sobota, 20 kwietnia 2013

Inne koty do bicia i trochę kociej muzyki.




Ostatnio raczej milcząco partycypowałam w okołofrancuskiej blogosferze i nie spisywałam żadnych obszernych przemyśleń i dywagacji, ale to wcale nie dlatego, że się znudziłam i poddałam. Może trochę zwolniłam, ale to dlatego, że miałam inne koty do bicia – z francuska: j’ai eu d’autres chats à fouetter.
Szczęściem jest to jedynie brutalna metafora oznaczająca, że musiałam zająć się innymi sprawami niż prowadzenie bloga, choć niekoniecznie było to dręczenie niewinnych zwierząt.

Wyrażenie „avoir d’autres chats à fouetter” poznałam za pomocą wspominanego już kilkakrotnie Profesora Pierre i przyznaję, że wzbudziło ono moją nieufność. Czy to jakieś niszowe powiedzonko, czy Francuzi naprawdę tak mówią? Po prostym wpisaniu w Google pojawiły się same odesłania do różnych słowników (np. wspominanego już przeze mnie expressio) i for językowych, ale już po odmienieniu „avoir” pojawiło się trochę wyników wskazujących na to, że jednak Francuzi faktycznie batożą swoje kociaki ;)

Mimo że zaprzątały mi głowę sprawy edukacyjne i zawodowe, cały czas starałam się podskubywać tu i ówdzie różne książki, ażeby kontakt z językiem został zachowany. A wraz z nadejściem wiosny przerzuciłam się z radia na francuskie piosenki, do czego akurat zainspirowały mnie moje zajęcia z angielskiego. Wybrałam sobie na uczelni całkiem fajny kurs, na którym skupiamy się prawie wyłącznie na prawidłowej wymowie i rozumieniu ze słuchu, uczymy się używać ust, języka i podniebienia tak, żeby wyprodukować właściwy dźwięk, zwracamy uwagę na melodię zdań i intonację, a ostatnio również śpiewaliśmy. Śpiewanie jest naprawdę fajne, bo uczy szybkiego, płynnego wymawiania słów, które zlewają się i łączą ze sobą i pozwala pozbyć się tendencji do nienaturalnie dokładnego artykułowania. 

Powyższe spostrzeżenia zapragnęłam przenieść na płaszczyznę mojej nauki francuskiego. Na pierwszy ogień wybrałam piosenkę o przyjemnej, dość prostej melodii, która brzmi co prawda dość dziewczyńsko, ale nic to. 




Najpierw posłuchałam jej w kółko parę razy, potem poszukałam tekstu żeby sprawdzić, jak dużo wyłapałam, a co mi umknęło. To i owo sprawdziłam w słowniku, a potem – głośniki poszły w ruch, tak żeby choć trochę zagłuszyły moje kocie zawodzenie. Właśnie, właśnie, dobrze jest wyczuć taki moment, kiedy nikogo nie ma w mieszkaniu, bo nie każdy może docenić nasze popisy wokalne...

Wydaje mi się, że wrzucona powyżej piosenka ma jeszcze tę zaletę, że niewiele jest w niej wymawiania tych samogłosek, których normalnie się nie wymawia, a w piosenkach owszem. Przynajmniej gdy tak jej słucham moim początkującym uchem :)  Natomiast śpiewanie w ogóle ma tę zaletę, że daje mi kolejną możliwość „mówienia”, przyzwyczajania buzi do używania języka francuskiego, a to bardzo cenna rzecz, gdy człowiek uczy się samodzielnie i raczej nie ma z kim pogadać.

Tak mnie wczoraj pozytywnie nastroił ten Goldman w połączeniu z ciepłym wieczorem, że aż wyciągnęłam mojego mężczyznę na randkowy clubbing. Zaliczyliśmy zatem café crème i migdałowe croissanty w Charlotcie, francuskie wino w Camelocie, a na koniec jeszcze trochę wina i deskę francuskich serów w „La Petite France”. Pragnienie croissanta dręczyło mnie zresztą od paru dni i może ten wczorajszy nie był całkiem jak oryginalny francuski, ale i tak sprawił mi dużo przyjemności. No a sery – jak to sery – pyszności :)  


4 komentarze:

  1. Oj batożą faktycznie te biedne kotki oj batożą i to prawie na każdym kroku ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Śpiewanie to rzeczywiście świetny sposób na naukę (oczywiście stosowany jako jeden z wielu:) ), też praktykuję go i to prawie codziennie (tyle, że w wersji hiszpańskiej:D ), modląc się w duchu, żeby ściany nie okazały się zbyt cienkie i żeby moje zawodzenie nie było słyszalne dla sąsiadów :D Mam wrażenie, że dzięki takim mini koncertom moja wymowa znacznie się poprawiła, podobnie jak umiejętność głośnego czytania (mogę teraz czytać szybciej, bo jestem przyzwyczajona do szybkiego wymawiania poszczególnych słów, a nie dukania), intonacja i cała masa innych rzeczy. Czasem nawet odbija mi do tego stopnia, że wyobrażam sobie, iż śpiewam na koncercie i w przerwach między zwrotkami przemawiam do wyimaginowanej publiczności (tak tak:D ), ćwicząc tym samym umiejętność szybkiego formułowania myśli, używanie potocznych zwrotów itp. :) Ale to już wyższy stopień wariactwa, coś jak gadanie do siebie, które też bardzo polecam:D
    Pozdrawiam, świetny blog :)
    Natalia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie ja trochę się obawiam sąsiadów, zwłaszcza że po dwóch stronach mam za ścianami jakieś płaczliwe dzieci :P A gadanie do siebie jak najbardziej uskuteczniam, czasem nawet odruchowo próbuję po francusku :)

      Usuń
  3. Francuski jest bardzo bogaty w expressions imagées ktore uwielbiam, ale ktore potrafia mnie zaskoczyc ;) Tego nie znalam.

    OdpowiedzUsuń