niedziela, 3 marca 2013

“Le sommeil est un chemin qui mène à la soupe du lendemain.”


Powyższe zdanie zostało przeze mnie wyrwane z kontekstu, którym jest książka “La Délicatesse” Davida Foenkinosa, a wybrałam je na tytuł niniejszej notki, albowiem urzekło mnie swoim iluzorycznym bezsensem. Jako miłośniczka nasłuchiwania nieskładnych myśli, które kłębią się w głowie tuż przed zaśnięciem lub w trakcie przebudzania, nie mogłam przejść obojętnie obok twierdzenia, że Sen jest drogą, która prowadzi do zupy dnia następnego. Brzmi dziwnie i tajemniczo – dlatego mniejsza o kontekst :)

Jak się można domyślić, zamierzam dziś rozwinąć wątek książek, które udało mi się przeczytać po francusku, a przy okazji wyartykułować kilka ogólnych refleksji na temat czytania w języku, którego dopiero się uczymy.

Jako druga na liście moich francuskich lektur znalazła się wymieniona wyżej „Delikatność”, do przeczytania której zainspirowała mnie Madeleine na swoim blogu oraz komentarze pod jej wpisem. Cóż, książka zapewne rozczarowywałaby banalnością historii i prostotą języka, gdyby nie fakt, że właśnie tego się po niej spodziewałam i tego oczekiwałam. Jest to bowiem opowieść o pięknej i młodej kobiecie, która traci męża w wypadku, a wraz z nim chęć do życia i wchodzenia w relacje z innymi mężczyznami, aż do czasu gdy owa chęć jej wraca ;) Historia nie zaskakuje, a bohaterowie są równie szablonowi. Co jednak pozytywnie wyróżnia ową książkę na tle innych romansidełek obyczajowych, to odrobina humoru oraz ciekawa kompozycja. Na początku dowiadujemy się, że główna bohaterka, Nathalie, czytała „Grę w klasy” Cortazara (Marelle), zaś później Foenkinos, trochę na wzór Cortazara, przeplata „zasadnicze” rozdziały krótkimi wstawkami luźno powiązanymi z fabułą, definicjami, sentencjami, wynikami meczów, przepisami kulinarnymi, etc. Z „Grą w klasy” nie może się to równać, ale stanowi przemyślany i przyjemny w odbiorze zabieg.

Piosenka, której Nathalie lubiła słuchać ze swoim mężem: 


Polecam „Delikatność” w oryginale wszystkim uczącym się francuskiego, gdyż czyta się ją lekko i przyjemnie, słownictwo nie jest przesadnie wyszukane, a niektóre nowe dla mnie słówka pojawiły się tyle razy, że zdążyłam je już zapamiętać. Oceniam, że zrozumiałam bardzo dużo – a na pewno wszystko, co najważniejsze – mając oczywiście do pomocy mój słownik francusko-francuski (z którego czasem rozumiałam mniej).

W komentarzu do mojej poprzedniej notki Robert stwierdził, że czytając książkę po francusku lubi wszystko zrozumieć, a nie tylko przelecieć po łebkach. Nie jestem do końca pewna, czy w moim przypadku byłoby to dobre podejście – wszystko zależy od tego, co rozumiemy przez „zrozumienie wszystkiego”, a co przez „czytanie po łebkach”. Oczywiście wybierając lekturę trzeba ją dostosować do swojego poziomu, a nie porywać się z motyką na słońce. Nie upierałabym się jednak przy rozumieniu absolutnie wszystkiego, zwłaszcza że w moim przypadku albo drastycznie ograniczyłoby to wybór lektur, albo zmusiło mnie do ciągłego wertowania słownika i wybijało z rytmu. Wybijanie z rytmu wydaje się niepożądane, bo tylko w miarę płynne czytanie i „słyszenie” w głowie francuskiego tekstu pozwala mi powoli nabierać wyczucia, tak żeby później móc intuicyjnie decydować, że coś będzie brzmiało dobrze. Szatkowanie tekstu na pojedyncze słowa zostawiam sobie na naukę z podręcznikami. Uważam, że najważniejsze jest zrozumienie tego, co się dzieje i nadążanie za fabułą. Dlatego jeśli jakaś sytuacja wydaje mi się niejasna, a ma to duże znaczenie dla akcji – sięgam po słownik. Im więcej tła zrozumiemy, tym oczywiście lepiej, bez sensu byłoby też pomijać całe akapity, ale myślę, że czasem można pozwolić sobie na przeskoczenie nad jakimś mniej zrozumiałym zdaniem albo na zignorowanie nieznanego słowa, jeśli nadal rozumiemy co się dzieje. Tak samo możemy domyślać się, co znaczy dane słowo, bo tak nam wynika z kontekstu i jeśli wszystko mniej więcej trzyma się kupy – odpuścić sobie sprawdzanie. Chyba że jesteśmy bardzo ciekawi :) 

Przyznam, że wciągnęło mnie czytanie po francusku i chyba na jakiś czas zmniejszę ilość lektur „ambitnych” na rzecz prostych, ale francuskich. 

12 komentarzy:

  1. Mam te same wrażenia odnośnie stylu w jakim pisze Foenkinos jak Ty. Idealnie nadaje się dla osób znających francuski na poziomie średnio zaawansowanym. Zgadzam się również że stwierdzeniem, że nie zawsze trzeba znać wszystkie słowa na stronie, żeby zrozumieć kontekst. Oczywiście najlepiej byłoby taką książkę przeczytać dwa razy. Pierwszy raz skupiając się na historii, drugi raz na słownictwie. Ale przede wszystkim czytanie ma być przyjemnością. Jak już pisałam u Madelaine, polecam jeszcze "Souvenirs" tego samego autora. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że wkrótce sięgnę po "Souvenirs" - dzięki za podpowiedź:)

      Usuń
  2. Marc Lévy rowniez pisze latwym jezykiem, a opowiadane historie sa urocze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już o nim słyszałam i od jakiegoś czasu powoli czytam "Le Premier Jour", ale idzie mi zdecydowanie wolniej, niż Foenkonos. Jak skończę, na pewno podzielę się szerzej przemyśleniami, ale różnica poziomów jest dla mnie wyraźnie widoczna już od początku. No ale może dzięki temu historia będzie bardziej wciągająca :)

      Usuń
  3. Ja z kolei lubię czytać książki, które znam z polskich tłumaczeń.Były nawet takie powieści, które w całości lub tylko wybrane z nich zdania przepisałam sobie do zeszytu.Tak bardzo mnie urzekły.Bardzo dużo dzięki takiej, niekiedy wręcz katorżniczej pracy, udało mi się zapamiętać i znacznie wzbogacić swój zasób słów.Takie czytanie, gdy rozkłada się wszystko na części i poddaje gruntownej analizie też ma swój urok.Choć wymaga niemałego wysiłku. Na samodzielne czytanie bez pomocy ze strony spolszczonej wersji porywam się dopiero po takim"czytelniczym" przygotowaniu.To poszczególne słowa maja dla mnie swój niewymowny powab, dlatego też samo zrozumienie kontekstu mnie nie zadowala.Zyskuję też wiedzę, co zostało przez tłumacza "ocalone w tłumaczeniu".
    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że trzeba czytać w sposób, który daje nam najwięcej satysfakcji, bez kategorycznego i jednoznacznego stwierdzania, że najlepsza jest metoda X albo Y.
      Twój sposób na pewno jest skuteczny, ale mi by się po prostu nie chciało czytać tych książek po polsku :) Może gdy będę na wyższym poziomie, zacznę sięgać po moje ulubione powieści po francusku, bo na razie mimo znajomości ich treści nadal byłoby mi troszkę za trudno.

      Usuń
    2. Nie chciałam, by moja wypowiedź zabrzmiała kategorycznie.Oczywiście, proponowane przeze mnie podejście nie jest dobre dla wszystkich, ale jest na pewno dobre dla mnie. Moja metoda pozwoliła mi również bardzie docenić język polski i jego bogactwo wyrazu, zresztą uwielbiam oddawać się lekturze. W ferworze nauki języków obcych staram się nie zapominać o polszczyźnie. Ilekroć posługuję się językiem, bądź co bądź mi obcym, mam wrażenie, iż mój polski zaczyna się chwiać.

      Usuń
  4. Chyba rzeczywiście powinienem zerwać z moimi zwyczajami i nie skupiać się tak na słownictwie. Za dużo czasu na tym się traci a obecnie zacząłem czytać Les Miserables V. Hugo gdzie dużo jest archaicznych i zupełnie nieprzydatnych w życiu słówek. Najlepiej chyba czytać tak jak radzi Justyna - 2 razy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wychodzę z założenia, że po jednorazowym sprawdzeniu i tak nie zapamiętam wszystkich nowych słów, więc w czasie lektury skupiam się tylko na tych z nich, które się często powtarzają. Żmudne tłumaczenie wszystkiego zajmowałoby też dużo więcej czasu, który mogę poświęcić na naukę słówek ze swojego poziomu, proponowanych mi w kursach, które aktualnie realizuję.
      Oczywiście nie chcę krytykować Twojego podejścia, bo tak jak pisałam w komentarzu wyżej, trzeba wybrać sposób, który nam najlepiej pasuje, Ja czytanie traktuję jako odskocznię od regularnej nauki, więc chcę sobie wtedy dać odrobinę luzu. Choć nie twierdzę, że nie czekam z utęsknieniem na czasy, kiedy będę wszystko rozumieć i czytać swobodnie dowolne książki :) Życzę powodzenia z Nędznikami, ja niedawno przeczytałam ich po polsku i na razie nie porwałabym się na oryginał :)

      Usuń
    2. Co do nędzników to czytam ich uproszczoną wersję na poziomie A2 więc nie jest aż tak źle. A nowe słówka dodaje do Profesora Pierre'a, bo też bym ich nie zapamiętał po przeczytaniu książki

      Usuń
  5. Myślę, że czytanie właśnie takich prostych, nieskomplikowanych stylistycznie i językowo historii w języku obcym daje nam możliwość "poćwiczenia" znajomości danego języka. Podążając tym śladem zakupiłam wersję kieszonkową jednej z powieści Candace Bushnell, czyli autorki słynnego "Seksu w Wielkim Mieście" (książkę kupiłam oczywiście po francusku - żeby nie było). Nie spodziewam się ambitnej historii, a raczej prostej, lekkiej i przyjemnej opowieści o mieszkankach Upper East Side. Myślę, że czytanie właśnie takich mniej "ambitnych" książek w obcym języku pozwala nam się czegoś nauczyć i zrozumieć znacznie więcej. Dam znać jak mi poszło, jak już przebrnę przez dzieło pani Bushnell ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie czekam na relację i w ogóle na nowe wpisy na blogu :)
      Właśnie to jest fajne w czytaniu w obcym języku - możemy sięgać po lekkie, łatwe i przyjemne opowieści bez poczucia winy, że marnujemy czas :)

      Usuń