niedziela, 3 lutego 2013

Moje francuskie lektury - preludium.



Całkiem niedawno udało mi się przeczytać książkę. Nie, żeby zdarzało mi się to jakoś wyjątkowo rzadko, więc teoretycznie nie ma się czym ekscytować – ale jednak troszkę się podekscytowałam, ponieważ książka ta była napisana po francusku. Nie był to póki co Proust ani nawet Balzac, przyznaję, niemniej jednak i tak poczułam pewną satysfakcję, no bo w końcu był to mój pierwszy raz sam na sam z literaturą w języku Moliera. Oczywiście, nie był to również Molier. Na pierwszy ogień poszedł natomiast znany wszystkim uroczy łobuziak czyli „Le Petit Nicolas”.

Książka ta jest według mnie wprost idealna dla początkujących czytelników, bo nie dość, że łatwa do zrozumienia, to jeszcze lekka i zabawna. Dużą zaletą jest również styl, w którym jest napisana – Mikołajek często bowiem powtarza te same informacje, podkreśla cechy charakterystyczne osób i rzeczy, dzięki czemu można utrwalić sobie sporo słownictwa. Jak to książka dla dzieci, gramatycznie też nie jest skomplikowana, zostaje więc tylko usiąść i czytać.

Przyznam jednak, że lektura ta zajęła mi dużo, dużo czasu. Zaczynałam jeszcze w kwietniu, czyli od razu po przystąpieniu do nauki. Odpuściłam jednak po paru zdaniach, bo nad każdym musiałam się głowić przez kilka minut. Wróciłam do niej znowu w sierpniu, kiedy już szło mi dużo lepiej, prawdopodobnie dlatego, że w międzyczasie nabrałam jako takiego pojęcia o budowie zdań, czasach czy zaimkach, ale jednak słownictwo nadal miałam dość ubogie, w związku z czym nie porywałam się na więcej niż jeden rozdział naraz. Po paru rozdziałach znowu odpuściłam. Jednak parę dni temu poczułam, że to już czas, żeby się wreszcie uporać z tym małym nicponiem, siadłam – i przeczytałam prawie za jednym zamachem. Podsumowując, zajęło mi to jakieś dziesięć miesięcy, nie ma się więc za bardzo czym chwalić, ale jednak cieszy mnie, że przy ostatnim podejściu nawet nie potrzebowałam za bardzo sięgać po słownik. Nie, żeby w ogóle, ale nawet jeśli nie znałam jakiegoś słowa, to bez problemu mogłam się go domyślić z kontekstu.

Zresztą, chciałabym w tym miejscu przemycić dyskretną reklamę czytnika Kindle, który niezmiernie ułatwia czytanie w obcych językach, ponieważ udostępnia m.in. słownik francusko-francuski „Dictionnaire francais de définitions” (wydaje mi się, że Amazon nie oferuje go w żaden inny sposób, jak tylko właśnie przez Kindla). Co prawda czasem trudniej zrozumieć definicję, niż wywnioskować z kontekstu, o co chodzi :) Używanie słownika jest jednak bardzo wygodne, ponieważ wystarczy najechać kursorem na słowo, a słownik wyświetla wyjaśnienie na dole lub górze strony – nie trzeba więc sięgać po osobną książeczkę albo po komputer w celu znalezienia tłumaczenia, zajmuje to dużo mniej czasu i jest mniej rozpraszające. Czasem tylko definicja nie mieści się na marginesie i wtedy trzeba przejść do pełnej strony słownika.



Zachęcona swoim pierwszym małym sukcesem, poszukuję innych, raczej prostych książek, które mogłabym sobie poczytać po francusku – będę wdzięczna za wszelkie podpowiedzi! Proszę tylko o nie polecanie „Małego Księcia”, bo zawsze miałam lekką awersję do tej książki ;) Póki co zaopatrzyłam się w „Le Premier Jour” (niejakiego Marca Lévy, które to nazwisko dotąd nic mi nie mówiło), ale cóż, jest dużo trudniejszy, niż „Mikołajek”, więc idzie mi tak, jak Mikołajek prawie rok temu ;) Na półce czeka też „Le Rouge et le Noir” Stendhala, pamiątka z Paryża (wybrana przez mojego chłopca w czasach, gdy byłam pewna, że nigdy jej nie przeczytam, mimo całego mojego uwielbienia dla Juliana Sorela), ale tak naprawdę najbardziej cieszyłaby mnie jakaś książka dla dzieci. W ostateczności będą to kolejne przygody Mikołajka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz