Ostatnio raczej milcząco
partycypowałam w okołofrancuskiej blogosferze i nie spisywałam żadnych
obszernych przemyśleń i dywagacji, ale to wcale nie dlatego, że się znudziłam i
poddałam. Może trochę zwolniłam, ale to dlatego, że miałam inne koty do bicia –
z francuska: j’ai eu d’autres chats à
fouetter.
Szczęściem jest to jedynie
brutalna metafora oznaczająca, że musiałam zająć się innymi sprawami niż
prowadzenie bloga, choć niekoniecznie było to dręczenie niewinnych zwierząt.
Wyrażenie „avoir d’autres chats à
fouetter” poznałam za pomocą wspominanego
już kilkakrotnie Profesora Pierre i przyznaję, że wzbudziło ono moją nieufność.
Czy to jakieś niszowe powiedzonko, czy Francuzi naprawdę tak mówią? Po prostym
wpisaniu w Google pojawiły się same odesłania do różnych słowników (np.
wspominanego już przeze mnie expressio) i for językowych, ale już po odmienieniu „avoir” pojawiło się trochę wyników
wskazujących na to, że jednak Francuzi faktycznie batożą swoje kociaki ;)
Mimo że zaprzątały mi głowę
sprawy edukacyjne i zawodowe, cały czas starałam się podskubywać tu i ówdzie
różne książki, ażeby kontakt z językiem został zachowany. A wraz z nadejściem
wiosny przerzuciłam się z radia na francuskie piosenki, do czego akurat zainspirowały
mnie moje zajęcia z angielskiego. Wybrałam sobie na uczelni całkiem
fajny kurs, na którym skupiamy się prawie wyłącznie na prawidłowej wymowie i
rozumieniu ze słuchu, uczymy się używać ust, języka i podniebienia tak, żeby
wyprodukować właściwy dźwięk, zwracamy uwagę na melodię zdań i intonację, a
ostatnio również śpiewaliśmy. Śpiewanie jest naprawdę fajne, bo uczy szybkiego, płynnego wymawiania słów, które zlewają się i łączą ze sobą i pozwala
pozbyć się tendencji do nienaturalnie dokładnego artykułowania.
Powyższe spostrzeżenia
zapragnęłam przenieść na płaszczyznę mojej nauki francuskiego. Na pierwszy
ogień wybrałam piosenkę o przyjemnej, dość prostej melodii, która brzmi co
prawda dość dziewczyńsko, ale nic to.
Najpierw posłuchałam jej w kółko
parę razy, potem poszukałam tekstu żeby sprawdzić, jak dużo wyłapałam, a co mi
umknęło. To i owo sprawdziłam w słowniku, a potem – głośniki poszły w ruch, tak
żeby choć trochę zagłuszyły moje kocie zawodzenie. Właśnie, właśnie, dobrze
jest wyczuć taki moment, kiedy nikogo nie ma w mieszkaniu, bo nie każdy może
docenić nasze popisy wokalne...
Wydaje mi się, że wrzucona powyżej
piosenka ma jeszcze tę zaletę, że niewiele jest w niej wymawiania tych
samogłosek, których normalnie się nie wymawia, a w piosenkach owszem. Przynajmniej
gdy tak jej słucham moim początkującym uchem :) Natomiast śpiewanie w ogóle ma tę zaletę, że
daje mi kolejną możliwość „mówienia”, przyzwyczajania buzi do używania języka
francuskiego, a to bardzo cenna rzecz, gdy człowiek uczy się samodzielnie i raczej nie ma z kim pogadać.
Tak mnie wczoraj pozytywnie
nastroił ten Goldman w połączeniu z ciepłym wieczorem, że aż wyciągnęłam mojego
mężczyznę na randkowy clubbing. Zaliczyliśmy zatem café crème i migdałowe croissanty
w Charlotcie, francuskie wino w Camelocie, a na koniec jeszcze trochę wina i
deskę francuskich serów w „La Petite France”. Pragnienie croissanta dręczyło
mnie zresztą od paru dni i może ten wczorajszy nie był całkiem jak oryginalny
francuski, ale i tak sprawił mi dużo przyjemności. No a sery – jak to sery –
pyszności :)
Oj batożą faktycznie te biedne kotki oj batożą i to prawie na każdym kroku ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńŚpiewanie to rzeczywiście świetny sposób na naukę (oczywiście stosowany jako jeden z wielu:) ), też praktykuję go i to prawie codziennie (tyle, że w wersji hiszpańskiej:D ), modląc się w duchu, żeby ściany nie okazały się zbyt cienkie i żeby moje zawodzenie nie było słyszalne dla sąsiadów :D Mam wrażenie, że dzięki takim mini koncertom moja wymowa znacznie się poprawiła, podobnie jak umiejętność głośnego czytania (mogę teraz czytać szybciej, bo jestem przyzwyczajona do szybkiego wymawiania poszczególnych słów, a nie dukania), intonacja i cała masa innych rzeczy. Czasem nawet odbija mi do tego stopnia, że wyobrażam sobie, iż śpiewam na koncercie i w przerwach między zwrotkami przemawiam do wyimaginowanej publiczności (tak tak:D ), ćwicząc tym samym umiejętność szybkiego formułowania myśli, używanie potocznych zwrotów itp. :) Ale to już wyższy stopień wariactwa, coś jak gadanie do siebie, które też bardzo polecam:D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, świetny blog :)
Natalia
No właśnie ja trochę się obawiam sąsiadów, zwłaszcza że po dwóch stronach mam za ścianami jakieś płaczliwe dzieci :P A gadanie do siebie jak najbardziej uskuteczniam, czasem nawet odruchowo próbuję po francusku :)
UsuńFrancuski jest bardzo bogaty w expressions imagées ktore uwielbiam, ale ktore potrafia mnie zaskoczyc ;) Tego nie znalam.
OdpowiedzUsuń