O
międzylądowaniu w Paryżu myślałam bez entuzjazmu: miasto
zwiedzone dawno temu, znajomi odwiedzeni trzy miesiące wcześniej, w
dodatku posmakowałam już ongiś tego Paryża w listopadzie, wieje
tam i zimno, ot co. Niestety, linie lotnicze świata sprzysięgły
się akurat przeciwko mnie i wymienione miasto okazywało się być
najtańszą i najdogodniejszą opcją w drodze do Bordeaux (o tej
podróży też wkrótce napiszę coś na blogu). Uległam więc. A
już parę dni po kupieniu biletów zaczęłam z niecierpliwością
przebierać nóżkami i czekać na ten Paryż jak na księcia z
bajki.
Albo raczej na hrabiego
czekałam, choć z bajki cokolwiek mrocznej. Wpadłam bowiem na
doskonały pomysł, by podczas pobytu w owej stolicy mody wybadać,
co się obecnie nosi na balach u wampirów. Jeden z nich był akurat
wyprawiany w teatrze Mogador, zdobyłam więc bilet i przy okazji
popytałam tu i ówdzie kto zacz, ten hrabia von Krolock. Powiadają,
że łotr, uwodziciel i bestia, więc moje dziewczęce serduszko
zadrżało z lęku i z podekscytowania zarazem.
Kiedy
„Taniec Wampirów” wystawiano w teatrze Roma, miałam wielką
chęć go zobaczyć, ale niestety, w tamtych czasach Warszawa była za daleko. Obeszłam się smakiem, piosenkami (przez czas
jakiś odtwarzanymi w kółko) i youtube, ale skoro teraz nadarzyła
się okazja na obejrzenie tego musicalu w wersji francuskiej, nie
mogłam z niej nie skorzystać. Jednocześnie czułam że to już
najwyższy czas, by wystawić mój francuski na tego rodzaju próbę
(zwłaszcza że przecież aktorzy w teatrze mówią wyraźniej niż
ci we współczesnych filmach, prawda?). Obejrzałam wszystkie trailery i
fragmenty na youtube, z lekkim niepokojem odsłuchałam klipu „Cettenuit restera eternelle” - choć tym razem nie był to niepokój na
myśl o ukąszeniu przez wąpierza, ale na myśl, że wąpierz ten
będzie zbyt słitaśny i nazbyt w stylu pop. Aktorzy odgrywający
role Sary i von Krolocka w polskiej wersji postawili poprzeczkę
wysoko, bałam się więc, że porównania doprowadzą do
rozczarowania. Czy zasadnie? O tym poniżej.
Przytoczmy kilka suchych
faktów i nakreślmy przy okazji tło całej historii. Musical „Le
bal des vampires” wyreżyserowany został przez Romana Polańskiego
i stanowi adaptację filmu tegoż reżysera „Nieustraszeni pogromcy
wampirów”. Pierwszy raz spektakl wystawiany był w Wiedniu w
latach dziewięćdziesiątych, po niemiecku oczywiście, ale
następnie doczekał się licznych tłumaczeń. Za każdym razem jest
to jednak mniej więcej to samo libretto i te same piosenki. Historia
jest prosta: dwóch badaczy wampirzych tajemnic przybywa do
transylwańskiej wioski, której mieszkańcy niezwykle przepadają za
czosnkiem. Bohaterowie zatrzymują się w gospodzie, gdzie Sara,
siedemnastoletnia córka właścicieli, bezwstydnie bierze kąpiel za
kąpielą (jedyna uciecha w jej życiu pełnym zakazów nakładanych
przez rodziców) i przy jednej z takich okazji wpada w oko młodszemu
z naukowców, niejakiemu Alfredowi. Niestety, młodzieniec ma nie
byle jaką konkurencję, bo dziewuszkę upatrzył sobie już
wcześniej hrabia von Krolock z pobliskiego zamku - zły wampir, choć
na marginesie nieco cierpiący z powodu swych moralnych rozterek odnośnie człowieczeństwa. Czy Sara da się uwieść nikczemnikowi, czy
też uratuje ją czyste uczucie niewinnego młodzieńca? Odpowiedź
na to pytanie nie zniszczy Wam przyjemności oglądania, jednak na
wszelki wypadek ostrzegam, że w dalszej części mogą pojawić się
spoilery.
źródło wszystkich zdjęć: http://www.stage-entertainment.fr/photos-bal-des-vampires |
Czy
ostateczny wynik starań francuskiej trupy mnie zadowolił, czy jednak trochę
rozczarował? Od strony technicznej wszystko było bez zarzutu:
spektakularne ruchome dekoracje, dynamiczna choreografia, rozmach i
odpowiednia dawka oczekiwanego metal-gothic-rock-disco-kiczu; nie
zapominajmy, że całość jest w zamierzeniu satyrą na wampiry,
zamierzony kicz jest tu więc jak najbardziej na miejscu, tym
bardziej że nie jest przesadzony. Dlatego scenę wychodzenia
wampirów z grobów w stylistyce jak z teledysku Michaela Jacksona
(Longue est la nuit), orgiastyczny koszmar Alfreda przy migających
jak w dyskotece światłach (Carpe noctem) albo taniec finałowy w
lateksie i skórach uważam za zupełnie udane. Wokalnie całość
wypadła bardzo dobrze, a pod zarzutami, że muzyka za bardzo trąci
latami dziewięćdziesiątymi, nie mogę się podpisać (tak samo jak
nie zarzucam Beethovenowi, że jest zbyt romantyczny), bo przecież
inaczej być nie mogło.
Czujecie, że niby
chwalę, ale wyczuwalna jest tu jednak zapowiedź przyszłego
marudzenia?
Opowiadana historia ma
dwie strony – przede wszystkim komediową, ale obok tego wątek
"miłosny" ma jednak pewien posmak dramatyzmu. Do elementów
komediowych nie mogę się przyczepić, bo kiedy trzeba, na scenie
jest zabawnie; profesor Abronsius ze świetną dykcją głosi
absolutny prymat logiki, a stary karczmarz-zbereźnik Chagal po
transformacji w wampira nie dość że nie lęka się krzyża (wszak jest Żydem), to i
gryźć potrafi w sposób cokolwiek sprośny. Poza tym akcja toczy
się wartko, intryga się zawiązuje, napięcie rośnie.
A zatem, w czym tkwi problem? W jednym z wywiadów Polański mówił, że obawiał się tłumaczenia musicalu na francuski, bo ten język nie nadaje się do śpiewania (nie to, co niemiecki). Brzmi to trochę jak wymówka i trudno mi uwierzyć, że naprawdę nie dało się przetłumaczyć lepiej niektórych fragmentów piosenek. Pomijając pojawiające się tu i tam rymy nieco częstochowskie (od których i polska wersja nie jest zupełnie wolna), to przynajmniej jedna z kluczowych piosenek całego spektaklu (oparta o hicior Bonnie Tyler – Total eclipse of the heart) została w moim odczuciu bardzo upośledzona przez tłumacza. Tłumaczenie zaskoczyło mnie na tyle, że aż sięgnęłam do wersji niemieckiej (a właściwie do napisów angielskich) i przeprowadziłam małą analizę porównawczą.
Nakreślmy sytuację.
Zwabiona przez von Krolocka Sara ucieka z domu i biegnie do zamku
hrabiego, w którym ma się odbyć doroczny bal. Obietnica wolności
i przygody, perspektywa pięknych strojów, a także zainteresowanie
przejawiane przez samego hrabiego są niewątpliwie niezwykle kuszące
dla trzymanej pod kluczem, dojrzewającej panny, która jednak wchodząc
do zamku czuje się lekko niepewnie. Śpiewa więc o tym, że po
nocach śnią jej się dziwne i niepokojące sny, nie wie co się z
nią dzieje, podejrzewa że może się to dla niej źle skończyć, ale
ogólnie bardzo by chciała ulec dręczącym ją pokusom. Wtem nagle
pojawia się von Krolock, który dalej kusi i uwodzi – ale na różne
sposoby, w zależności od wersji językowej. Poniżej zestawienie
pierwszych wersów śpiewanych przez hrabiego.
Najpierw wersja niemiecka
oraz oficjalne tłumaczenie z wersji polskiej, może nie do końca
dosłowne, ale mimo to dość wierne.
Sich verlier'n heißt sich befrein, du wirst dich in mir erkennen. Was du erträumst wird Wahrheit sein, nichts und niemand kann uns trennen! Tauch' mit mir in die Dunkelheit ein, zwischen Abgrund und Schein verbrennen wir die Zweifel und vergessen die Zeit, ich hüll' dich ein in meinen Schatten und trag' dich weit! | W zatraceniu wolność jest tylko we mnie ją odnajdziesz. Co dręczyło cię we śnie, tu zachwyci cię na jawie. Gdy ze mną zanurzysz się w mrok, między otchłań a blask, zapomnisz o rozdarciu, zatrzyma się czas, owinę cię swym, cieniem i rozpalę żar. |
Do posłuchania wersja niemiecka i polska:
A co z tego zostało w wersji francuskiej? Pamiętajmy, że to scena, w której z nagła pojawia się tajemniczy, mroczny i groźny krwiopijca...
A co z tego zostało w wersji francuskiej? Pamiętajmy, że to scena, w której z nagła pojawia się tajemniczy, mroczny i groźny krwiopijca...
Je t’attends c’est
le grand soir
pour les vrais comme
les forever (faux rêveurs?)
on écrira notre
histoire
à l’encre rouge de
nos deux coeurs.
Avec moi tu trouveras
dans le noir
qu’il y fait bien
meilleur.
Viens passer dans mes
bras la prochaine éternité,
tu verras que tes
rêves deviennent réalité.
Nie podejmuję się
dosłownego przetłumaczenia, bo chwilami nie jestem pewna, co autor
miał na myśli. Całość sprowadza się jednak do tego, że von
Krolock oświadcza, że czekał na Sarę, bo to wielki wieczór,
spiszemy więc naszą historię czerwonym atramentem naszych serc. I
dalej obiecuje: ze mną odnajdziesz w ciemności to co najlepsze,
chodź spędzić w mych ramionach nadchodzącą wieczność,
zobaczysz, spełnią się twoje sny.
Mais non! Vraiment?
Jeśli jakieś dziewczę
czekało na odrobinę grozy, obietnicę zatracenia, a także
przemawiające do nastoletnich serc perspektywy owijania cieniem i
spadania w otchłań w ramionach mrocznego mężczyzny, to
rozczarowanie musiało być srogie. Perspektywa wieczności w tym
wydaniu nie brzmi zbyt ekscytująco, a ten fragment z pisaniem
wspólnej historii chyba po prostu łaskawie przemilczę.
Powyższe porównanie
miało na celu nie tyle pastwienie się nad tłumaczeniem, ile
poszukiwanie odpowiedzi na najważniejsze pytanie: dlaczego wątek
romansowy von Krolocka i Sary, będący, nie ukrywajmy, wątkiem
głównym i najbardziej przemawiającym do wyobraźni, w wersji
francuskiej nie porusza? Sara śpiewa, że jej „serce to dynamit,
tylko iskry mu brak”...
Tłumaczenie niewątpliwie zrobiło swoje i zmieniło trochę
wydźwięk tej relacji, ale niezamierzony brak iskry w przywołanym
duecie dopełnia dzieła. Nie chodzi o to, że Stéphane Métro i
Rafaëlle Cohen nie potrafią śpiewać, bo głosy mają całkiem
dobre (choć chwilami Cohen trochę za bardzo krzyczy jak na mój
gust). Jednak aktorsko ta para wydaje się niedopasowana, nie widać
między nimi rytuału uwodzenia, kuszenia, ulegania, poddawania się,
wciągania w pułapkę. Von Krolock stara się być pewny siebie, ale
brak mu owej chłodnej dostojności, której oczekuje się od
wampirzego władcy w podobnych momentach (nie krygujmy się, czarny
charakter musi mieć w sobie coś pociągającego, jeśli chce
skutecznie uwodzić niewinne dziewczęta). Natomiast co do Sary, to
wydaje się najbardziej zainteresowana wyśpiewaniem publiczności
swoich solowych partii, przez co jest jakby nieobecna wewnątrz
historii, ze spojrzeniem utkwionym gdzieś w przestrzeń. Nie
sądziłam, że tego typu słowa mogłyby paść z moich ust, ale
naprawdę, oczekiwałam od tej postaci nieco więcej egzaltacji, a
mniej międlenia w palcach rąbka koszuli. Relacja tych dwojga wydaje
się na tyle mało wiarygodna, że ostatecznie uznałam nieśmiałego,
słodkiego (i przez to przecież nudnego!) Alfreda za bardziej
przekonującego adoratora (nawiasem mówiąc, w polskiej wersji zwykle
omijałam piosenkę „Dla Sary”, która po francusku bardzo
przypadła mi do serca wykonaniu Daniela Carta Mantiglia). Na
zakończenie tych narzekań dodam, że w efekcie kulminacyjna scena
balu, na której zło tryumfuje a niewinność zostaje zbrukana, nie
porusza tak jakby mogła – a przecież moment zrzucenia maski,
odkrycia prawdziwej natury i rozwiania dziecinnych złudzeń ma w
sobie potencjał do budzenia emocji.
Pomimo częściowego
rozczarowania i tak całkiem dobrze się bawiłam oglądając „Le
bal des vampires”, tym bardziej że pierwsze zetknięcie z
francuskim teatrem samo w sobie było dla mnie niezwykłym
przeżyciem. I może nie czuję potrzeby obejrzenia tej sztuki raz
jeszcze dla niej samej, ale za to chętnie zobaczyłabym ją
ponownie, żeby lepiej wszystko zrozumieć. O ile partie solowe nie
sprawiały mi problemu, o tyle już chóry i śpiewy na głosy bywały
ciężkie do natychmiastowego przyswojenia, dlatego fajnie by było
posłuchać wszystkich tych utworów na spokojnie i mieć szansę na
przeanalizowanie tekstów. Tymczasem morały z tej historii
wyciągnęłam dwa (i żaden z nich nie dotyczy tego, żeby nie dać
się uwodzić mrocznym draniom); pierwszy jest taki, że teraz każda
wizyta w Paryżu powinna zawierać w sobie wizytę w teatrze i drugi
– że może fajnie by było nauczyć się niemieckiego ;)
Bardzo fajnie czyta się post :)
OdpowiedzUsuńTo fajnie :))
UsuńCzemu ja o tym musicalu nie słyszałam?! Wydaje się być całkiem fajny :)
OdpowiedzUsuńA z tłumaczeniami to tak czasem bywa, że można coś utracić z przekazu. Pytanie z jakiego języka to było tłumaczone, czy z niemieckiego czy może angielskiego?
Przypuszczam że z niemieckiego, bo podobno amerykańska wersja była klapą ;) A sam musical polecam, na yt można znaleźć i polską i niemiecką wersję - choć to nie to samo, co możliwość obejrzenia go w teatrze. Niestety, podobno z powodu problemów z licencją polska wersja już nie wróci do Romy, ale za to w niemieckich teatrach chyba jest co jakiś czas wznawiany :)
UsuńZnakomity opis musicalu :) Do tej pory nie byłam fanką tego gatunku muzyki ale chyba się skuszę jak będą go grać gdzieś w pobliżu.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba :) A z musicalami jest jak ze wszystkimi innymi sztukami i filmami - zależy na co się trafi. Ja akurat lubię ten gatunek, choć niestety według mnie jest sporo nudnych musicali z monotonnymi piosenkami albo przeciętnym wokalem, nie wszystko rzuca na kolana ;)
UsuńZastanawialam sie czy isc, ale teraz jeszcze bardziej mnie przekonalas. W grudniu mi sie nie uda, ale graja do konca stycznia wiec jeszcze zdaze. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńIdź, idź, i koniecznie podziel się później wrażeniami! :)
UsuńWkoncu moge napisac, ze bylam ( dwa dni temu), widzialam i jestem bardzo zadowolona. Zabralam swojego J i jak na poczatku nie byl zachwycony, ze musi isc, tak po spektaklu oboje bylismy zachwyceni i juz czekamy na kolejny fajny musical w Paryzu.
UsuńBardzo spodobaly mi sie dekoracje, kostiumy, gra swiatlami, choreografia na scenie, no i oczywiscie muzyka. Wiec teraz nonstop slucham piosenek na youtubie. No i graja to do konca kwietnia, a nie jak wczesniej napisalam, do konca stycznia. Mozliwe, ze pojde jeszcze raz :)
Cieszę się, że Wam się podobało :) Prawdę mówiąc ja też co jakiś czas jeszcze sprawdzam na youtubie, czy nie pojawiły się nowe kawałki. Gdyby wyszła płyta z piosenkami, to też bym nią nie pogardziła :)
UsuńJedna z moich uczennic widziała spektakl i bardzo jej się podobał. Dopatrzyła się też polskich akcentów :)
OdpowiedzUsuńMi też się podobał, tylko chyba miałam w stosunku do niego za duże oczekiwania przez to, że nie szłam do teatru z zupełnie dziewiczym umysłem ;) A polskie akcenty to Magda, czy coś mi umknęło? ;>
UsuńMusicali nie oglądam zazwyczaj, a ten może obejrzę ; )
OdpowiedzUsuń