Pakując walizki na
wakacyjny wyjazd postanowiłam, że zamiast tak odlatywać bez słowa
w siną dal, pozostawię Wam jednak na otarcie łez kolejny wpis z
cyklu „W 80 blogów dookoła świata”. Podobno wrzesień
doskonale łączy się z tematyką szkolną; obiecuję więc ciepło
myśleć o Waszych powrotach do szkoły już pierwszego września,
włócząc się leniwie pod paryskim niebem.
Przyznaję, że temat w
tym miesiącu nie wzbudził mojego wielkiego entuzjazmu, no bo cóż,
francuską szkołę znam głównie z historyjek o tym małym łobuzie
Mikołajku. Co do zasady staram się nie pisać o tym, na czym się
nie znam, wychodząc z założenia że każdy potrafi korzystać z
wyszukiwarki niemal tak samo dobrze jak ja. Po namyśle stwierdziłam
jednak, że można by za jednym zamachem spłodzić wpis akcyjny i
przy tym podsumowujący moje własne doznania z francuskiej szkoły –
a dokładnie: Szkoły Prawa Francuskiego. Sprytnie, co nie?
Żeby jednak nie zanudzić
większości czytelników (którzy zapewne francuskie prawo uznają
za mało pasjonujące), na osłodę dorzucę jeszcze parę słów na
temat bardziej uniwersalny, tak się bowiem składa, że francuski
system oceniania różni się co nieco od polskiego.
O tym, czym jest Szkoła
Prawa Francuskiego i o pierwszych wrażeniach na jej temat pisałam
już kiedyś TUTAJ.
Dziś natomiast, już po wszystkim, mogę powiedzieć Wam o tym, jak
to wygląda w praktyce oraz czy warto się na to porywać. Żeby
uczynić temat jeszcze mniej uniwersalnym dodam, że sprawa dotyczy
wyłącznie kursu na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jeśli już teraz
dyskretnie ukrywasz ziewanie albo co gorsza, kierujesz kursor myszki
ku prawemu górnemu rogowi, to przewiń trochę stronę do dołu,
przeskakując szczegóły i przechodząc do miejsca zaznaczonego jako
lektura na powrót potencjalnie interesująca.
Cały
cykl składał się z ośmiu kursów:
wprowadzenie do prawa francuskiego, prawo handlowe (rozbite na dwa
semestry), prawo konstytucyjne, prawo prywatne (również rozbite na
dwa semestry) i prawo administracyjne (dwie części w jednym
semestrze). Tematyka czasem okazywała się ciekawa, a czasem trzeba
było dużo siły woli, by wytrwać przez kilka godzin na wykładzie
– i przyznaję bez bicia, że prawie nigdy nie wytrwałam. Obecność
jednak nie była obowiązkowa, liczyło się jedynie zaliczenie
egzaminu.
Wykłady prowadzone były
przez Francuzów, którzy w różnym stopniu brali sobie do serca
konieczność w miarę wyraźnej artykulacji przed polskim
audytorium. Po w miarę przystępnym kursie wprowadzającym można
było przeżyć niemały szok, trafiając na nieco mamroczących
wykładowców, a czasem trzeba było do tego dorzucić również
metaforycznie barwny strumień świadomości i urywających się zdań
(przebrnięcie przez skrypt z prawa spółek było jak lektura poezji
w chwili, gdy pędzący czas budził rozpaczliwe pragnienie prozy).
Ogólnie jednak zderzenie z pełnowymiarowymi wykładami po
francusku, prowadzonymi na dość wysokim poziomie zaawansowania
językowego i merytorycznego, naprawdę bardzo porządnie potrafi
rozwinąć umiejętności związane z rozumieniem ze słuchu i
nastawić na myślenie w obcym języku. Dlatego najgorzej wspominam
nie niewyraźnych Francuzów, ale, niestety, wykładowców z UJ,
którzy mimo ogromnej wiedzy i dobrej znajomości francuskiego,
robili jednak sporo błędów językowych prowadząc wykład z droit
privé II, słuchanie ich nie było więc dla mnie najlepszym
ćwiczeniem.
Jeżeli chodzi o
egzaminy, to zazwyczaj polegały one na odpowiedzi na jedno lub
dwa dość obszerne pytania opisowe, czasem dość łatwe, czasem
bardziej zawiłe (zwłaszcza gdy w notatkach miało się na dany
temat jedno zdanie). Zwykle nie można było korzystać z żadnych
materiałów, należało więc w miarę dokładnie przyswoić
wcześniej notatki; jedynie na prawie konstytucyjnym dozwolone było
posiadanie przy sobie udostępnionych wcześniej tekstów źródłowych
(co wcale nie przełożyło się na jakość ocen, które akurat z
tego przedmiotu były średnie). Pierwsza część prawa handlowego
kończyła się testem jednokrotnego wyboru o chwilami wysokim
poziomie abstrakcji (skąd pochodzi nazwa „lwia spółka”? -
odp.: z bajki Ezopa), a druga część prawa prywatnego – analizą
wyroku sądu oraz rozwiązaniem kazusu, czyli wymyśleniem
rozstrzygnięcia sądu do opisanej sytuacji faktycznej.
Podsumowując oba
semestry zajęć dochodzę do wniosku, że wyniesiona z
SPF wiedza merytoryczna ma dla mnie raczej drugorzędne znaczenie.
Największą korzyścią jest niewątpliwie poszerzenie słownictwa,
przyswojenie specjalistycznych pojęć, a także rozwijanie
umiejętności jednoczesnego słuchania i robienia notatek. Na tej
płaszczyźnie zaobserwowałam u siebie spory postęp. Początkowo
nie za bardzo mi szło wyłapywanie na bieżąco najważniejszych
haseł ani tym bardziej swobodne skracanie i parafrazowanie
wypowiedzi, próbowałam notować całe zdania, tak jak je
usłyszałam, zacinałam się gdy zapomniałam słowa, które przed
momentem usłyszałam (pamiętałam tylko jego polski sens), a w
konsekwencji na chwilę gubiłam aktualny wątek. Po jakimś czasie
udało mi się nabrać więcej swobody i moje notatki stały się
nieco bardziej czytelne i pełne; częściowo to zasługa oswojenia
się z tematem, a częściowo pewnie tego, że z biegiem miesięcy
cały czas pracowałam nad moim francuskim. Po pierwszym zachwycie
nad samą sobą słuchającą wykładów po francusku odkryłam
jednak, że nie jest to najbardziej pasjonujący sposób, w jaki
można się uczyć języka, ciężko jest wysiedzieć na wykładzie
po trzy albo cztery godziny dziennie od razu po wyjściu z pracy i
zwykle też wysiadywanie kończyłam wcześniej. No ale na osłodę
mam (wciąż jeszcze nie odebrany) dyplom, który równocześnie
stanowi potwierdzenie mojej znajomości francuskiego, również
prawniczego, na dość przyzwoitym poziomie (do udziału w SPF
wymagana była znajomość języka co najmniej na poziomie B2). Po
wyciągnięciu średniej ze wszystkich ocen okazało się, że w
polskiej skali ocen dostałam czwórkę.
No właśnie,
przejdźmy wreszcie do tej części, która być może zaciekawi nie
tylko pasjonatów prawa, czyli systemu oceniania. Jak pewnie
część z Was wie, studenci francuscy zdobywają oceny w skali
dwudziestopunktowej. Takie same zasady obowiązywały na egzaminach w
Szkole Prawa Francuskiego. Już na wstępie koordynatorzy ostrzegli
nas jednak żeby nie płakać, gdy się nie dostanie najwyższej
oceny. Jak się bowiem okazuje, możliwość zdobycia 20/20 punktów
często bywa tylko teoretyczna...
Porównanie polskiej i
francuskiej skali prezentuje się następująco (po lewej ocena
polska, po prawej – francuska):
(2) insuffisant 0-9
(3) suffisant 10(2) insuffisant 0-9
(3,5) suffisant plus 11
(4) bien 12-13
(4,5) bien plus 13,5-14
(5) très bien 15-20
Zapewne nie jest to
sztywny przelicznik, ale daje pewne wyobrażenie na temat
porównywalności poszczególnych ocen w obu krajach. Warto zwrócić
uwagę, że próg dla oceny bardzo dobrej zaczyna się stosunkowo
nisko; należy to tłumaczyć powszechną niechęcią profesorów do
stawiania ocen zbliżonych do górnej granicy. Podobno obowiązuje
następująca zasada:
20 – c'est pour le bon Dieu (osiągalna tylko dla Boga)
19 – pour le prof (na tyle umie profesor, który nas egzaminuje)
18 – pour le meilleur élève du monde (a na tyle najlepszy uczeń na świecie, który wszak jest tylko jeden)
17 – le maximum que l'élève peut atteindre (maksimum, które może osiągnąć uczeń).
19 – pour le prof (na tyle umie profesor, który nas egzaminuje)
18 – pour le meilleur élève du monde (a na tyle najlepszy uczeń na świecie, który wszak jest tylko jeden)
17 – le maximum que l'élève peut atteindre (maksimum, które może osiągnąć uczeń).
I
rzeczywiście, zasada ta sprawdzała się również na SPF, gdzie
najwięcej było ocen w przedziale 10-14 punktów, a już 17 trafiało
się raczej rzadko. No cóż, tak to już jest z naukami
humanistycznymi, gdzie profesor dokonuje subiektywnej oceny prac. Ale
podobno w przypadku przedmiotów ścisłych, gdzie wynik musi wyjść
zawsze ten sam, uzyskanie boskiej dwudziestki jest jednak możliwe :)
Mam nadzieję, że wytrwaliście aż do tego miejsca wpisu, w którym mogę polecić Wam posty pozostałych uczestników akcji. Linki znajdują się pod logo. Natomiast jeżeli Ty też prowadzisz bloga o językach obcych lub kulturze jakiegoś kraju i chcesz wziąć udział w następnej odsłonie naszej akcji (już za miesiąc!), to pisz śmiało na adres: blogi.jezykowe1@gmail.com
Francja:
Français-mon-amour : We francuskiej szkole
Holandia:
Język holenderski - pół żartem, pół serio: Edukacja w Holandii
Niemcy:
Blog o języku niemieckim: Edukacja w Niemczech
Niemiecka Sofa: Jak wygląda nauka w niemieckiej szkole? - Wasze opinie
Rosja:
Rosyjskie śniadanie: System szkolnictwa w Rosji
Szwajcaria:
Szwajcarskie bla bli blu: szwajcarska szkoła 1 i jeszcze część 2
Szwecja:
Szwecjoblog: SFI czyli nauka szwedzkiego w Szwecji
Talar du svenska?: Jak wybrać szkołę w Szwecji
Wielka Brytania:
Learn English Śpiewająco: ABC brytyjskiej szkoły
English-Nook: Co nieco o szkole w UK
Angielski dla każdego: Back to school - brytyjski i polski system edukacji
Wietnam:
Wietnam.info: 9 faktów na temat wietnamskiej edukacji
Patrząc na Twój opis, chyba zamiast IPSKT powinnam była wybrać SPF ;) tylko miałabym trudniej z dojazdem :/
OdpowiedzUsuńInne uniwersytety też organizują takie kursy, tylko nie wiem na jakich zasadach :) Tak na poważnie, to pewnie sam SPF to za mało żeby nauczyć się tłumaczyć teksty prawnicze, ale lektorat z tłumaczką przysięgłą był naprawdę na bardzo dobrym poziomie, rzetelny, konkretny i uporządkowany, więc jak byś planowała spędzić zimę w Krakowie, to wolni słuchacze też są wpuszczani na zajęcia, polecam ;)
UsuńUczyłam się we francuskim liceum i rzeczywiście, bardzo ciężko jest dostać 20 z przedmiotów innych niż ścisłe. U mnie doszło to do takiego absurdu, że z polskiego jako języka obcego nikt z mojej grupy nie miał więcej niż 16 a wszyscy byliśmy Polakami! Ech, Francja! ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ania (interesowania.blogspot.com)
Bardzo ciekawy wpis! No co Ty tak odstraszałaś, że będzie nudno?! :D Ta ciekawostka o sposobie oceniania mnie zainteresowała i to prawo... no no. Mądra z Ciebie dziewczyna teraz ;)
OdpowiedzUsuńPamiętam z moim studenckich czasów we Francji, jak Francuzi cieszyli się jak dzieci, że dostali z egzaminu 10/20. Na początku dziwiłam się tej ich wątpliwej radości, ale z czasem wszystko stało się jasne. W końcu trzeba umieć mierzyć siły na zamiary ;)
OdpowiedzUsuńPodobny system oceniania (6 dla Boga itp) miała moja germanistka w liceum ;), a złote to były czasy!
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak odnalazłabym się w takim 20-stopniowym systemie oceniania. Nasz polskie faktycznie wydaje się trochę "ciasny", ale taki rozstrzał nie jest łatwy do ogarnięcia.
Jak sobie radzili inni studenci językowo? Byli to głównie Polacy, czy trafili się też np Francuzi? Nie bałaś się, że nie podołasz językowo? Czy myślisz, że dałabyś radę bez dodatkowej nauki francuskiego w trakcie?
Kojarzę dwóch frankofonów, a reszta to chyba byli Polacy, choć paznokci sobie nie dam obciąć :)
UsuńW sumie bać to się nie bałam, bo podeszłam do tego na zasadzie że jak się uda, to dobrze. Trudno mi ocenić swój poziom, ale wydaje mi się, że zaczynając SPF byłam na jakimś A2/B1, nie ogarniałam jeszcze niektórych ważnych zagadnień z gramatyki i praktycznie nie mówiłam ;) No ale też gramatyka i mówienie nie są najważniejsze na tych zajęciach, liczy się głównie rozumienie ze słuchu, a z tym już wtedy dość dobrze sobie radziłam. Myślę, że gdybym nie robiła przez rok nic z francuskiego poza SPF to może bym zdała na te 10 punktów, zwłaszcza gdybym pożyczyła od kogoś dobre notatki :) Tylko nie wiem, czy wtedy w ogóle chciałoby mi się tym zajmować (bo to by znaczyło, że francuski mnie mało interesuje;)). W pierwszym semestrze na pewno było więcej osób, część się z różnych powodów wykruszyła, myślę że również z powodu poziomu trudności.
Nie wiem, jak - jako nauczyciel - przyzwyczaiłabym się do tak szerokiego systemu. Niby narzekamy na nasz ograniczony 6-stopniowy, ale przy 20-stopniowym miałabym wrażenie, że wszystko jest takie rozmyte...
OdpowiedzUsuń37 yr old Accountant I Travus Gallo, hailing from Thorold enjoys watching movies like "Moment to Remember, A (Nae meorisokui jiwoogae)" and Painting. Took a trip to Historic Centre (Old Town) of Tallinn and drives a Sonata. Spojrz na to
OdpowiedzUsuń