sobota, 13 grudnia 2014

Le bal des vampires - jak to się robi po francusku.

O międzylądowaniu w Paryżu myślałam bez entuzjazmu: miasto zwiedzone dawno temu, znajomi odwiedzeni trzy miesiące wcześniej, w dodatku posmakowałam już ongiś tego Paryża w listopadzie, wieje tam i zimno, ot co. Niestety, linie lotnicze świata sprzysięgły się akurat przeciwko mnie i wymienione miasto okazywało się być najtańszą i najdogodniejszą opcją w drodze do Bordeaux (o tej podróży też wkrótce napiszę coś na blogu). Uległam więc. A już parę dni po kupieniu biletów zaczęłam z niecierpliwością przebierać nóżkami i czekać na ten Paryż jak na księcia z bajki.

Albo raczej na hrabiego czekałam, choć z bajki cokolwiek mrocznej. Wpadłam bowiem na doskonały pomysł, by podczas pobytu w owej stolicy mody wybadać, co się obecnie nosi na balach u wampirów. Jeden z nich był akurat wyprawiany w teatrze Mogador, zdobyłam więc bilet i przy okazji popytałam tu i ówdzie kto zacz, ten hrabia von Krolock. Powiadają, że łotr, uwodziciel i bestia, więc moje dziewczęce serduszko zadrżało z lęku i z podekscytowania zarazem.

Kiedy „Taniec Wampirów” wystawiano w teatrze Roma, miałam wielką chęć go zobaczyć, ale niestety, w tamtych czasach Warszawa była za daleko. Obeszłam się smakiem, piosenkami (przez czas jakiś odtwarzanymi w kółko) i youtube, ale skoro teraz nadarzyła się okazja na obejrzenie tego musicalu w wersji francuskiej, nie mogłam z niej nie skorzystać. Jednocześnie czułam że to już najwyższy czas, by wystawić mój francuski na tego rodzaju próbę (zwłaszcza że przecież aktorzy w teatrze mówią wyraźniej niż ci we współczesnych filmach, prawda?). Obejrzałam wszystkie trailery i fragmenty na youtube, z lekkim niepokojem odsłuchałam klipu „Cettenuit restera eternelle” - choć tym razem nie był to niepokój na myśl o ukąszeniu przez wąpierza, ale na myśl, że wąpierz ten będzie zbyt słitaśny i nazbyt w stylu pop. Aktorzy odgrywający role Sary i von Krolocka w polskiej wersji postawili poprzeczkę wysoko, bałam się więc, że porównania doprowadzą do rozczarowania. Czy zasadnie? O tym poniżej.

Przytoczmy kilka suchych faktów i nakreślmy przy okazji tło całej historii. Musical „Le bal des vampires” wyreżyserowany został przez Romana Polańskiego i stanowi adaptację filmu tegoż reżysera „Nieustraszeni pogromcy wampirów”. Pierwszy raz spektakl wystawiany był w Wiedniu w latach dziewięćdziesiątych, po niemiecku oczywiście, ale następnie doczekał się licznych tłumaczeń. Za każdym razem jest to jednak mniej więcej to samo libretto i te same piosenki. Historia jest prosta: dwóch badaczy wampirzych tajemnic przybywa do transylwańskiej wioski, której mieszkańcy niezwykle przepadają za czosnkiem. Bohaterowie zatrzymują się w gospodzie, gdzie Sara, siedemnastoletnia córka właścicieli, bezwstydnie bierze kąpiel za kąpielą (jedyna uciecha w jej życiu pełnym zakazów nakładanych przez rodziców) i przy jednej z takich okazji wpada w oko młodszemu z naukowców, niejakiemu Alfredowi. Niestety, młodzieniec ma nie byle jaką konkurencję, bo dziewuszkę upatrzył sobie już wcześniej hrabia von Krolock z pobliskiego zamku - zły wampir, choć na marginesie nieco cierpiący z powodu swych moralnych rozterek odnośnie człowieczeństwa. Czy Sara da się uwieść nikczemnikowi, czy też uratuje ją czyste uczucie niewinnego młodzieńca? Odpowiedź na to pytanie nie zniszczy Wam przyjemności oglądania, jednak na wszelki wypadek ostrzegam, że w dalszej części mogą pojawić się spoilery. 

źródło wszystkich zdjęć: http://www.stage-entertainment.fr/photos-bal-des-vampires
Czy ostateczny wynik starań francuskiej trupy mnie zadowolił, czy jednak trochę rozczarował? Od strony technicznej wszystko było bez zarzutu: spektakularne ruchome dekoracje, dynamiczna choreografia, rozmach i odpowiednia dawka oczekiwanego metal-gothic-rock-disco-kiczu; nie zapominajmy, że całość jest w zamierzeniu satyrą na wampiry, zamierzony kicz jest tu więc jak najbardziej na miejscu, tym bardziej że nie jest przesadzony. Dlatego scenę wychodzenia wampirów z grobów w stylistyce jak z teledysku Michaela Jacksona (Longue est la nuit), orgiastyczny koszmar Alfreda przy migających jak w dyskotece światłach (Carpe noctem) albo taniec finałowy w lateksie i skórach uważam za zupełnie udane. Wokalnie całość wypadła bardzo dobrze, a pod zarzutami, że muzyka za bardzo trąci latami dziewięćdziesiątymi, nie mogę się podpisać (tak samo jak nie zarzucam Beethovenowi, że jest zbyt romantyczny), bo przecież inaczej być nie mogło.
Czujecie, że niby chwalę, ale wyczuwalna jest tu jednak zapowiedź przyszłego marudzenia?

Opowiadana historia ma dwie strony – przede wszystkim komediową, ale obok tego wątek "miłosny" ma jednak pewien posmak dramatyzmu. Do elementów komediowych nie mogę się przyczepić, bo kiedy trzeba, na scenie jest zabawnie; profesor Abronsius ze świetną dykcją głosi absolutny prymat logiki, a stary karczmarz-zbereźnik Chagal po transformacji w wampira nie dość że nie lęka się krzyża (wszak jest Żydem), to i gryźć potrafi w sposób cokolwiek sprośny. Poza tym akcja toczy się wartko, intryga się zawiązuje, napięcie rośnie.



A zatem, w czym tkwi problem? W jednym z wywiadów Polański mówił, że obawiał się tłumaczenia musicalu na francuski, bo ten język nie nadaje się do śpiewania (nie to, co niemiecki). Brzmi to trochę jak wymówka i trudno mi uwierzyć, że naprawdę nie dało się przetłumaczyć lepiej niektórych fragmentów piosenek. Pomijając pojawiające się tu i tam rymy nieco częstochowskie (od których i polska wersja nie jest zupełnie wolna), to przynajmniej jedna z kluczowych piosenek całego spektaklu (oparta o hicior Bonnie Tyler – Total eclipse of the heart) została w moim odczuciu bardzo upośledzona przez tłumacza. Tłumaczenie zaskoczyło mnie na tyle, że aż sięgnęłam do wersji niemieckiej (a właściwie do napisów angielskich) i przeprowadziłam małą analizę porównawczą.

Nakreślmy sytuację. Zwabiona przez von Krolocka Sara ucieka z domu i biegnie do zamku hrabiego, w którym ma się odbyć doroczny bal. Obietnica wolności i przygody, perspektywa pięknych strojów, a także zainteresowanie przejawiane przez samego hrabiego są niewątpliwie niezwykle kuszące dla trzymanej pod kluczem, dojrzewającej panny, która jednak wchodząc do zamku czuje się lekko niepewnie. Śpiewa więc o tym, że po nocach śnią jej się dziwne i niepokojące sny, nie wie co się z nią dzieje, podejrzewa że może się to dla niej źle skończyć, ale ogólnie bardzo by chciała ulec dręczącym ją pokusom. Wtem nagle pojawia się von Krolock, który dalej kusi i uwodzi – ale na różne sposoby, w zależności od wersji językowej. Poniżej zestawienie pierwszych wersów śpiewanych przez hrabiego.
Najpierw wersja niemiecka oraz oficjalne tłumaczenie z wersji polskiej, może nie do końca dosłowne, ale mimo to dość wierne.
Sich verlier'n heißt sich befrein,
du wirst dich in mir erkennen.
Was du erträumst wird Wahrheit sein,
nichts und niemand kann uns trennen!
Tauch' mit mir in die Dunkelheit ein,
zwischen Abgrund und Schein
verbrennen wir die Zweifel und vergessen die Zeit,
ich hüll' dich ein in meinen Schatten und trag' dich weit!
W zatraceniu wolność jest
tylko we mnie ją odnajdziesz.
Co dręczyło cię we śnie,
tu zachwyci cię na jawie.
Gdy ze mną zanurzysz się w mrok,
między otchłań a blask,
zapomnisz o rozdarciu, zatrzyma się czas,
owinę cię swym, cieniem i rozpalę żar.
 
 Do posłuchania wersja niemiecka i polska:





A co z tego zostało w wersji francuskiej? Pamiętajmy, że to scena, w której z nagła pojawia się tajemniczy, mroczny i groźny krwiopijca...

Je t’attends c’est le grand soir
pour les vrais comme les forever (faux rêveurs?)
on écrira notre histoire
à l’encre rouge de nos deux coeurs.
Avec moi tu trouveras dans le noir
qu’il y fait bien meilleur.
Viens passer dans mes bras la prochaine éternité,
tu verras que tes rêves deviennent réalité.


Nie podejmuję się dosłownego przetłumaczenia, bo chwilami nie jestem pewna, co autor miał na myśli. Całość sprowadza się jednak do tego, że von Krolock oświadcza, że czekał na Sarę, bo to wielki wieczór, spiszemy więc naszą historię czerwonym atramentem naszych serc. I dalej obiecuje: ze mną odnajdziesz w ciemności to co najlepsze, chodź spędzić w mych ramionach nadchodzącą wieczność, zobaczysz, spełnią się twoje sny.
Mais non! Vraiment?

Jeśli jakieś dziewczę czekało na odrobinę grozy, obietnicę zatracenia, a także przemawiające do nastoletnich serc perspektywy owijania cieniem i spadania w otchłań w ramionach mrocznego mężczyzny, to rozczarowanie musiało być srogie. Perspektywa wieczności w tym wydaniu nie brzmi zbyt ekscytująco, a ten fragment z pisaniem wspólnej historii chyba po prostu łaskawie przemilczę.

Powyższe porównanie miało na celu nie tyle pastwienie się nad tłumaczeniem, ile poszukiwanie odpowiedzi na najważniejsze pytanie: dlaczego wątek romansowy von Krolocka i Sary, będący, nie ukrywajmy, wątkiem głównym i najbardziej przemawiającym do wyobraźni, w wersji francuskiej nie porusza? Sara śpiewa, że jej „serce to dynamit, tylko iskry mu brak”... Tłumaczenie niewątpliwie zrobiło swoje i zmieniło trochę wydźwięk tej relacji, ale niezamierzony brak iskry w przywołanym duecie dopełnia dzieła. Nie chodzi o to, że Stéphane Métro i Rafaëlle Cohen nie potrafią śpiewać, bo głosy mają całkiem dobre (choć chwilami Cohen trochę za bardzo krzyczy jak na mój gust). Jednak aktorsko ta para wydaje się niedopasowana, nie widać między nimi rytuału uwodzenia, kuszenia, ulegania, poddawania się, wciągania w pułapkę. Von Krolock stara się być pewny siebie, ale brak mu owej chłodnej dostojności, której oczekuje się od wampirzego władcy w podobnych momentach (nie krygujmy się, czarny charakter musi mieć w sobie coś pociągającego, jeśli chce skutecznie uwodzić niewinne dziewczęta). Natomiast co do Sary, to wydaje się najbardziej zainteresowana wyśpiewaniem publiczności swoich solowych partii, przez co jest jakby nieobecna wewnątrz historii, ze spojrzeniem utkwionym gdzieś w przestrzeń. Nie sądziłam, że tego typu słowa mogłyby paść z moich ust, ale naprawdę, oczekiwałam od tej postaci nieco więcej egzaltacji, a mniej międlenia w palcach rąbka koszuli. Relacja tych dwojga wydaje się na tyle mało wiarygodna, że ostatecznie uznałam nieśmiałego, słodkiego (i przez to przecież nudnego!) Alfreda za bardziej przekonującego adoratora (nawiasem mówiąc, w polskiej wersji zwykle omijałam piosenkę „Dla Sary”, która po francusku bardzo przypadła mi do serca wykonaniu Daniela Carta Mantiglia). Na zakończenie tych narzekań dodam, że w efekcie kulminacyjna scena balu, na której zło tryumfuje a niewinność zostaje zbrukana, nie porusza tak jakby mogła – a przecież moment zrzucenia maski, odkrycia prawdziwej natury i rozwiania dziecinnych złudzeń ma w sobie potencjał do budzenia emocji.


Pomimo częściowego rozczarowania i tak całkiem dobrze się bawiłam oglądając „Le bal des vampires”, tym bardziej że pierwsze zetknięcie z francuskim teatrem samo w sobie było dla mnie niezwykłym przeżyciem. I może nie czuję potrzeby obejrzenia tej sztuki raz jeszcze dla niej samej, ale za to chętnie zobaczyłabym ją ponownie, żeby lepiej wszystko zrozumieć. O ile partie solowe nie sprawiały mi problemu, o tyle już chóry i śpiewy na głosy bywały ciężkie do natychmiastowego przyswojenia, dlatego fajnie by było posłuchać wszystkich tych utworów na spokojnie i mieć szansę na przeanalizowanie tekstów. Tymczasem morały z tej historii wyciągnęłam dwa (i żaden z nich nie dotyczy tego, żeby nie dać się uwodzić mrocznym draniom); pierwszy jest taki, że teraz każda wizyta w Paryżu powinna zawierać w sobie wizytę w teatrze i drugi – że może fajnie by było nauczyć się niemieckiego ;)


13 komentarzy:

  1. Czemu ja o tym musicalu nie słyszałam?! Wydaje się być całkiem fajny :)

    A z tłumaczeniami to tak czasem bywa, że można coś utracić z przekazu. Pytanie z jakiego języka to było tłumaczone, czy z niemieckiego czy może angielskiego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypuszczam że z niemieckiego, bo podobno amerykańska wersja była klapą ;) A sam musical polecam, na yt można znaleźć i polską i niemiecką wersję - choć to nie to samo, co możliwość obejrzenia go w teatrze. Niestety, podobno z powodu problemów z licencją polska wersja już nie wróci do Romy, ale za to w niemieckich teatrach chyba jest co jakiś czas wznawiany :)

      Usuń
  2. Znakomity opis musicalu :) Do tej pory nie byłam fanką tego gatunku muzyki ale chyba się skuszę jak będą go grać gdzieś w pobliżu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba :) A z musicalami jest jak ze wszystkimi innymi sztukami i filmami - zależy na co się trafi. Ja akurat lubię ten gatunek, choć niestety według mnie jest sporo nudnych musicali z monotonnymi piosenkami albo przeciętnym wokalem, nie wszystko rzuca na kolana ;)

      Usuń
  3. Zastanawialam sie czy isc, ale teraz jeszcze bardziej mnie przekonalas. W grudniu mi sie nie uda, ale graja do konca stycznia wiec jeszcze zdaze. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Idź, idź, i koniecznie podziel się później wrażeniami! :)

      Usuń
    2. Wkoncu moge napisac, ze bylam ( dwa dni temu), widzialam i jestem bardzo zadowolona. Zabralam swojego J i jak na poczatku nie byl zachwycony, ze musi isc, tak po spektaklu oboje bylismy zachwyceni i juz czekamy na kolejny fajny musical w Paryzu.
      Bardzo spodobaly mi sie dekoracje, kostiumy, gra swiatlami, choreografia na scenie, no i oczywiscie muzyka. Wiec teraz nonstop slucham piosenek na youtubie. No i graja to do konca kwietnia, a nie jak wczesniej napisalam, do konca stycznia. Mozliwe, ze pojde jeszcze raz :)

      Usuń
    3. Cieszę się, że Wam się podobało :) Prawdę mówiąc ja też co jakiś czas jeszcze sprawdzam na youtubie, czy nie pojawiły się nowe kawałki. Gdyby wyszła płyta z piosenkami, to też bym nią nie pogardziła :)

      Usuń
  4. Jedna z moich uczennic widziała spektakl i bardzo jej się podobał. Dopatrzyła się też polskich akcentów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też się podobał, tylko chyba miałam w stosunku do niego za duże oczekiwania przez to, że nie szłam do teatru z zupełnie dziewiczym umysłem ;) A polskie akcenty to Magda, czy coś mi umknęło? ;>

      Usuń
  5. Musicali nie oglądam zazwyczaj, a ten może obejrzę ; )

    OdpowiedzUsuń