Całkiem niedawno udało mi się
przeczytać książkę. Nie, żeby zdarzało mi się to jakoś wyjątkowo rzadko, więc
teoretycznie nie ma się czym ekscytować – ale jednak troszkę się podekscytowałam, ponieważ książka ta była napisana po francusku. Nie był to
póki co Proust ani nawet Balzac, przyznaję, niemniej jednak i tak poczułam
pewną satysfakcję, no bo w końcu był to mój pierwszy raz sam na sam z
literaturą w języku Moliera. Oczywiście, nie był to również Molier. Na pierwszy
ogień poszedł natomiast znany wszystkim uroczy łobuziak czyli „Le Petit Nicolas”.
Książka ta jest według mnie
wprost idealna dla początkujących czytelników, bo nie dość, że łatwa do
zrozumienia, to jeszcze lekka i zabawna. Dużą zaletą jest również styl, w
którym jest napisana – Mikołajek często bowiem powtarza te same informacje,
podkreśla cechy charakterystyczne osób i rzeczy, dzięki czemu można utrwalić
sobie sporo słownictwa. Jak to książka dla dzieci, gramatycznie też nie jest
skomplikowana, zostaje więc tylko usiąść i czytać.
Przyznam jednak, że lektura ta
zajęła mi dużo, dużo czasu. Zaczynałam jeszcze w kwietniu, czyli od razu po
przystąpieniu do nauki. Odpuściłam jednak po paru zdaniach, bo nad każdym
musiałam się głowić przez kilka minut. Wróciłam do niej znowu w sierpniu, kiedy
już szło mi dużo lepiej, prawdopodobnie dlatego, że w międzyczasie nabrałam
jako takiego pojęcia o budowie zdań, czasach czy zaimkach, ale jednak
słownictwo nadal miałam dość ubogie, w związku z czym nie porywałam się na
więcej niż jeden rozdział naraz. Po paru rozdziałach znowu odpuściłam. Jednak
parę dni temu poczułam, że to już czas, żeby się wreszcie uporać z tym małym
nicponiem, siadłam – i przeczytałam prawie za jednym zamachem. Podsumowując, zajęło mi to jakieś dziesięć
miesięcy, nie ma się więc za bardzo czym chwalić, ale jednak cieszy mnie, że
przy ostatnim podejściu nawet nie potrzebowałam za bardzo sięgać po słownik. Nie, żeby w ogóle, ale
nawet jeśli nie znałam jakiegoś słowa, to bez problemu mogłam się go domyślić z
kontekstu.
Zresztą, chciałabym w tym miejscu
przemycić dyskretną reklamę czytnika Kindle, który niezmiernie ułatwia czytanie
w obcych językach, ponieważ udostępnia m.in. słownik francusko-francuski „Dictionnaire
francais de définitions” (wydaje mi się, że Amazon nie oferuje go w żaden inny sposób, jak tylko właśnie przez Kindla). Co prawda czasem
trudniej zrozumieć definicję, niż wywnioskować z kontekstu, o co chodzi :)
Używanie słownika jest jednak bardzo wygodne, ponieważ wystarczy najechać kursorem na
słowo, a słownik wyświetla wyjaśnienie na dole lub górze strony – nie trzeba
więc sięgać po osobną książeczkę albo po komputer w celu znalezienia
tłumaczenia, zajmuje to dużo mniej czasu i jest mniej rozpraszające. Czasem tylko definicja nie mieści się na marginesie i wtedy trzeba przejść do pełnej strony słownika.
Zachęcona swoim pierwszym małym
sukcesem, poszukuję innych, raczej prostych książek, które mogłabym sobie
poczytać po francusku – będę wdzięczna za wszelkie podpowiedzi! Proszę tylko o
nie polecanie „Małego Księcia”, bo zawsze miałam lekką awersję do tej książki
;) Póki co zaopatrzyłam się w „Le Premier Jour” (niejakiego Marca Lévy, które
to nazwisko dotąd nic mi nie mówiło), ale cóż, jest dużo trudniejszy, niż „Mikołajek”,
więc idzie mi tak, jak Mikołajek prawie rok temu ;) Na półce czeka też „Le Rouge
et le Noir” Stendhala, pamiątka z Paryża (wybrana przez mojego chłopca w
czasach, gdy byłam pewna, że nigdy jej nie przeczytam, mimo całego mojego uwielbienia
dla Juliana Sorela), ale tak naprawdę najbardziej cieszyłaby mnie jakaś książka
dla dzieci. W ostateczności będą to kolejne przygody Mikołajka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz