy i przechodzić na kolejne poziomy zaawansowania. Parę lat temu chodziłam do szkoły językowej na angielski i pamiętam, jak denerwowało mnie, że native tak się spinał, że musimy uczyć się sami w domu, słuchać radia i czytać książki, bo dwie lekcje w tygodniu to za mało. To po co płacę za kurs, skoro i tak mam się uczyć w domu?

No właśnie. Ale to temat na inne rozważania :)

Tymczasem zmierzam do tego, że nie da się nauczyć rozumienia ze słuchu nie słuchając, a dwa nagrania w miesiącu to trochę za mało, żeby się oswoić z melodią języka. I to zapewne był mój główny problem w szkole, gdzie co prawda od zawsze się powtarza, że nie nauczymy się jeśli nie będziemy dodatkowo pracować sami w domu, ale już nie daje się wskazówek odnośnie tego, w jaki sposób pracować i przy użyciu jakich materiałów.

czwartek, 11 lipca 2013

(Ne) prends (pas) garde à ta langue.

Od tygodnia konsekwentnie podróżuję tramwajami z piosenkami Zaz w uszach; do tej pory zdarzało mi się jej słuchać od czasu do czasu, ale ostatnio postanowiłam wsłuchać się dokładniej w jej debiutancką płytę, która przypadła mi do gustu przede wszystkim za sprawą żywych, jazzowych aranżacji. I gdy się tak wsłuchiwałam, nadstawiając ucha i próbując zrozumieć o co chodzi, wpadłam na pomysł, żeby spróbować spisać każdą piosenkę, oczywiście bez wcześniejszego zaglądania do tekstu.
Poczuwszy potrzebę jak najszybszego wprowadzenia pomysłu w życie entuzjastycznie zasiadłam do komputera, założyłam słuchawki na uszy, chwyciłam długopis w garść i mając w pamięci całą teoretyczną wiedzę wyniesioną z niegdysiejszych zajęć z fonoskopii (która oczywiście była w tym wypadku prawie nieprzydatna) zabrałam się do pracy. Postanowiłam spisywać po jednej piosence dziennie, żeby móc odpowiednio się przyłożyć i uniknąć przeskakiwania po łebkach do ulubionych kawałków.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Czy francuski jest trudny?

Powyższe pytanie jest oczywiście tanią zagrywką, mającą sprowadzić na mojego blogaska nieszczęsne duszyczki, które za pomocą Googli próbują rozwiać gnębiącą ich niepewność. Ale skoro już tu trafiłaś, duszyczko – oraz Ty, stały czytelniku, w którego istnienie wierzę – zechciej odprężyć się przez chwilę przy moich luźnych dywagacjach na zadany temat. A może i wtrącisz swoje trzy grosze na koniec?

Pozwólcie mi rozpocząć od pewnej ogólnej deklaracji, która rzuci nieco światła na moje stanowisko wobec poruszanego problemu. Niniejszym uroczyście oświadczam, że mam alergię na puste frazesy udające aksjomaty, a od nieprzemyślanego powtarzania banałów dostaję swędzącej wysypki. Niektóre powielające stereotypy zdania są tak wyświechtane, że się robi słabo na ich widok i od razu wiadomo, że to myślowe kopiuj-wklej.
Jednym z takich stereotypów jest stwierdzenie: francuski to bardzo trudny język.

wtorek, 18 czerwca 2013

Muszkieterowie: 13 lat później. Oraz podręczny zbiór słów mniej lub bardziej obraźliwych.

Z lęku przed tym, żeby wszyscy dookoła nie zapomnieli, jakim jestem przebrzydłym snobem, rozgłaszam ostatnio wśród znajomych mimochodem, że porzuciłam czytanie książek w języku polskim i obecnie czytam jedynie po francusku, no, ewentualnie jeszcze po angielsku. I nawet jest to prawda, ale po cichu przyznam, że nie bardzo jest się czym chwalić, bo po prostu czytam dość mało, a skoro już jakoś znajduję na to czas (głównie w tramwajach i na zajęciach), to postanowiłam łączyć przyjemne z pożytecznym i dawać sobie jak najwięcej możliwości do nauki francuskiego.

Ostatnio rzeczywiście zaczęło się to robić niemal tak samo przyjemne jak i pożyteczne, bo wreszcie w moim repertuarze zaczęły się pojawiać książki, po które sięgnęłabym z własnej woli również po polsku. Niniejszym śpieszę przedstawić moje czytelnicze osiągnięcia z ostatnich kilku miesięcy wraz z przemyśleniami na temat tego, czy to lektury bardzo trudne, czy niezbyt i czy w ogóle warto zawracać sobie nimi głowę.

piątek, 31 maja 2013

Gdzie i jak pisać po francusku (albo: niespodziewane pocałunki).

Ostatnio mam tendencję do rozgrzebywania notek, które nie dają się dokończyć i w pozbawionej ładu formie czekają na lepsze czasy. Co chwila przychodzi mi do głowy kolejny temat, na który chciałabym coś napisać, ale za każdym razem stwierdzam, że muszę to jeszcze dokładniej przemyśleć. Dlatego z okazji kończącego się właśnie maja i towarzyszącej temu idei podnoszenia statystyk na koniec miesiąca postanowiłam napisać coś mało wymagającego.

Systematycznie powraca do mnie postanowienie, żeby (nie mniej systematycznie) ćwiczyć swoje umiejętności pisania po francusku. Za każdym razem jednak pojawia się jakaś wymówka, która mi w tym przeszkadza. Początkowo była to zwykła niechęć do własnej niemożności ubrania myśli w pełne zdania, później zawsze można było zasłaniać się brakiem czasu. Ostatnio zaś pokonuje mnie monotonia niektórych dni, no bo ileż można pisać o tym, co się robiło w pracy, co się ugotowało i jak ładnie się posprzątało cały dom. Wymyślanie, o czym napisać, jest naprawdę trudne, bo nadal jeszcze nie doszłam do etapu, kiedy mogłabym swobodnie formułować po francusku bardziej abstrakcyjne przemyślenia.

Codzienne pisanie jak dotąd mnie przerasta, dlatego postanowiłam postawić przed sobą bardziej realny cel i pisać co najmniej raz w tygodniu. W ciągu tygodnia na pewno już wydarzy się coś, o czym warto wspomnieć: spotkanie towarzyskie, mniej lub bardziej zapowiedziana wizyta gości lub jakaś mała anegdota do opowiedzenia. Staram się przy tym nie pisać czegokolwiek, co akurat umiem, ale jak najwierniej oddać to, co się naprawdę zdarzyło i co mam na myśli, bo przecież właśnie o to mi chodzi – żeby wyrażać swoje myśli po francusku, a nie po prostu oddawać szkolne wypracowania na zadany temat.
No, czasem może co nieco podkoloruję... ;)

poniedziałek, 20 maja 2013

„Je suis sous” - czyli jak to jest być pod wpływem...

Moje rzadkie wizyty na lektoracie bywają mimo wszystko dość owocne i w dodatku budzą we mnie potrzebę podzielenia się tymi owocami z czytelnikami niniejszego bloga. Pominę jednakże pospolite owoce z drzewa subjonctif oraz z drzewa conditionnel, a skupię się na owocach winnego krzewu oraz na skutkach spożywania mocniejszych trunków – czego oczywiście nie robiliśmy na zajęciach, ale o czym dowiedzieliśmy się tego i owego w teorii.

Punktem wyjścia do rozważań o tym, jak powiedzieć, że się jest pod wpływem alkoholu, stanowiła piosenka „Je suis sous” w wykonaniu Claude Nougaro. Wszystkich tych, którym nie wystarcza wyrażenie être ivre” zachęcam do wsłuchania się w słowa oraz dogłębną analizę tekstu.




sobota, 4 maja 2013

Profesor Pierre 6.0 Słownictwo (Edgard)

Faza na słuchanie i podśpiewywanie francuskich piosenek trwa w najlepsze, podsycana jeszcze przez Pana Od Francuskiego, który od paru tygodni konsekwentnie urozmaica nam zajęcia Brelem i jemu podobnymi klasykami. Nawiasem mówiąc Pan Od Francuskiego tak bardzo pasuje do swojej roli, że nazywanie go po prostu lektorem nie oddałoby w pełni istoty sprawy. Niestety, nie wpisuje się w mój ideał wysokiego, nieco poważnego Francuza pod czterdziestkę, o pociągłej twarzy, ciemnych oczach i obowiązkowo z bruzdami przy ustach, ale za to wygląda jak typowy pan profesor, całkowicie oddany swojej pasji i trochę roztargniony, zaś całości obrazu dopełniają okulary i czupryna w kolorze poivre et sel. Przyznaję, że lubię wyprawić się raz w tygodniu na lektorat również po to, żeby go posłuchać – w końcu to mężczyzna, który przemawia do mnie po francusku, w dodatku z odpowiednią dozą swobody i humoru.
Tymczasem wszystkim tym, którzy wciąż poszukują dla siebie idealnego profesora, który umilałby im naukę i czule szeptał do ucha francuskie słówka, gorąco polecam nawiązanie znajomości z Profesorem Pierre’m. Od razu zaznaczam, że nie miałam okazji zapoznać się bliżej z programem o nazwie „Profesor Pierre Intensywny kurs”, za to od stycznia intensywnie zapoznaję się z wersją „6.0 Słownictwo” i to o niej będzie niniejsza notka.

sobota, 20 kwietnia 2013

Inne koty do bicia i trochę kociej muzyki.




Ostatnio raczej milcząco partycypowałam w okołofrancuskiej blogosferze i nie spisywałam żadnych obszernych przemyśleń i dywagacji, ale to wcale nie dlatego, że się znudziłam i poddałam. Może trochę zwolniłam, ale to dlatego, że miałam inne koty do bicia – z francuska: j’ai eu d’autres chats à fouetter.

wtorek, 26 marca 2013

Dwie Francuzki dla początkujących.



Któregoś razu przeglądając statystyki bloga odkryłam, że został on wyszukany za pomocą frazy „Francuzki dla początkujących”. Rozbawiona tą literówką zapytałam mojego mężczyznę, czy przychodzą mu do głowy jakieś ładne Francuzki, które poleciłby początkującym amatorom kobiecej urody, zaś on bez wahania wskazał na Isabelle Adjani. Cóż, ten wybór nie był dla mnie zaskoczeniem, znając upodobanie mojego chłopca do aktorek o wielkich oczach i twarzach niewiniątek :) Sama zresztą, podczas seansu „Królowej Margot” czy „Miłości Adele H.” też byłam pod wrażeniem tej gładkiej buzi i niebieskich oczek, natomiast parę dni temu, widząc ją w roli Camille Claudel (w filmie o takim samym tytule) utwierdziłam się w przekonaniu, że świetnie wczuwa się w postaci kobiet balansujących na granicy obłędu – czy nawet przekraczających tę granicę.

poniedziałek, 18 marca 2013

Alter Ego (Hachette) - czy nadaje się do samodzielnej nauki?



[Niemerytoryczny wstęp]
Przez ostatni tydzień mój kontakt z francuskim został zredukowany praktycznie do zera, albowiem spędziłam go z dala od książek, Internetu i, niestety, Francuzów. Zamiast tego wokół mnie rozpanoszyli się nieco jazgotliwi Katalończycy, a ja sama z entuzjazmem korzystałam z uroków wiosennej Barcelony. No, nie do końca sama, bo z chłopcem, który z jeszcze większym entuzjazmem kibicował na żywo swojej ulubionej drużynie piłkarskiej. Jako że nie jestem fanką piłki nożnej, ja akurat bardziej cieszyłam się z urokliwych widoków, słońca i dobrego jedzenia i tylko cichutko tęskniłam za bardziej zrozumiałym językiem niż hiszpański albo kataloński. Ten ostatni zresztą – obserwowany w różnego rodzaju napisach w metrze, restauracjach itp. – czasem wydawał się nieco podobny do francuskiego, nie na tyle jednak, by ustrzec mnie przed zamówieniem na obiad wątróbki (cóż, sama chciałam mieć niespodziankę). Poza tym mieszane uczucia wzbudził we mnie fakt, że pozapominałam mnóstwo angielskich słówek i odruchowo próbowałam je zastępować francuskimi (dlatego np. zanim zdążyłam sobie przypomnieć, jak jest un tire-bouchon po angielsku i wyruszyć na poszukiwania, chłopiec zdążył wepchnąć korek od wina do butelki:)). W związku z tym obecnie czuję się zmotywowana do wzięcia się od nowa za mój angielski, mimo iż co do zasady jestem zwolenniczką uczenia się tylko jednego języka na raz. Póki co próbuję jednak na nowo wkręcić się we francuski, zwłaszcza że moją pamiątką przywiezioną z wakacji jest kolejna książka po francusku („Bel-Ami”, albowiem Maupassant od dawna czeka na zapoznanie się z nim). Swój powrót rozpoczęłam od zrobienia zatrważającej ilości nagromadzonych przez tydzień powtórek słownictwa z Profesorem Pierrem, a także podjęcia niedokończonej lekcji z podręcznika Alter Ego. I o tym podręczniku właśnie chciałabym napisać parę słów.

niedziela, 3 marca 2013

“Le sommeil est un chemin qui mène à la soupe du lendemain.”


Powyższe zdanie zostało przeze mnie wyrwane z kontekstu, którym jest książka “La Délicatesse” Davida Foenkinosa, a wybrałam je na tytuł niniejszej notki, albowiem urzekło mnie swoim iluzorycznym bezsensem. Jako miłośniczka nasłuchiwania nieskładnych myśli, które kłębią się w głowie tuż przed zaśnięciem lub w trakcie przebudzania, nie mogłam przejść obojętnie obok twierdzenia, że Sen jest drogą, która prowadzi do zupy dnia następnego. Brzmi dziwnie i tajemniczo – dlatego mniejsza o kontekst :)

Jak się można domyślić, zamierzam dziś rozwinąć wątek książek, które udało mi się przeczytać po francusku, a przy okazji wyartykułować kilka ogólnych refleksji na temat czytania w języku, którego dopiero się uczymy.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Przerwy w nauce – czyli jak się zatrzymać, żeby się nie stoczyć.



Bywa i tak, że myśl o sięgnięciu po podręcznik nagle z jakiegoś powodu staje się wyjątkowo niemiła, a pomysł otwarcia zeszytu i zagłębienia się w gramatykę napawa niewysłowioną odrazą. Cóż wtedy począć? Uczyć się, czy się nie uczyć? A może by tak odłożyć to na później?

Od dawna na własnej skórze próbuję ustalić, jak uczyć się najefektywniej. Nie tylko z jakich materiałów korzystać, ale też z jaką częstotliwością zasiadać do książek i jak intensywnie się nad nimi pochylać  - oczywiście mój kręgosłup ma własne zdanie na ten temat. Wydaje mi się, że jak na razie mój sposób się sprawdza, gdyż widzę, jak duże postępy poczyniłam przez ostatnie jedenaście miesięcy (tak, tak, odliczam czas do magicznej bariery jednego roku, która oczywiście nic nie zmieni, ale na pewno stanie się swoistym punktem odniesienia); dlatego też przedstawię parę moich przemyśleń na temat ilości czasu spędzanego nad francuskim oraz – co właściwie zaprząta moją głową bardziej – czasu spędzanego w inny sposób.

czwartek, 14 lutego 2013

"7 jours sur la planète" (TV5 MONDE) i co mają do tego spodnie.



Czy wiecie, że zgodnie z literą prawa do niedawna Paryżanki nie mogły nosić spodni? A czy szukacie sposobu na polepszenie swoich (lub cudzych:)) umiejętności rozumienia ze słuchu i poszerzenia zasobu francuskiego słownictwa? Jeśli na pierwsze pytanie odpowiedzieliście „nie” (lub „tak”), na drugie „tak”, „raczej tak” lub „czemu nie”, a dodatkowo lubicie krótkie, niezobowiązujące ćwiczenia, pozwalające na lepsze zrozumienie krótkiego, ciekawego materiału filmowego, to pozwólcie sobie polecić „7 jours sur la planète” emitowany przez TV5 MONDE.

niedziela, 3 lutego 2013

Moje francuskie lektury - preludium.



Całkiem niedawno udało mi się przeczytać książkę. Nie, żeby zdarzało mi się to jakoś wyjątkowo rzadko, więc teoretycznie nie ma się czym ekscytować – ale jednak troszkę się podekscytowałam, ponieważ książka ta była napisana po francusku. Nie był to póki co Proust ani nawet Balzac, przyznaję, niemniej jednak i tak poczułam pewną satysfakcję, no bo w końcu był to mój pierwszy raz sam na sam z literaturą w języku Moliera. Oczywiście, nie był to również Molier. Na pierwszy ogień poszedł natomiast znany wszystkim uroczy łobuziak czyli „Le Petit Nicolas”.

czwartek, 24 stycznia 2013

Język francuski dla początkujących - Maria Szypowska (Wiedza Powszechna)



Od kilku tygodni zbieram się do napisania małej recenzji książki z serii „Język francuski dla początkujących”, autorstwa Marii Szypowskiej, a wydanej przez Wiedzę Powszechną dawno, dawno temu, w 1990 roku, w serii zatytułowanej „Uczymy się języków obcych”. Internet naucza, że istnieją też późniejsze wydania, najnowsze wypatrzyłam z 2004 roku, ale czy są tam jakieś istotne zmiany, tego nie wiem. Chciałabym też podkreślić, że do tej pory dotarłam dopiero do lekcji 35-tej, a jest ich w sumie 60, więc możliwe, że na koniec moja opinia ulegnie pewnym modyfikacjom, ale gdyby tak się stało, nie omieszkam zweryfikować tej recenzji.


środa, 16 stycznia 2013

Le tourbillon de la vie.



Dzisiejsza notka będzie mieć dość luźny związek z nauką, ale idea zażyłego związku z językiem francuskim zostanie oczywiście zachowana. Chcę bowiem napisać trochę o filmach – a w zasadzie o jednym filmie – i trochę o muzyce – a w zasadzie o jednej piosence.

Jakiś czas temu mój mężczyzna, wielki amator kina, a przy okazji również muzyki filmowej, zaproponował mi obejrzenie paru filmów francuskiego reżysera, który zwie się François Truffaut i znany jest jako jeden z prekursorów tak zwanej nowej fali (La Nouvelle Vague). Jak się można spodziewać, ochoczo przystałam na ten pomysł i to nie tylko dla przyjemności posłuchania, jak aktorzy mówią po francusku, ale też ze snobistycznej potrzeby dokształcenia się z dzieł, które najwyraźniej intelektualny snob powinien znać (zwłaszcza, że się już kiedyś zaczęło zaznajamiać z nową falą za sprawą Godarda) ;) W ten oto sposób w krótkich odstępach czasu obejrzałam „Miłość Adeli H.” (L'Histoire d'Adele H. - o obsesyjnej namiętności córki Victora Hugo do pewnego ślicznego oficera), „Czterysta batów” (Les quatre cents coupe), który szczególnie przypadł mi do gustu, choć jest raczej gorzki mimo iż momentami zabawny, oraz film „Jules i Jim” (Jules et Jim) – o którym to właśnie zamierzam napisać parę zdań więcej.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Musztarda po obiedzie czyli najbardziej denerwujący sos świata.



Ostatnim razem gdy nastała pora wyruszenia na lektorat uznałam, że jednak za brzydko, za zimno, za mokro i w ogóle że niemal godzinna podróż z przesiadką przez zakorkowane ulice to nie jest to, na co mam ochotę. O ileż przyjemniej będzie zostać w domu i – dla odmiany! :) – pouczyć się francuskiego. O tym, czego się dowiedziałam, śpieszę donieść, bo może Was to zaciekawi.