Ze wszystkich możliwych
ćwiczeń wymuszanych na mnie ongiś w szkole na lekcjach języków
obcych zawsze najbardziej bałam się tych związanych z rozumieniem
ze słuchu. Nie cierpiałam tego, że nagrania były dla mnie za
szybkie, że zwykle nie udawało mi się wyłapać kluczowych
kwestii, no i denerwujące było to, że inni jakoś sobie z tym
radzili. Albo sobie nie radzili tak samo jak ja, ale marna to była
to pociecha, bo przecież ktoś musiał odpowiedzieć później na
pytania nauczycielki.
Dlatego też obecnie nie
mogę wyjść z podziwu dla siebie za każdym razem gdy sobie
uświadamiam, że rozumienie ze słuchu to płaszczyzna, którą
najbardziej lubię rozwijać w swojej nauce francuskiego, ba, mało
tego, naprawdę widzę u siebie coraz większe postępy. Jak to
możliwe?
Myślę, że dużą
zasługą jest wyzwolenie się z okowów szkolnych lekcji, a także
kursów językowych, które zwłaszcza we wczesnej młodości budują
w nas przekonanie, że to tam mamy się wszystkiego nauczyć i że
wystarczy zestaw podanych na tacy ćwiczeń, żeby zaliczać kolejne
etapy i przechodzić na kolejne poziomy zaawansowania. Parę lat temu
chodziłam do szkoły językowej na angielski i pamiętam, jak
denerwowało mnie, że native tak się spinał, że musimy uczyć się
sami w domu, słuchać radia i czytać książki, bo dwie lekcje w
tygodniu to za mało. To po co płacę za kurs, skoro i tak mam się
uczyć w domu?
No właśnie. Ale to
temat na inne rozważania :)
Tymczasem zmierzam do
tego, że nie da się nauczyć rozumienia ze słuchu nie słuchając,
a dwa nagrania w miesiącu to trochę za mało, żeby się oswoić z
melodią języka. I to zapewne był mój główny problem w szkole,
gdzie co prawda od zawsze się powtarza, że nie nauczymy się jeśli
nie będziemy dodatkowo pracować sami w domu, ale już nie daje się
wskazówek odnośnie tego, w jaki sposób pracować i przy użyciu
jakich materiałów.
Tak naprawdę zasada jest
bardzo prosta: trzeba słuchać dużo. Dużo, dużo, jeszcze więcej.
Dlatego codziennie przez jakiś czas przy sprzątaniu albo graniu w
głupie relaksujące gierki ciszę wypełnia mi francuskie radio
(ostatnio przerzuciłam się na France Bleu, bo jednak
potrzebuję trochę muzyki obok ciągłej gadaniny, a tam puszczają
dość dużo całkiem przyjemnych francuskich piosenek), poza tym –
o czym pisałam ostatnio – bawię się w spisywanie ze słuchu
piosenek, które akurat mi się spodobają (Zaz
cały czas na tapecie, potem będzie Notre-Dame de Paris, a
potem na pewno znajdzie się coś jeszcze – oczywiście wybieram
tylko to, na co mam ochotę). Oprócz tego jednak dobrze jest coś
pooglądać, wszak ruchome obrazki zawsze wspomogą zrozumienie
kontekstu.
I o tym właśnie
chciałabym napisać trochę więcej. Co oglądać? Pomijając
oczywiście programy przeznaczone specjalnie do nauki francuskiego
(wspominałam już o French in action albo 7 jours sur la
planète, nie wspominałam np. o Extr@ French),
dobrze jest znaleźć sobie coś na swoim poziomie (tak, tak, banał).
Bo według mnie najłatwiej się zniechęcić właśnie do oglądania,
jeżeli zapragnie się koniecznie zacząć z wysokiego C.
Nierozumienie radia, które gada gdzieś w międzyczasie to pół
biedy, niezrozumiała piosenka jest przynajmniej miła dla ucha, ale
gdy już angażuje się cały umysł i dużo czasu w oglądanie
filmu, to brak zrozumienia jest naprawdę denerwujący. Bo gdzie są
te postępy i na co właściwie poszedł cały ten czas?
Mniej
więcej rok temu, czyli gdzieś tak po czterech pierwszych miesiącach
nauki francuskiego, poprosiłam kuzynki mojego mężczyzny o
polecenie mi jakiegoś lekkiego i łatwego serialu po francusku,
żebym mogła zacząć coś regularnie
oglądać. Jedna z kuzynek na stałe mieszka w Paryżu, druga co
prawda po sąsiedzku, ale francuski też zna, liczyłam więc na
praktyczną i pomocną poradę. „Plus
belle la vie” jest
spoko, usłyszałam.
Znalazłam
zatem pierwszy odcinek na Youtube, włączyłam - - -
i
nic, nic nie rozumiałam. Może pojedyncze słowa, najprostsze, ale
przecież w otoczeniu wielu trudniejszych słów, a wszystko to
zlewało się w jeden wielki i uroczy, ale kompletnie niezrozumiały
świergot. Obejrzałam zatem odcinek do końca i odłożyłam serial
na bok, a tymczasem postanowiłam poszukać sobie jakichś bajek.
Czytając
porady dotyczące nauki języków cały czas napotyka się na
wskazówki odnośnie wyboru materiałów do nauki i podkreśla się
tam, że najważniejsze to wybierać rzeczy, które nas interesują.
Oczywiście to prawda, jednak trzeba się pogodzić z faktem, że na
początku nauki większość interesujących rzeczy jest poza naszym
zasięgiem i czasem trzeba po prostu brać to, co dają. Tak jest
przynajmniej z ruchomymi obrazkami, zwłaszcza jeśli chciałoby się
coś obejrzeć on-line. Niestety, zauważyłam że Francuzi są
bardzo zaborczy jeśli chodzi o prawa autorskie i większość filmów
udostępnianych na stronach francuskich telewizji jest niedostępna
poza granicami Francji. A już niemal zupełnie niemożliwe jest
znalezienie czegoś ze wspomaganiem w postaci francuskich napisów
(nie wątpię, że to zdanie musi być rozczarowujące dla tych,
którzy trafiają na mojego bloga wyszukując w googlach frazę
„francuskie filmy z napisami” :)). Dlatego zawsze
się cieszę, gdy trafię na większą liczbę odcinków jakiejś
bajki na Youtube i staram się z nich korzystać, dopóki tam są ;)
Jeśli
zatem, Czytelniku, jesteś początkującym odbiorcą
francuskojęzycznych bajek (albo
też takim, który dopiero wkracza w poziom średnio-zaawansowany),
to być może podpowiedzią będą dla Ciebie poniższe tytuły,
wypróbowane przeze mnie w trakcie nauki.
„Les
Mystérieuses Cités d'or”
czyli słynne „Tajemnicze
Złote Miasta”. Była
to pierwsza bajka, z którą się zaprzyjaźniłam, zaprawiona
dodatkowo sentymentem z mojego dzieciństwa. Klimat wielkiej przygody
i podróży w nieznane po latach jest niemal tak samo czarujący jak
kiedyś, zaś całości uroku dodaje oldschoolowo pobrzmiewająca
elektroniką muzyka. I chociaż teraz widzę, jak bardzo niemożliwe
były niektóre sytuacje, w których znajdowali się bohaterowie, to
i tak miło się to ogląda. Oczywiście początki nie były dla mnie
łatwe, pomimo że jak na bajkę przystało, większość postaci
mówi bardzo wyraźnie (no, może pomijając jednego jąkałę).
Jednak wraz z równoległym rozwojem słownictwa wszystko stawało
się coraz bardziej zrozumiałe.
„Sophie
et Virginie” to
kolejny tytuł, który pamiętam z telewizji, zwłaszcza że jako
dzieciak z nieznanych powodów byłam zafascynowana tematyką
sierocińców w utworach dla dzieci. Myślę że wydawało mi się to
ciekawym polem dla powstawania różnych relacji społecznych, bo z
bajkami o sierocińcach zawsze nieodłącznie wiązały się jakieś
intrygi ;)
Mimo to po latach
stwierdzam, że ta akurat bajka jest straszliwie naiwna i tak
naprawdę raczej nudna, zwłaszcza jeśli widz miałby się okazać
chłopcem. Niemniej jednak jest dość łatwa, dlatego wytrwałam
przy niej przez około dziesięć odcinków :)
„Kaleido
Star” to
natomiast produkcja japońska, czyli typowe anime. Wydaje mi się
trochę trudniejsza od dwóch poprzednich tytułów, choć wcale to
nie znaczy, że jest mniej naiwna :) Jej główną zaletą jest to,
że znalazłam całą serię z francuskim dubbingiem... Główną
bohaterką tej historii jest młode dziewczę, które przyjeżdża z
Japonii do Stanów Zjednoczonych, by tam występować w bardzo znanym
cyrku, walczyć o role w przedstawieniach i wyczyniać akrobacje
podważające niektóre prawa fizyki.
Nie
jest tego wiele, ale ostatnio
raczej porzuciłam oglądanie bajek, bo poczułam wreszcie że stać
mnie na coś więcej - na co oczywiście wpływ ma nie tylko ciągłe osłuchiwanie się, ale także coraz bogatsze słownictwo. W każdym razie odnośnie bajek, ich największą zaletą jest oczywiście tempo
mówienia i lepsza dykcja, co przekłada się na większą łatwość
zrozumienia. Podkładane głosy mają jeszcze ten plus, że nie są
zagłuszane przez dźwięki otoczenia, różne szumy, a także przez
muzykę, która w serialach często daje mi w kość, jeżeli za
głośno wydzwania w tle.
Tak,
tak, zaczęłam w końcu oglądać seriale z prawdziwymi ludźmi.
Niestety, o seriale jest dużo trudniej niż o bajki, dlatego do łask
wróciło wreszcie „Plus
belle la vie” (choć
znajoma Francuzka skomentowała, że nie jest to najmądrzejsze
dzieło, gdy ją niedawno poprosiłam o propozycje filmów i
seriali). Pierwszy odcinek obejrzałam zresztą chyba ze cztery razy,
na różnych etapach mojej nauki, za każdym razem z satysfakcją
odkrywając, że rozumiem coraz więcej i za każdym razem uznając,
że jeszcze za wcześnie na oglądanie tego „na poważnie”. Aż
w końcu jakiś czas temu odkryłam, że rozumiem całkiem dużo. To
uczucie, że się rozumie, tak po prostu, bez wytężania całego
umysłu, i że to tak proste, że nie da się przestać rozumieć,
choćby się próbowało, jest naprawdę bezcenne. Wiadomo, że nie
rozumiem wszystkiego, ale jest postęp. I to duży. A sam serial jest
o życiu, ludziach i ich problemach i zapowiada się, że to
tasiemiec na miarę niektórych naszych rodzimych produkcji
telewizyjnych ;)
Błądząc
po Internecie znalazłam też serial „Un
Dos Tres” -
produkcji hiszpańskiej, ale da się trafić na francuski dubbing. I
o ile co do zasady nie lubię idei podmieniania oryginalnych głosów
aktorów, o tyle w przypadku Francuzów cieszę się, że mają to w
zwyczaju, bo łatwiej znaleźć sobie coś do oglądania i słuchania.
No i dubbing ma tę zaletę, o której wspominałam w przypadku
bajek, tj. podkładany głos nie jest tak zagłuszony przez naturalne
szumy. Fabuła w tym wypadku kręci się wokół szkoły tańca,
jednak nie mogę powiedzieć wiele więcej, bo mam za sobą dopiero
jeden odcinek. I w sumie nie wiem, czy będę oglądać dalej,
ponieważ wczoraj poczułam, że to już czas. Że czas się zmierzyć
z oglądaniem filmów bez napisów.
Mniej
więcej w czasach liceum obejrzałam (z napisami) film „Jeux
d'enfants”,
który wówczas bardzo przypadł mi do gustu. Opowiada on o dwójce
przyjaciół, którzy od dzieciństwa przez całe życie grają
między sobą w grę – grę w wyzwania. Wraz z wyzwaniem przekazują
sobie pewne pudełko i stawiają pytanie: „cap
ou pas cap?”. Cap,
oczywiście – co stanowi skrót od „capable”.
Samo to wyrażenie jest właśnie wyzwaniem, zaczepnym pytaniem o to,
czy odważysz się zrobić to, co wymyśli druga strona. A pomysły
oboje mają coraz ciekawsze i przekraczają coraz dalej wytyczane
granice. Dlatego teraz zapragnęłam wrócić do tego filmu,
zwłaszcza że bardzo lubię Marion Cotillard (za głos, nietypową
urodę i część ról, w które się z wdziękiem wciela).
Choć
tak naprawdę to zaczęłam wczoraj od innego filmu -
„Ces
amours-là”.
I w sumie dobrze, bo okazał się jednak dużo prostszy, niż
„Jeux...”,
z którym (po 35 minutach seansu) postanowiłam jeszcze trochę poczekać. I muszę
powiedzieć, że jestem z siebie bardzo dumna, że wreszcie się
przełamałam i że pierwszą próbę obejrzenia filmu po francusku
mogę uznać za sukces. Co
prawda trudno mi powiedzieć, czy poleciłabym ten film i rozsądnie
go ocenić, bo pomimo iż wydał mi się ciekawy, to jednak z
pewnością umknęło mi mnóstwo szczegółów (oraz wszystkie
konkrety w języku niemieckim, bo i ten się tam przewijał, jak na
film osadzony w realiach drugiej wojny światowej przystało). Mimo
to czuję się zmotywowana do dalszych wysiłków (tfu, do dalszej
zabawy) i na postawione w tytule notki pytanie odpowiadam: cap!*
*
pomimo iż wiem, że w polskojęzycznym tekście takie pojedyncze
słówko przywodzi raczej na myśl brodatego kozła :P
Polecam oglądanie filmów z napisami francuskimi:) Mnie to bardzo pomogło, ponieważ początki bywają dość trudne i tak jak piszesz, zdania potrafią zlać się w całość. Co do serialu Plus belle... nie jest to chyba najlepszy wybór, ale ponoć o gustach się nie dyskutuje ;)
OdpowiedzUsuńChętnie oglądałabym filmy z napisami, ale ciężko o nie w internecie (zwłaszcza jeśli się nie chce ich ściągać). Acz przyznaję, że chodzi mi po głowie zainwestowanie w parę dvd :) Jak dotąd wszystko co oglądam jest bez napisów i jest to co prawda trudne, ale z drugiej strony, jeśli się na tym wystarczająco skupi i włoży w to trochę pracy, to myślę że daje jeszcze lepsze efekty, bo nie mając się czym posiłkować po prostu trzeba w końcu zacząć rozumieć ze słuchu ;)
UsuńCo do plus belle..., to nie jestem nim zachwycona, ale jak wyżej, naprawdę trudno trafić w internecie na jakiś serial francuskojęzyczny. Dlatego jestem otwarta na wszelkie propozycje :)
Tak a propos kupowania DVD - sprawdź wcześniej uważnie, czy napisy francuskie na pewno są dostępne. Ja się raz wkopałem, bo kupiłem serial niemiecki na DVD z przekonaniem, że napisy tam na pewno MUSZĄ być, a okazało się, że wcale niekoniecznie :)
UsuńJustyna z bloga o Francji polecała ten link do oglądania filmów z napisami. Jak dla mnie na razie jest za wcześnie żeby zrozumieć więcej niż 3 wyrazy na krzyż, ale Tobie się na pewno przyda :))
OdpowiedzUsuńhttp://filmfra.com/sed.htm
Dzięki za tego linka! Widzę że jest tam dużo filmów z napisami, super :)
UsuńAulnay jeśli mieszkasz w Warszawie, dobrym rozwiązaniem jest zapisanie się do Mediateki w Instytucie Francuskim (50 zł/rok dla studentów) Jest tam duży wybór filmów z napisami i bez, są też filmy dostosowane do poziomu, ale tych jest mniej.Z mojej strony polecam film "Je vous trouve tres beau" Myślę, że przyjemnie Ci się go będzie oglądało, bo to taki poziom b1/b2.
OdpowiedzUsuńTeż zaczęłam słuchać France Inter. Za dwa, może trzy lata chcę być gotowa do DALF c1 i wszyscy polecają słuchanie France Inter. No i 1 lub 2 w tygodniu przerabiam sobie journal en Français facile na rfi.Ostatnio właściwie nie robię nic innego tylko się uczę, słucham, czytam. À le tak właśnie uzależnia francuski... :) Pozdrawiam
Nie mieszkam w Warszawie, ale też mam u siebie IF, więc to jest całkiem niegłupi pomysł :) Muszę się tam przejść, tylko że z tego widzę, to w wakacje jest zamknięty, więc muszę poczekać do września.
Usuń