Z lęku przed tym, żeby
wszyscy dookoła nie zapomnieli, jakim jestem przebrzydłym snobem,
rozgłaszam ostatnio wśród znajomych mimochodem, że porzuciłam
czytanie książek w języku polskim i obecnie czytam jedynie po
francusku, no, ewentualnie jeszcze po angielsku. I nawet jest to
prawda, ale po cichu przyznam, że nie bardzo jest się czym chwalić,
bo po prostu czytam dość mało, a skoro już jakoś znajduję na to
czas (głównie w tramwajach i na zajęciach), to postanowiłam
łączyć przyjemne z pożytecznym i dawać sobie jak najwięcej
możliwości do nauki francuskiego.
Ostatnio rzeczywiście
zaczęło się to robić niemal tak samo przyjemne jak i pożyteczne,
bo wreszcie w moim repertuarze zaczęły się pojawiać książki, po
które sięgnęłabym z własnej woli również po polsku. Niniejszym
śpieszę przedstawić moje czytelnicze osiągnięcia z ostatnich
kilku miesięcy wraz z przemyśleniami na temat tego, czy to lektury
bardzo trudne, czy niezbyt i czy w ogóle warto zawracać sobie nimi
głowę.
„Le Premier jour” -
Marc Levy. O tej książce
wspominałam już kilkakrotnie, głównie na temat tego, jak bardzo
się z nią męczę. Wiele miesięcy temu trafiłam na ten tytuł w
Internecie, poszukując propozycji łatwych książek po francusku.
Marc Levy nominowany był w tej kategorii wielokrotnie, dlatego z
nadzieją zaczęłam zagłębiać się w przygody ambitnej młodej
pani archeolog poszukującej początków ludzkości oraz angielskiego
astrofizyka, który dla równowagi głowi się nad problematyką
początków wszechświata. Do tego należy dorzucić tajemniczy
wisiorek o nie mniej tajemniczych właściwościach oraz
międzynarodową organizację, która depcze bohaterom po piętach by
uniemożliwić im poznanie odpowiedzi na dręczące ich pytania. Miał
być drugi Indiana Jones, ale jak dla mnie było trochę nudnawo,
zwłaszcza gdy książka aspiruje do miana powieści przygodowej. Jeżeli
zaś chodzi o poziom trudności, to w moim odczuciu wcale nie było tak
łatwo. Wyniosłam z tej książki sporo słownictwa (sporo też
pominęłam...) i zaczęłam się nieco oswajać z zupełnie mi obcym
w teorii czasem passé
simple, ale tak
naprawdę czułam ulgę, kiedy wreszcie skończyłam czytać i mogłam
wziąć się za coś innego. Choć dopuszczam do siebie myśl, że
odebrałam tę książkę jako raczej trudną po części dlatego, że
były to w zasadzie moje nieśmiałe początki.
Dla
odmiany „Bel Ami” Maupassanta był w moim odczuciu lekturą łatwą
i przyjemną, na co z pewnością miało wpływ to, że po prostu
lubię tego typu powieści. Paryskie salony, ładni chłopcy o
wątpliwej moralności, małe
oszustwa, sekretne
kochanki, miłostki i intrygi oraz
postępujące zepsucie głównego bohatera – no czegóż chcieć
więcej? Nie
było to może tak barwne, jak u Stendhala (który zresztą w wersji
francuskiej nadal czeka na lepsze czasy), ale też nie tak gorzkie
jak to się zwykle zdarzało u Balzaka. Sporo ironii, trochę humoru
i tak naprawdę dość prosty język, który pozwolił mi bardzo
szybko rozprawić się z tą niegrubą książeczką. Choć
oczywiście zdarzały się słówka zupełnie nowe i niezwykle
ciekawe, jak na przykład un
jobard (frajer), un
cocu (rogacz), une
salope (dziwka), une
crapule (łajdak), un
fripon (szelma), un
gredin (szuja, gałgan
i łotr), un vaurien
(łobuz)... Przyznaję, że od dawna wszelkie barwne synonimy dla
łotrów, łajdaków i nicponi (zwłaszcza
takie stylowo niewspółczesne)
budzą mój ogromny entuzjazm, a
teraz z radością przenoszę te zainteresowania na język francuski
:)
Obecnie
zaś wzięłam się za książkę, którą pierwszy raz czytałam w
czasach gimnazjum i co do jakości której nie mam wątpliwości, bo
pamiętam siedzenie nad nią do późna w nocy, żeby się
dowiedzieć, co będzie dalej. „Les Trois Mousquetaires” na
początku wydawali się dość skomplikowani, ale gdy już
zaznajomiłam się z takimi słowami jak szpada, siodło i ostrogi,
słowem, przeszłam szybkie szkolenie z zakresu słownictwa
dotyczącego rynsztunku i umundurowania muszkietera, intryga zdążyła
się rozkręcić i wciągnęłam
się może nie tak bardzo, jak trzynaście lat temu, ale jednak nadal
odczuwam dużą przyjemność z zagłębienia się w świat, w którym
za byle słowo chwyta się
za szpadę :) Słownictwo zresztą też zapowiada się ciekawe, jak
na razie do grona łajdaków dołączył jeszcze un
maraud.
A
skoro już mowa o smakowitych słowach, których znaczenie nie zawsze
można odszukać w pierwszym lepszym słowniku (o gorszych nie
wspominając), to na zakończenie pragnę pochwalić się moim
najnowszym nabytkiem książkowym, który przypadkiem wpadł w moje
ręce podczas spontanicznej wizyty w antykwariacie i sam mnie
zaprowadził do kasy, bo przecież za 9 złotych żal by było nie
kupić. Przed państwem „MERDE! The REAL French You Were Never
Taught at School” (Geneviève). Książeczka jest typowym
słownikiem mowy potocznej, nierzadko soczystej i wulgarnej, a
wszystko to ładnie uporządkowane w działach tematycznych, ze
wskazaniem „siły rażenia” danego słowa, wskazówkami odnośnie
tego, jak brzmieć autentyczniej oraz zdaniami do przetłumaczenia w
ramach ćwiczeń. Na pierwszy rzut oka książka ta wydała mi się
przyjemniejsza niż słynny „Francuski bez cenzury” z wydawnictwa
Berlitz, bo sprawia
wrażenie bardziej treściwej i bardziej uporządkowanej. Niestety,
jako że jest ona wydana w języku angielskim, to często zrozumienie
jakiegoś francuskiego słowa wiąże się z szukaniem po słownikach
angielsko-polskich... Ale dzięki temu rozwijam też moją znajomość
angielskiego slangu :)
W ksiegarniach jezykowych jest cala seria ksiazek en français facile ;) Jak do tej pory natrafilam jedynie na klasyki. Ale warto.
OdpowiedzUsuńLubię klasykę, więc to mi odpowiada :) Będę się musiała porozglądać. Dzięki za wskazówkę :)
Usuńbardzo sie cieszę, że wpadłam na Ciebie w sieci...kocham francuski, nawet go uczę ale boli mnie bardo, bo nie mogę znaleźć czasu żeby poczytać w tym moim ukochanym języku...może mnie zainspirujesz...jak też prowadzę bloga więc zaraz Cię sobie zapiszę i będę wpadać...pozdrawiam, ewa
OdpowiedzUsuńŚwietny blog. Kocham francuski i kocham Ciebie ;) Trafiłam tutaj przypadkiem (tak jak koleżanka u góry) ale już dodałam Twój blog do ulubionych! :)
OdpowiedzUsuń@Ewa i Marta:
OdpowiedzUsuńkomentarze takie jak wasze zawsze sprawiają mi ogromną radość i motywują do pisania tutaj. Dzięki za miłe słowa i oczywiście serdecznie zapraszam do regularnego zadręczania się moimi tekstami ;)
43 years old Accountant I Teador Candish, hailing from Port Hawkesbury enjoys watching movies like Only Yesterday (Omohide poro poro) and Baseball. Took a trip to Strasbourg – Grande île and drives a Ferrari 275 GTB Alloy. strona tutaj
OdpowiedzUsuńDzięki za polecenia! Na czytanie całych książek raczej nie jestem jeszcze gotowa, ale muszę poszukać tego słownika. ;)
OdpowiedzUsuń