poniedziałek, 22 grudnia 2014

Jabłko tam śpi. (fałszywi przyjaciele – część 2)

Ciekawe, czy zostało już zdefiniowane w psychologii albo medycynie zboczenie polegające na obsesyjnym rozmyślaniu nad etymologią słów. „Etymofilia”? Nie wiem, czy to uleczalne, w każdym razie na razie mnie dręczy – i tak na przykład jadę sobie tramwajem i myślę o złotych jabłkach, bo akurat tego typu owoc mignął mi gdzieś na bilbordzie. Une pomme d'or, byłbyż to pomidor? Coś mi w tym nie grało tak do końca, zwłaszcza kolor się nie zgadzał, brakowało też samogłoski w środku; kombinowałam więc dalej i w końcu wpadłam na pomysł, jakie też zagadkowe przesłanie niesie polska nazwa owego warzywa. Une pomme y dort!

środa, 17 grudnia 2014

Blogowanie pod jemiołą: święta z Joséphine.

Zauważyliście, że wszędzie teraz piszą o świętach? O śnieżnej zimie, słodkich pierniczkach, ciepłych, puchatych swetrach, bożonarodzeniowych jarmarkach i cudownej świątecznej atmosferze?

No cóż, to już siedemnasty dzień akcji „Blogowanie pod jemiołą”, więc najwyższy czas na łyżkę dziegciu w tej krainie miodu i szczęścia!

Napisałabym, że nie chcę Wam psuć tych uroczych chwil pełnych zupełnie bezkarnej egzaltacji, ale czy ktoś by mi uwierzył?
Zapewne znacie stereotyp wiecznie niezadowolonego, narzekającego na wszystko Francuza; mimo odmiennego obywatelstwa moja dusza jest już przeżarta francuską rdzą na tyle, że nie mogę odmówić sobie spojrzenia na temat naszej akcji z trochę innej, tej bardziej kąśliwej strony. Ale mam nadzieję, że zamiast się zniechęcać, Wy również znajdziecie radość w tym nega... alternatywnym podejściu.

sobota, 13 grudnia 2014

Le bal des vampires - jak to się robi po francusku.

O międzylądowaniu w Paryżu myślałam bez entuzjazmu: miasto zwiedzone dawno temu, znajomi odwiedzeni trzy miesiące wcześniej, w dodatku posmakowałam już ongiś tego Paryża w listopadzie, wieje tam i zimno, ot co. Niestety, linie lotnicze świata sprzysięgły się akurat przeciwko mnie i wymienione miasto okazywało się być najtańszą i najdogodniejszą opcją w drodze do Bordeaux (o tej podróży też wkrótce napiszę coś na blogu). Uległam więc. A już parę dni po kupieniu biletów zaczęłam z niecierpliwością przebierać nóżkami i czekać na ten Paryż jak na księcia z bajki.

Albo raczej na hrabiego czekałam, choć z bajki cokolwiek mrocznej. Wpadłam bowiem na doskonały pomysł, by podczas pobytu w owej stolicy mody wybadać, co się obecnie nosi na balach u wampirów. Jeden z nich był akurat wyprawiany w teatrze Mogador, zdobyłam więc bilet i przy okazji popytałam tu i ówdzie kto zacz, ten hrabia von Krolock. Powiadają, że łotr, uwodziciel i bestia, więc moje dziewczęce serduszko zadrżało z lęku i z podekscytowania zarazem.

wtorek, 25 listopada 2014

Laik w świecie francuskiego wina albo: cierpkim winem łatwiej upić się na smutno. (W 80 blogów dookoła świata #8)

Prawdopodobnie jestem po prostu żarłokiem, ale na hasła typu „wielokulturowość” i „podróże dookoła świata” od razu zaczynam myśleć o jedzeniu; wyjazdy na wakacje kojarzą mi się właśnie z tym – próbowaniem nowych potraw i rozpieszczaniem podniebienia. Nie wiem jak to możliwe, że dopiero ósmy epizod akcji „W 80 blogów dookoła świata” doczekał się tematu kulinarnego, no ale skoro tak się w końcu stało, to nie mogłam przegapić okazji do napisania czegoś o tym, jak Francja wygląda od kuchni. Pomyślałam sobie przy tym, że to nie sztuka kupić bagietkę czy croissanta, a i wybór sera nie jest aż tak problematyczny, jak wybór trunku nieodłącznie kojarzonego z Francją – wina.

Założę się, że ludziom w Polsce przytrafia się to cały czas: wchodzą do sklepu, rozglądają się po półkach; kręci im się w głowie jeszcze nie od alkoholu, ale od nadmiaru butelek do wyboru, postanawiają zawęzić nieco pole poszukiwań i kierują się do regału z winem francuskim – bo ma być romantycznie albo snobistycznie, albo jedno i drugie, a przecież wina francuskie nie mogą być tak wysławiane bez powodu. Następuje pobieżna lektura etykietek, najczęściej rozpoczynana od poszukiwania informacji o tym, czy to wino wytrawne, czy jakieś inne, choć producent często zdaje się specjalnie zatajać przed nami tę informację. Bierzemy więc to, co zdaniem etykietki będzie pasować do zaplanowanej przez nas wołowiny, sera czy owoców, albo po prostu to, co ma najfajniejszy obrazek na rzeczonej etykietce, wracamy do domu, szukamy korkociągu i najładniejszych kieliszków, próbujemy... i uśmiechamy się, mówiąc, że no, nie takie złe, może trochę cierpkie i trochę czuć siarkę, ale nie jest wcale najgorsze. Da się pić.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Zapowiedzi: "Blogowanie pod jemiołą".

Bonjour!



Dzisiaj wpadłam tu tylko na chwilę, by zaprosić Was wszystkich do śledzenia nadchodzącej akcji "Blogowanie pod jemiołą". Cóż to takiego? Od pierwszego grudnia aż do samej wigilii na blogach językowych i kulturowych, które biorą udział w tym przedsięwzięciu, będzie świątecznie i zimowo, choć na Waszym miejscu nie spodziewałabym się prostej listy słówek o sankach i śniegu! Codziennie, przez 24 dni, na jednym z blogów pojawi się wpis, z którego z pewnością dowiecie się wielu ciekawych rzeczy, będziecie też mieli szansę coś wygrać, bo tu i ówdzie szykują się konkursy.
W odkrywaniu kolejnych wpisów pomoże Wam poniższy kalendarz z linkami do poszczególnych blogów. Mój wpis pojawi się 17 grudnia, ale wcześniej (i później) w kolejce są też inne blogi o Francji - nie zapomnijcie na nie zajrzeć, tak samo zresztą jak do pozostałych uczestników akcji :)
Image Map

piątek, 7 listopada 2014

Lepiej mieć fałszywych przyjaciół niż żadnych – część I.

Zaproponowane w tytule nowe porzekadło ludowe dla masochistów przyświecać będzie wpisowi o tematyce etymologicznej. Zdradziłam się już bowiem kiedyś, pisząc o powodach dla których warto uczyć się francuskiego, z moim zamiłowaniem do doszukiwania się powiązań pomiędzy językami. Szczególnie cieszy mnie odkrywanie słów w języku polskim, które aż chciałoby się zapisać na modłę francuską i nagle odkryć, że jedno pochodzi od drugiego. Wymienić tu można wspomniany już niegdyś abażur (l'abat-jour), a także garderobę (la garde-robe), donżon (le donjon), pantalony (le pantalon) i wiele innych, mniej lub bardziej przydatnych w życiu codziennym słów.

Czasem jednak okazuje się (co wówczas cieszy mnie jeszcze bardziej), że słowo po zapożyczeniu zaczęło żyć własnym życiem albo w ogóle zostało pożyczone w pośpiechu, niechlujnie i najlepiej z błędem. Wtedy robi się ciekawie i nieprzewidywalnie, ba, można się czasem zabawnie pomylić!
Podobno prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie; co do fałszywych, to chyba nie ma żadnej powszechnej zasady, dlatego proponuję Wam poznanie kilku fałszywych francusko-polskich przyjaciół za pośrednictwem niniejszego bloga. Jeśli spotkaliście się już wcześniej to mam nadzieję, że z przyjemnością odnowicie dziś tę znajomość :)

środa, 1 października 2014

"Pas de problème! 3" (SuperMemo) - poziom zaawansowany bez problemu?

Jako człowiek łasy na urozmaicenia, zapragnęłam swego czasu dorzucić coś nowego do mojego koszyczka z zabawkami do nauki francuskiego – a że nie było to pragnienie poparte ogromną ilością wolnego czasu, to wymyśliłam, że będzie to jakiś interaktywny program, który wszystko zrobi za mnie i nagle, ni stąd ni zowąd, obudzę się na poziomie zaawansowanym.

Jak pomyślałam tak zrobiłam i zaczęłam testować program Supermemo – Pas de problème! na poziomie 3, czyli teoretycznie odpowiadającym poziomom B2-C1. Zdaniem testu dostępnego na tej samej stronie (nie będącego częścią kursu), w moim odczuciu niezbyt zresztą trudnego, nadszedł czas żebym spróbowała swych sił na poziomie C1 właśnie. Czy to prawda, czy nie do końca, to się okaże za chwilę, albowiem oto zapraszam Was do zapoznania się z recenzją rzeczonego kursu, który, jak się okazało, rozebrałam niemal na części pierwsze... Mam nadzieję, że recenzja okaże się pomocna!

wtorek, 9 września 2014

Każda okazja jest dobra, żeby napisać coś po francusku.

Il y a quelques jours, Ula a présenté sur son blog le contenu de son sac à main. C'est un bon prétexte pour réviser un peu de vocabulaire! Et je dois avouer que j'ai toujours voulu publier un billet comme ça, sans rien dissimuler, bien évidemment! Alors, comme Ula a encouragé ses lecteurs à présenter aussi l'intérieur de leur sac à main, j'ai pris la photo de mes affaires et je suis prête à vous expliquer l'usage mystérieux de chaque objet. J'avoue que je suis un peu déçue, parce que normalement j'ai plus d'objets inutiles et de déchets sur moi. Je ne sais pas où sont mes mouchoirs sales, mes vieux tickets de caisse et mes ticket de bus dans lesquels je colle mes vieux chewing-gums! Mais il me reste quand même quelques trucs intéressants à présenter.

Kilka dni temu Ula przedstawiła na swoim blogu zawartość swojej torebki. Świetna okazja, żeby powtórzyć trochę słownictwa, nieprawdaż? Muszę przyznać, że zawsze chciałam opublikować tego typu notkę, oczywiście niczego nie zatajając! A zatem, skoro Ula zachęcała swoich czytelników do tego, by również przedstawili wnętrza swoich torebek, zrobiłam zdjęcie swoich rzeczy i oto jestem, gotowa wyjaśnić Wam sekretne przeznaczenie każdego z tych przedmiotów. Przyznaję, że jestem nieco rozczarowana, bo zazwyczaj mam przy sobie dużo więcej bezużytecznych przedmiotów i śmieci. Nie mam pojęcia, gdzie są wszystkie moje zużyte chusteczki, stare paragony i bilety autobusowe, do których przyklejam gumy do żucia! Tak czy inaczej, wciąż jeszcze zostało mi kilka ciekawych szpargałów do zaprezentowania.



poniedziałek, 25 sierpnia 2014

O szkole poniekąd francuskiej i francuskim systemie ocen (W 80 blogów dookoła świata #5)

Pakując walizki na wakacyjny wyjazd postanowiłam, że zamiast tak odlatywać bez słowa w siną dal, pozostawię Wam jednak na otarcie łez kolejny wpis z cyklu „W 80 blogów dookoła świata”. Podobno wrzesień doskonale łączy się z tematyką szkolną; obiecuję więc ciepło myśleć o Waszych powrotach do szkoły już pierwszego września, włócząc się leniwie pod paryskim niebem.

Przyznaję, że temat w tym miesiącu nie wzbudził mojego wielkiego entuzjazmu, no bo cóż, francuską szkołę znam głównie z historyjek o tym małym łobuzie Mikołajku. Co do zasady staram się nie pisać o tym, na czym się nie znam, wychodząc z założenia że każdy potrafi korzystać z wyszukiwarki niemal tak samo dobrze jak ja. Po namyśle stwierdziłam jednak, że można by za jednym zamachem spłodzić wpis akcyjny i przy tym podsumowujący moje własne doznania z francuskiej szkoły – a dokładnie: Szkoły Prawa Francuskiego. Sprytnie, co nie?

Żeby jednak nie zanudzić większości czytelników (którzy zapewne francuskie prawo uznają za mało pasjonujące), na osłodę dorzucę jeszcze parę słów na temat bardziej uniwersalny, tak się bowiem składa, że francuski system oceniania różni się co nieco od polskiego.

piątek, 25 lipca 2014

5 francuskich filmów dla wymagającego widza (W 80 blogów dookoła świata #4)

Ale czego Widz wymaga? Z pewnością nowego wpisu spod szyldu „W 80 blogów dookoła świata” (zwłaszcza że w zeszłym miesiącu niestety się nie doczekał). Poza tym Widz wymaga niechybnie, by polecane filmy były w języku francuskim, a przynajmniej tego się po nich spodziewa wchodząc na niniejszego bloga – i w tym zakresie nie spotka go rozczarowanie! Co do dalszych wymagań mogę jedynie snuć przypuszczenia, które i tak nie będą w pełni trafne, z uwagi na różnorakie gusta amatorów języka francuskiego. Pozwoliłam sobie jednak założyć, że wszyscy już słyszeli o „Amelii”, „Nietykalnych” i „Jeszcze dalej niż północ”, może nawet są lekko zmęczeni zatrzęsieniem francuskich komedii (romantycznych i nie tylko). Wiem, wiem, lato w pełni i pewnie sporo czytelników nie miałoby nic przeciwko jakiemuś sympatycznemu i niewymagającemu filmowi, ale pomyślałam sobie, że najwyżej wrócicie tu zimą, kiedy najdzie Was ochota na coś ambitniejszego. Postanowiłam bowiem przedstawić Wam kilka starszych tytułów, po które naprawdę warto sięgnąć, mimo że nie ukrywam, że niektóre mogą okazać się ciężkie.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

System inteligentnych powtórek.

Zawsze bawi i cieszy mnie myśl, że powtórka może okazać się bardziej inteligentna niż ja – ale nie zmienia to faktu, że producenci programów do nauki języków bardzo chętnie wabią nas hasłami takimi, jak w tytule. No bo niech pierwszy rzuci słownikiem ten, kto woli wracać do starych notatek, zamiast eksplorować nowe i nieznane jeszcze zakamarki podręcznika, kto lubi ponownie odczytywać to, co dopiero niedawno przecież czytał, a najlepiej jeszcze wbijać to sobie do głowy powtarzaniem po dziesięć razy, aż treść ta się naszą mantrą. Im dalej w las, tym więcej rzeczy do powtarzania, więc nic dziwnego, że chciałoby się zrzucić na kogoś ułożenie nam planu powtórek, tak żeby nie trzeba było wszystkiego naraz i żeby jak najwięcej i na jak najdłużej zapamiętać.

Dzisiejszy post ma być zbiorem różnych moich spostrzeżeń dotyczących aspektu nauki języka, jakim jest powtarzanie, a także sposobów na radzenie sobie z tą nieco uciążliwą koniecznością. O niektórych już kilkakrotnie wspominałam na łamach tego bloga, ale ostatnio zapragnęłam trochę zaktualizować i uporządkować moje poglądy. Z góry bardzo Was zachęcam do zostawiania w komentarzach swoich uwag na ten temat, bo nie ukrywam, że nadal jeszcze poszukuję dla siebie optymalnych rozwiązań i chętnie poznam Wasz punkt widzenia.

W moim przypadku hasło „powtarzanie” można śmiało wrzucić do szufladki z napisem „problem” albo „ponura zgroza”. Nie dotyczy to zresztą tylko języków, ale w ogóle wszelkiej nauki, a z wiekiem entuzjazmu w tym zakresie wcale mi nie przybywa. W sumie warto sobie uświadomić, że nosi się w sobie niechęć tego rodzaju, żeby nie nabrać przekonania, że ma się ogólnie „problem z systematycznością” albo nawet „nie ma talentu do języków”. Kiedyś wierzyłam, że cierpię na te dwie ostatnie przypadłości, ale po dwóch latach nauki francuskiego mogę spokojnie powiedzieć, że to nieprawda. Zostawmy w spokoju temat talentu, ale jeśli chodzi o systematyczność, to jest ona o wiele łatwiejsza do osiągnięcia, jeśli się robi rzeczy ciekawe, a pomija albo znacznie ogranicza te nieprzyjemne.

Rozpoczynając swoją przygodę z francuskim postanowiłam więc sobie, że nie będę powtarzać tego, czego się już uczyłam – i na swój sposób nawet mi się to udaje, choć metoda jest odrobinę oszukańcza (bo powtarzanie jest, tylko znienacka i cichaczem) no i podejrzewam, że trochę mniej skuteczna, niż gdyby się rzetelnie wracało do minionych kart książek i zeszytów. Ale działa nieźle i pozwala mi uniknąć najgorszej rzeczy w nauce języka obcego – nudy. A w moim rozumieniu nuda wiąże się ściśle z rozpoczynaniem nauki za każdym razem od tego, co już było, zanim się przejdzie do nowej lekcji.

sobota, 7 czerwca 2014

Sekretne pasaże Paryża, czyli jak uchronić się przed rozczarowaniem.

To miała być recenzja książki, ale trochę mnie poniosło i wyszło co wyszło. Na typową recenzję nie liczcie, choć warta uwagi książka gdzieś się tam czai, szczelnie okryta kołderką mojego słowotoku. Voilà.



Tak nas współczesna kultura masowa zaprogramowała, że na hasło „Paryż” niejeden zastrzyże uszami i pozwoli sobie choćby na przelotne ukłucie nostalgii, przebłysk tęsknoty za nie całkiem wysłowionymi obietnicami i fantazjami, a przy okazji zerknie jeszcze mimochodem, czy nie da się kupić tanich biletów lotniczych na jakiś nieodległy termin. Paryż, Paryż, podobno wart jest mszy, ale jeszcze bardziej wart jest odwiedzenia, cyknięcia sobie kilku czarno-białych fotek w strategicznych miejscach i odhaczenia najważniejszych punktów z przewodnika, polansowania się po kawiarniach, zeżarcia paru bagietek i okazania nieszczerego zachwytu nad nietrafnie wybranym winem z supermarketu, które było rozkosznie tanie, ale trochę jednak czuć w nim siarkę.

Od dawna chodzi mi po głowie stworzenie krótkiej instrukcji zwiedzania miast, na ratunek tym wszystkim niepoprawnym romantykom, którzy wciąż wierzą, że istnieje gdzieś miasto idealne, posiadające wyłącznie piękne budowle, wyłącznie udaną pogodę, tubylców czekających tylko, by wdać się z nimi w rozmowę i rozwiać nudę samotnego zwiedzania, miasto z atmosferą jak z bajki, gdzie nie ma korków, śmieci, bilbordów i innych turystów. Chciałoby się ustrzec przed rozczarowaniem tych wszystkich, którzy mogą po zwodniczo łagodnym lądowaniu boeinga na lotnisku de Gaulle'a natychmiast boleśnie zderzyć się z rzeczywistością.

Oczekiwania nasze podsyca dodatkowo internet, gdzie ludzie zwykli straszliwie kłamać o Paryżu (albo raczej pomijać niewygodne fragmenty), może ze wstydu przed sobą, że im się nie podobało aż tak bardzo, jak by chcieli. Wszak zawsze można się pocieszać zdjęciami pięknie obrobionymi w fotoszopie i opowiadaniem innym z lekką nutką wyższości, że tak, byłem, widziałem, zachwyciło, oj, jak zachwyciło.

Pewnie i Ty, Czytelniku, zdążyłeś już w życiu dojść do wniosku, że wszystkie europejskie miasta wyglądają z grubsza tak samo, mają swoje perełki, ale im więcej perełek, tym większy tłum psujący kadr, ludzie ubrani zupełnie współcześnie i nieco zbyt pstrokato, wokół reklamy, migające neony, hałas, samochody, ordynarne bloki i domy mieszkalne, spaliny, kebab i groch z kapustą. Trzeba co raz przymykać na coś oko i tylko wybiórczo zerkać na zadane fragmenty, żeby podsycać w sobie niegasnący płomień zachwytu, bo następne wakacje dopiero za rok.

A jednak, gdzieś tam w tle pospolitej codzienności, wciąż czai się w nas ta nostalgia i tęsknota, więc czasem prosimy: „o, Paryżu, uwiedźże mnie, oczaruj, zdradź swoje sekrety, poprowadź nieznanymi brukowanymi ścieżkami, na wyspy szczęśliwe Saint-Louis i la Cité zawiedź, upój mnie miksturą magiczną, dekoktem uwarzonym z emocji, wrażeń i atmosfery bohemy!”. I tak inwokując, na co dzień siedzimy sobie tutaj, na prowincji, która nie jest Paryżem, gdzie łatwiej w ten Paryż wierzyć, a od czasu do czasu próbujemy się ratować literaturą. Kto wie, może będzie nawet lepsza niż Paryż we własnej osobie?

niedziela, 1 czerwca 2014

Jak się uczyć? Szybko i dobrze! (Vite et bien 2, CLE)

Gdyby ktoś mnie poprosił, żebym poleciła mu tylko jedną książkę do nauki francuskiego, to najpierw pewnie próbowałabym go przekonać, żeby wybrał jeszcze drugą, trzecią i czwartą. Ale gdyby był bardzo uparty, to pewnie w końcu zdradziłabym mu, że według mnie najlepszą książką będzie dla niego „Vite et bien” wydawnictwa CLE.



Dawno, dawno temu, gdy zdarzyło mi się publicznie złorzeczyć na beznadzieję wypływającą z typowo szkolnych podręczników, maskowaną kolorowymi zdjęciami, pławiącą się w artystycznym nieładzie, ktoś z Was polecił mi w komentarzach wspomnianą wyżej książkę, po którą ochoczo sięgnęłam przy pierwszej okazji. Szybkie przewertowanie jej wywołało przyjemne uczucie porządku i konkretu, a wszystko przepasane prostymi obrazkami o dyskretnych kolorach. Moje serduszko zabiło szybciej, a moja baza podręczników odnotowała przyrost.



Na wstępie wyjaśniam, że nie miałam styczności z częścią pierwszą, mogę więc tylko mieć nadzieję, że jest tak samo dobra. Część druga przeznaczona jest dla poziomu B1 i jak wynika z przedmowy, przeznaczona jest dla dorosłych – w szczególności tych niecierpliwych i śpieszących się.

niedziela, 25 maja 2014

Jak wymówić brzydkie słówka (W 80 blogów dookoła świata #2)

Dzisiejszy post będzie nie lada gratką dla wszystkich językowych marud, które lubią pielęgnować w sobie przekonanie o trudach i znojach niechybnie czekających każdego, kto chciałby opanować zasady francuskiej wymowy. Nawet jednak jeśli nie jesteś marudą, to nie rezygnuj od razu z czytania, a kto wie, może pod koniec i Ciebie ogarnie językowe zwątpienie? ;) Zresztą, na pewno jesteś jednym z tych licznych czytelników, który z niecierpliwością czekali na drugi wpis z cyku „W 80 blogów dookoła świata” - i oto Wasza niecierpliwość została nagrodzona. Dzisiejszy temat skupia się wokół pięciu najśmieszniejszych lub najtrudniejszych do wymówienia słów w języku francuskim. 

 


czwartek, 8 maja 2014

Nie ma dymu na Jeziorze Léman!

A właściwie to nie ma ognia, bez którego podobno nie ma też dymu... no ale od początku.
Być może nie wiecie, ale Jezioro Léman to jedynie słuszna nazwa Jeziora Genewskiego – a przynajmniej tak zostałam pouczona przez Francuzkę ze Szwajcarii. Niestety, gapa ze mnie i nie poprosiłam o sprecyzowanie, czy to stanowisko Francuzów, Szwajcarów, obu stron, czy też tylko niektórych ich przedstawicieli. W każdym razie to o tym jeziorze mowa w powiedzeniu „Il n'y a pas le feu au lac”, o którym zamierzam Wam dzisiaj króciutko opowiedzieć.

Początkowo wyrażenie to ograniczało się zaledwie do „Il n'y a pas le feu” i oznaczało, że się nie pali, a skoro się nie pali, to nie pośpiechu. Później jednak ktoś dorzucił jezioro... tylko kto?
Chodzą słuchy, że zrobili to Francuzi, bezczelnie twierdząc, że zrobili to sami Szwajcarzy. Jezioro Léman jest bowiem jednym z symboli Szwajcarii, zaś zdaniem Francuzów, szwajcarska powolność i niechęć do pośpiechu jest wręcz przysłowiowa. Nie ma więc to jak ponabijać się trochę z sąsiadów i ukuć dla nich takie lekko absurdalne powiedzonko. No bo dopóki jezioro się nie pali, to dokąd się śpieszyć? 



Z tym brakiem ognia i dymu na jeziorze to jednak różnie bywa. Dla tych, którzy w swoim czasie przegapili okazję, odsyłam na bloga Szwajcarskie Bla Bli Blu. Możecie tam przeczytać historię powstania piosenki „Smoke on the Water” zespołu Deep Purple, która w pewnym stopniu zadaje kłam temu gładkiemu powiedzonku.

A na koniec zostawiłam dla Was moje najnowsze odkrycie blogowe: Il n'y a pas le feu au lac. Strona prowadzona jest przez Szwajcarkę, która wyemigrowała do Francji i z tej okazji dzieli się z czytelnikami ciekawymi spostrzeżeniami kulturowymi i językowymi. Naprawdę polecam!

niedziela, 27 kwietnia 2014

5 francuskich hiciorów ze szwajcarskiego radia.

W czasach, kiedy jeszcze nie szło mi najlepiej rozumienie ze słuchu, francuskojęzyczne radio było dla mnie bardzo istotnym narzędziem nauki, jak również nieodłącznym dodatkiem do takich przedmiotów jak miotła i zmywak. Wówczas najbardziej interesowały mnie stacje, w których było dużo gadania, a mało śpiewania, a nie daj Boże jeszcze po angielsku – dlatego upodobałam sobie radio nadające bez przerwy informacje dnia i byłam bardziej na czasie z tym, co się dzieje we Francji, niż w Polsce. Niestety, po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że nie jest to najciekawsze radio na świecie i rozpoczęłam poszukiwania lepszego zamiennika. A że zbiegło się to w czasie ze szwajcarskim referendum odnośnie imigrantów, to spragniona wieści wyruszyłam poza radiowe rubieże Francji. I tak oto trafiłam na http://www.rts.ch/ , które póki co na stałe zastąpiło mi wszelkie odmiany Radio France. Z terytorium Polski dostępne są cztery stacje: La Première – oferuje najwięcej niusów i innych treści mówionych; Espace 2 - skupiające się na kulturze, łatwo natknąć się na operę i muzykę klasyczną; Couleur 3 – nastawiona głównie na młodych słuchaczy, oferująca sporo zagranicznej muzyki; Option Musique – opcja dla spragnionych muzyki, przeważnie francuskiej, czasem anglojęzycznej, którą dość chętnie wybieram; sporo tu starych hiciorów, ale i trochę nowości. Swoim klimatem wywołuje u mnie często nostalgiczne wrażenie leniwego, niedzielnego popołudnia.

Na stronie każdej stacji możecie posłuchać fragmentów audycji i piosenek. Ja sama ostatnio włączam radio głównie w celu posłuchania muzyki i odkrycia nowych (zwykle tylko dla mnie...) francuskich hiciorów. Dziś prezentuję krótką listę wyłapanych utworów z dedykacją dla tych, którzy ucząc się francuskiego poszukują nowych muzycznych inspiracji. No bo ile można słuchać Edith Piaf, Carli Bruni i Jacquesa Brela? Część z czytelników z pewnością już słyszało o tych wykonawcach, a właściwie to wykonawczyniach, bo tak się złożyło, że na liście znalazły się same panie, które zasłużyły sobie na to jakże zaszczytne wyróżnienie przede wszystkim swoimi dość ciekawymi głosami lub przyjemnymi dla ucha aranżacjami instrumentalnymi. Może nie zawsze są to artystki, które skradły moje serce, ale na pewno warto zwrócić na nie uwagę poszukując nowych piosenek do szlifowania francuskiego.

środa, 23 kwietnia 2014

5 francuskich powieści, które musisz przeczytać (akcja: W 80 blogów dookoła świata)

Na początek małe sprostowanie: pięć książek, które musisz przeczytać, to tak naprawdę sześć książek, które możesz przeczytać, z czego trzy mogę polecić, a trzech nie mogę, bo sama dopiero mam je na liście do przeczytania. Nagłówek sprowadza na manowce tym bardziej, że jedna z tych sześciu książek składa się tak naprawdę z siedmiu książek, ale to nic, skoro tytuł notki jest tylko luźnym hasłem przewodnim nowej akcji pod nazwą „W 80 blogów dookoła świata”. Do śledzenia projektu niniejszym serdecznie zapraszam!

Jak na egzaltowaną snobkę przystało, zahaczę też o klasykę, postaram się jednak nie zniechęcić Was zamiast zachęcić, spróbuję za to trochę przystępniej przedstawić paru moich ulubieńców, unikając fraz w stylu „och ach, wybitne dzieło, nikomu nie trzeba przedstawiać, każdy musi to znać, ą i ę”. Niech to będą klasycy z ludzką twarzą. Zresztą, snobistyczną nutkę nieco fałszuje fakt, że w większości czytałam ich w przekładzie.

piątek, 11 kwietnia 2014

Bywają takie słowa jak suknie balowe - rzadko jest okazja, żeby z nich skorzystać.

Niedawno przyznałam się mojej tandemowej partnerce językowej do prowadzenia niniejszego bloga, więc zanim tu zajrzy, śpieszę skroić jakąś notkę ze wzmianką na jej temat! Myślę, że to dobra okazja, żeby opowiedzieć co nieco o naszych konwersacjach.

Spotykamy się już od czterech miesięcy, a ja z jednej strony czuję się coraz swobodniej, gdy o czymś opowiadam, z drugiej strony mam wrażenie, że cały czas powtarzam te same błędy, używam ciągle tych samych słów i w ogóle nie korzystam w praktyce dużej części tego, co znam w teorii. Znacie to? Gdy już się osiągnie ten poziom, na którym „jakoś” da się dogadać, pojawia się potrzeba bardziej uważnego mówienia, większej samokontroli i wypracowania sposobów na to, by zaktywizować bierne słownictwo i gramatykę. Inaczej łatwo utknąć na dość średnim poziomie.

niedziela, 16 marca 2014

Ta Katie t'a quitté, czyli Boby Lapointe i francuskie kalambury językowe.

Założę się, że macie ochotę na piosenkę i trochę gierek słownych. Wspaniale się składa, bo mam tu dla Was coś ciekawego, co może Wam się spodobać, a i przy okazji wywoła wesołe uśmiechy na Waszych twarzach. Przy okazji będzie też okazja, by uzupełnić słownictwo okołoalkoholowe, omówione ongiś we wpisie „Je suis sous...”

Od jakiegoś czasu mój chłopiec przygotowuje serię poważnych artykułów o francuskiej muzyce filmowej, stare kino francuskie jest więc u nas niemal codziennie na tapecie – a dokładniej, na monitorze, bo nie mamy ani tapet, ani rzutnika. Tylko z trudem powstrzymuję się więc przed pisaniem tutaj o kolejnych filmach, w których przewijają się Belmondo, Fanny Ardant, Alain Delon i inni, niegdyś piękni i młodzi aktorzy; muszę jednak wspomnieć o tym, do czego doprowadził mnie seans „Strzelajcie do pianisty” ("Tirez sur le pianiste"). A doprowadził mnie do muzycznego – choć właściwie to nie muzyka ma tu największe znaczenie – odkrycia. Urzekła mnie scena udzielania pomocy w ucieczce i sposobu odwracania uwagi od tego faktu następującą piosenką:



Właściwie to urzekła mnie sama piosenka, która niestety, traci na angielskim tłumaczeniu dostępnym w formie napisów. Zainspirowała mnie ona do poszukiwań informacji na temat tego, kim jest, i co jeszcze ma w swoim dorobku muzycznym Boby Lapointe. Jak się okazało, był to autor tekstów zupełnie w moim guście, słynący z kalamburów, zabaw paronimami i z innych gier słownych, dla których ciężko znaleźć polski odpowiednik.

niedziela, 2 lutego 2014

Naleśnikowe święto świeczek z Julią Child.

Jako że francuskie prawo handlowe wypaliło metaforyczną dziurę w mojej głowie, czas oderwać się na chwilę od zagadnień językowych i skupić na czymś przyjemniejszym. A że data dziś typowo naleśnikowa, to wpis będzie o jedzeniu.
Nie jest tajemnicą, że droga do mojego serca prowadzi przez żołądek, a większość emocji, które przeżywam, związana jest z jedzeniem. Brak jedzenia = irytacja, dobre jedzenie = zadowolenie. Dlatego żeby nie pomrzeć z głodu czekając, aż ktoś zacznie zabiegać o moje względy z talerzem przysmaków, od czasu do czasu lubię sama przyrządzić coś nowego. W związku z tym w rok 2014 wkroczyłam z książką Francuski szef kuchni” Julii Child.

piątek, 31 stycznia 2014

Nie taki Robert mały, jak go malują! Le Petit Robert, nowy mężczyzna w moim życiu.

– Czy mały Robert naprawdę jest mały?
– Po co komu słowniki jednojęzyczne?
– Lepszy Le Petit Robert w garści, czy la petite robe (noire) na dachu?
– Romans z Robrtem – en ligne, czy w wersji do dotykania?

Na te i inne pytania namiastka odpowiedzi poniżej. 

A wszystko dlatego, że całkiem niedawno stałam się posiadaczką Małego Roberta rocznik 2014 (słodkie buziaczki i podziękowania dla moich przyjaciół za ten piękny urodzinowy podarek!). Dotarłam bowiem do etapu, w którym internetowe słowniki francusko-polskie zaczęły budzić we mnie poczucie pewnego niedosytu i niedoprecyzowania, zapragnęłam czegoś, co zarazem będzie bardziej wieloznaczne, a nie będzie pozostawiać tylu niedomówień. Prawdę mówiąc, zapragnęłam właśnie Roberta. Bo widzisz, kochany pamiętniczku, niby jest Larousse w internecie i to za darmo, ale kiedyś miało się okazję testować Roberta on line i odniosło się wrażenie, że są tam odpowiedzi na niemal wszystkie ważne i dręczące mnie pytania. Potem darmowa wersja testowa zniknęła, a uczucie pozostało.