poniedziałek, 30 września 2013

"Mon homme" - Mistinguett (muzyczna kartka na dzień chłopaka)

Założę się, że duża część z Was najprawdopodobniej słyszała już tę piosenkę, gdyż przez lata była ona często i chętnie wykonywana przez różne osoby, zwykle w wersji anglojęzycznej. Ja sama pierwszy raz zwróciłam na nią uwagę w serialu „Boardwalk Empire”, gdzie zaśpiewała ją ulubiona przez mnie Regina Spektor. I do niedawna żyłam w błogiej nieświadomości, iż utwór ów w oryginale wykonywany był po francusku, przez aktorkę i piosenkarkę znaną jako Mistinguett.

Jako że dzisiejsza data nastraja do miłosnych wyznań pod adresem mężczyzn, pozwolę sobie im w szczególności zadedykować to przeurocze tango – dołączając życzenia: by kobiety Waszego życia kochały Was równie mocno... ale mniej bezkrytycznie ;)

piątek, 13 września 2013

Co czytać po francusku? Specjalistyczne magazyny vs. prasa dla prawdziwych Francuzów.

Pisząc o doskonaleniu swoich umiejętności czytania ze zrozumieniem niejednokrotnie już opowiadałam o książkach w języku francuskim, po które akurat sięgam. Nie ma jednak co ukrywać, że czytanie książki – w szczególności przerastającej nieco nasz aktualny poziom (bo przecież trzeba stawiać sobie wyzwania) – może okazać się zajęciem żmudnym i męczącym, kiedy tak suniemy powoli przez strony literek nie okraszonych obrazkami, a końca nie widać i nie widać. Długość tekstu potrafi czasem dać się we znaki, zwłaszcza gdy dobrze zapowiadająca się treść zacznie rozczarowywać i niechcący pomyśli się o czytaniu nie jak o rozrywce, ale o zadaniu, które chciałoby się mieć wykonane i osiągnięciu, które chce się mieć zaliczone i dopisane do listy osiągnięć. Co prawda zawsze staram się wybierać sobie lektury, na które mam ochotę, ale i tak czasem mój entuzjazm trochę opada i wtedy wolę wypełnić sobie czas jakąś przelotną przygodą z krótkim tekstem. A do tego najlepiej oczywiście sięgnąć po kolorowe czasopismo!

środa, 11 września 2013

365 dni z francuskim.

Drogi Czytelniku,
Bardzo się martwię że poczujesz się rozczarowany tym, co zamierzam za chwilę napisać i że nie spełni to Twoich oczekiwań. Zgaduję bowiem, że spodziewasz się, iż zaproponuję Ci pewnego rodzaju grę, zabawę, wyzwanie, ba, może nawet niezawodną receptę na opanowanie języka francuskiego w ciągu tytułowych 365 dni. No cóż, moje dzisiejsze propozycje nie będą aż tak wyszukane.

Niniejsza notka ma wymiar przede wszystkim towarzyski, nieco gawędziarski, a także odrobinę wspominkowy, albowiem to dzisiaj właśnie blog „Uzależnienie od francuszczyzny” kończy swój pierwszy rok egzystowania w Internecie. 
Przyznaję, że czuję się podekscytowana o wiele bardziej niż w dniu własnych urodzin :) Prowadzenie tego bloga sprawia mi ogromną przyjemność i wciąga coraz bardziej, co chyba widać również po rosnącej częstotliwości pojawiania się wpisów. A wraz z tym wzrasta ilość czytelników, co także niezmiernie mnie cieszy. Czy wiecie, że przez pierwsze miesiące ten blog był naprawdę niszowy i prawie nikt go nie odwiedzał, za to w samym tylko sierpniu zajrzało tu prawie trzy tysiące osób (część z Was pewnie jest botami, ale i tak...)? Chciałabym Wam wszystkim podziękować za czytanie moich wynurzeń, dzielenie się swoimi opiniami, a w szczególności za podrzucanie nowych pomysłów odnośnie dalszej nauki, które wielokrotnie okazały się strzałem w dziesiątkę.

Z okazji tej małej rocznicy chciałabym Was zaprosić do dalszych regularnych odwiedzin, w czym na pewno pomoże Wam polubienie mojego bloga na Facebooku :) Będą się tam pojawiać nie tylko powiadomienia o nowych wpisach, ale również niesprecyzowane jeszcze ciekawostki i luźne spostrzeżenia, które z jakiegoś powodu nie znajdą dla siebie miejsca w regularnych notkach. Guziczek do lubienia znajdziecie w prawym górnym rogu strony.

Natomiast wszystkie osoby spragnione merytorycznej notki zapraszam ponownie w okolicach jutra, kiedy to powinnam dokończyć swoje rozmyślania na temat tego, czy lepiej czytać normalne gazety obcojęzyczne, czy też specjalne magazyny do nauki języków obcych.

piątek, 6 września 2013

Notre Dame de Paris i wybrani Francuzi mojego życia.

Ostatnio cierpię na nadmiar weny, który zmusza mnie do pisania kolejnych notek na bloga i werbalizowania pojawiających się ciągle nowych pomysłów, chociaż jeszcze sporo starych czeka na swój moment. Skoro jednak poprzednio było sporo teoretyzowania i pouczania, to tym razem pora na coś lżejszego – czyli trochę muzyki i literatury, a wszystko przepasane, jakby wstęgą, odrobiną nostalgii i wspomnieniami z dzieciństwa.

Pamiętacie jak to się stało, że spośród tylu języków obcych wybraliście akurat ten jeden konkretny, któremu zaczęliście się poświęcać? Dlaczego właśnie ten, a nie inny kraj i jego kultura wysunęły się na pierwsze miejsce i w którym momencie to nastąpiło? Czasem próbuję odnaleźć w pamięci ten moment, w którym pojawiły się pierwsze przebłyski mojego późniejszego uzależnienia od francuszczyzny i uświadamiam sobie, że na pewno było to bardzo dawno temu, jeszcze w dzieciństwie. Pamiętam, że gdy odbywała się olimpiada w Atlancie (miałam wtedy dziewięć lat), wpadła mi w ucho Marsylianka i potem ciągle męczyłam mamę, żeby mi ją nuciła, a w międzyczasie lepiłam z plasteliny zawodników ozdobionych francuskimi flagami :) Później przy różnych okazjach zawsze chętnie kibicowałam Francuzom, niezależnie od dyscypliny, co może wskazywać na to, że szaleństwo zostało już we mnie zaszczepione. A pewnego dnia zobaczyłam w telewizji Marinę Anissinę i Gwendala Peizerat, jeżdżących na łyżwach do muzyki z Carminy Burany i zakochałam się – prawdopodobnie na równi w tej parze (gdzie ona często podnosiła jego!), i w ślicznym Gwendalu ;) Może nie był do końca w moim typie, ale rekompensował mi to uśmiechem, któremu nie można było się oprzeć. Zaczęłam więc śledzić ich karierę i z ogromną przyjemnością oglądałam ich występy – zwłaszcza te galowe, które odbywały się po zakończeniu kolejnych mistrzostw. I w ten sposób po raz pierwszy usłyszałam o „Notre Dame de Paris”. I właśnie po to był ten długi wstęp – by naprowadzić Was na temat tego musicalu, a wraz z nim na historię pewnego dzwonnika.

wtorek, 3 września 2013

5 sposobów na płynne rozmowy po francusku. (część druga)

Pomimo iż bardzo lubię beztrosko gawędzić i opowiadać o niczym, to jednak tym razem wszystkie osoby spragnione słowa wstępu zapraszam do pierwszej części niniejszego wpisu – o ile jeszcze go nie czytaliście, oczywiście. Znajdziecie tam obszerne wprowadzenie do moich rozważań oraz pierwszy z pięciu tytułowych sposobów, po które zapewne tutaj przyszliście. A tymczasem, żeby nie przeciągać w nieskończoność chwil oczekiwania, zapraszam do dalszej lektury. Przypominam, że „po pierwsze” odnosiło się do problemu nauki w warunkach domowych, natomiast teraz pora na rozprawienie się z sytuacją, gdy stajemy oko w oko z Prawdziwym Francuzem. A zatem!

niedziela, 1 września 2013

5 magicznych sposobów na płynne rozmowy po francusku. Prosto z Prowansji. (część pierwsza)

Myśl o wakacjach we Francji niezwykle mnie ekscytowała przede wszystkim dlatego, że oto miało się wreszcie okazać, czy rzeczywiście moja już prawie półtoraroczna nauka francuskiego jest aż tak owocna, jak mniemałam. Mimo nieustającego przekonania o własnej wspaniałości ;) tkwiła bowiem we mnie nutka niepokoju: a może faktycznie nie będzie wcale różowo? Wszak zwolennicy poglądu, że francuski jest bardzo trudny, z sadomasochistyczną rozkoszą powtarzają, że można się go uczyć wiele lat, a jak się pojedzie do Francji, to nic się nie zrozumie i że to pewne, bo oni pojechali i nie rozumieli więc wiedzą. Albo nie pojechali, ale i tak wiedzą. Zastanawiałam się zatem, czy uda mi się jako tako porozumieć z autochtonami, zwłaszcza że do wszystkiego miał jeszcze dojść ów słynny prowansalski akcent, którego przecież zniekształca słowa do tego stopnia, że my, biedacy, nawykli do ładnych, okrągłych paryskich słów, nie rozpoznamy znaczenia najprostszych zdań, jakie się do nas wypowie.

Cóż, chyba już widać, że sobie trochę dworuję z tych popularnych stereotypów, można więc się domyślać, że nie było wcale źle. A jak było? Już opowiadam.