Rozpakowywanie walizek
nigdy nie było moją mocną stroną, dlatego od popołudnia stoją
gdzieś w kącie, podczas gdy ja zdążyłam już odespać zbójecko
wczesny lot z Marsylii i niezbyt wygodny powrót pociągiem z
Warszawy i na nowo poczuć się w domu jak u siebie. Tygodniowe
wakacje na południu Francji przyniosły mi oczywiście wiele
przemyśleń językowych, które wkrótce znajdą ujście w osobnym
wpisie, ale już teraz mogę powiedzieć, że wróciłam dumna z
siebie, podbudowana swoimi umiejętnościami i oczywiście gotowa do
dalszej nauki – z przekonaniem, że choć jeszcze bardzo wiele
przede mną, to tak naprawdę jeśli się chce, to nic nie jest
trudne.
Tymczasem, pociągając
noskiem (gorące dni, chłodne noce i silny wiatr – gdyby to nie
wystarczyło żeby się przeziębić, polecam dorzucić kąpiele w
zimnych zatoczkach), zabieram się do szybkiej relacji z podróży.
Oszczędzę Wam, drodzy
Czytelnicy, ciekawostek dostępnych w przewodnikach po Prowansji, a
skupię się na tym i owym, co mi akurat przyjdzie do głowy – i
postaram się dorzucić parę informacji praktycznych, których
przewodniki raczej nam poskąpiły, a może komuś się jeszcze
przydadzą. W szczególności, że postanowiliśmy zwiedzać okolice
stacjonując w Marsylii i dojeżdżając do kolejnych atrakcji za
pomocą publicznego transportu. Nie jest to może najtańsze
rozwiązanie, ale jadąc tylko we dwoje nie bardzo mieliśmy chęć
na wynajmowanie auta – wydawało nam się to mało opłacalne, a
poza tym, jak szybko zauważyliśmy, idąc wzdłuż ulicy wygodniej
było liczyć auta nieuszkodzone, niż powgniatane i porozbijane.
Prowansalczycy chyba nie przywiązują się za bardzo do swoich
samochodów i trochę strach by było wypuszczać się pomiędzy nich
na drogę :)
Niestety, nasz model
podróżowania bardzo zawężał nam pole manewru i za wiele tej
prawdziwej, wiejskiej Prowansji nie zobaczyliśmy (myślę, że w tym
celu lepiej by było przynajmniej stacjonować w Awinionie, ale
chcieliśmy mieć morze pod ręką). Większe miasta, takie jak
Arles, Awinion i Aix-en-Provence, są dobrze skomunikowane z Marsylią i do tego
bardzo malownicze, więc przyjemnie było pospacerować po ich
wąskich, klimatycznych uliczkach, ale nasze znudzone zwiedzaniem
miast i muzeów dusze pragnęły raczej bliskości przyrody. I parę
razy pragnienia te zostały zaspokojone.
Najprzyjemniejsza nasza
wycieczka prowadziła na Górę Świętej Wiktorii, która była
inspiracją dla wielu dzieł Cézanne'a. Łatwo się tam dostać z
Marsylii, jadąc busem do Aix-en-Provence, a następnie kolejnym
busem nr 140 w stronę Vauvenargues (miasteczka, w którym mieszkał
Picasso) – miła Pani w informacji na dworcu chętnie da nam
rozkład jazdy i wskaże przystanek docelowy. Warto też zaopatrzyć
się w wygodne buty. Ja po drodze oczami wyobraźni widziałam te
nagłówki gazet o nieodpowiedzialnej turystce z Polski, która
spadła w przepaść, bo poszła w góry w sandałkach – nie róbcie
tego błędu i zapakujcie coś bardziej adekwatnego na górskie
wycieczki ;) Sama trasa pod górę (niebieskim szlakiem) zajmuje około dwóch godzin i jest bardzo ładna, a
zejście do Vauvenargues trwa trochę mniej i nie jest szczególnie
ciekawe. Za to widoki ze szczytu są imponujące, nawet jeśli
pod krzyżem na samym szczycie nie ma za wiele miejsca i trochę
strach, że się spadnie (gdy się tam włazi w sandałkach...).
Druga praktyczna rada dotyczy pory wycieczki – lepiej zacząć
wcześnie, bo gdy się dotrze do miasteczka popołudniu, to żołądki
mogą się bardzo zbuntować na wieść o braku restauracji
serwujących obiad o tej porze. Na każdych wakacjach jest zresztą to samo –
sjesta nie zsynchronizowana w czasie z nawykami polskiego żołądka
zmusza nas do jedzenia, kiedy jeszcze nie jesteśmy głodni, bo
alternatywą jest późniejsze bycie głodnym cały dzień :) To, i
jeszcze podawanie najpierw sałatki jako tak zwanej przystawki, a
dopiero potem reszty dania (bez zieleniny), uważam za pewną
niedogodność, którą wybaczam tylko dlatego, że jedzenie jest co
najmniej przyzwoite, a poza tym wszyscy dookoła mówią po
francusku. Poza tym czasem jednak zdarzają się takie miłe dodatki, jak na
przykład pomidory po prowansalsku, które koniecznie muszę sama
spróbować przyrządzić w najbliższym czasie.
Château
d'If
|
Oprócz tego bardzo
przyjemnie wspominam rejs promem z Marsylii na wyspę If, z twierdzą
w której swoją celę ma słynny, mimo iż zupełnie fikcyjny,
hrabia Monte Christo. Warto wybrać się też na pozostałe wyspy
archipelagu Frioul, po których można dłużej pospacerować, zjeść
coś i zobaczyć kilka Calanques – zatoczek z wodą bardziej
przezroczystą, niż w niejednym polskim kranie :) Jest tam też
kilka plaż, trochę kamienistych, ale dzięki tej małej niewygodzie
również nie tak bardzo zatłoczonych, jak na przykład w Cassis.
Można się do woli opalać, czytać francuskie czasopisma, których
zrobiło się mały zapasik i sprawdzać, jak długo wytrzymamy w
niezwykle orzeźwiającej wodzie.
Sama Marsylia nie jest
może najbardziej atrakcyjna, choć wydaje mi się, że dzięki
tytułowi Europejskiej Stolicy Kultury sporo zyskała. Ulice są może
trochę zaśmiecone, ale za to w Le Musée des Beaux-Arts można
obejrzeć całkiem ciekawy zbiór obrazów pod hasłem „od Van
Gogha do Bonnarda” – i przy okazji sprawdzić, ile się
zapamiętało z Orsay'a :) Ale są też tam obrazy sprowadzone z
Ameryki, których my do tej pory nie mieliśmy okazji oglądać. Poza
tym, w południowym słońcu wszystkie te kolory wyglądają jakoś
promienniej, niż w Paryżu... Jednak mimo słońca, miło jest
wrócić do Polski, gdzie zieleń jest bardziej soczysta, a krajobraz
dużo mniej skalisty i przez to mniej surowy. Od dawna odgrażam się,
że kiedyś rzucę wszystko i pojadę mieszkać na południu Francji,
ale zanim podejmę ostateczną decyzję, muszę jeszcze kiedyś
bardziej się zagłębić w Prowansję, tym razem od strony
Camargues, Gordes, Rousillon i tych wszystkich malutkich miasteczek,
do których nie zdążyliśmy dotrzeć.
Vieux Port, Marsylia |
Na koniec dodam, że
korzystaliśmy głównie z przewodnika National Geographic o
Prowansji i Lazurowym Wybrzeżu, który ogólnie jest całkiem dobry,
choć z jakiegoś powodu autor zakłada, że każdy turysta podróżuje
po tych okolicach samochodem i ani się nie zająknie o możliwości
skorzystania z pociągu albo autobusu. Nie od rzeczy byłoby też
umieszczenie kilku mapek centrów opisywanych miast. Poza tym źródłem
wielu ciekawostek była książeczka „Prowansja od A do Z” Petera
Mayle'a – nie jest to ani wielka literatura, ani praktyczny
przewodnik; ot, takie trochę czytadełko, które pozwala bardziej
wczuć się w klimat regionu, zwraca uwagę na różne drobiazgi i
sympatycznie się przyswaja (najbardziej spodobał mi się fragment o
nauce języka prowansalskiego przez autora i próby przetłumaczenia
niezwykle kluczowych zdań - polecam). Korzystaliśmy też ze
wskazówek Mademoiselle Kier – tych z bloga, i pozyskanych drogą
mailową, za które jeszcze raz dziękuję.
auto bez wgnieceń to nie jest auto! |
Czekałam z niecierpliwością na ten post :)
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, że będzie Wam się chciało wyruszyć na St Victoire. Jednak widoki są tego warte.
Co do samochodów to masz rację. Poobijane auta to częsty widok na południu Francji, a poruszanie się nimi po Marsylii nie należy do przyjemności. Dlatego my najczęściej jeździmy tam w nd, kiedy ruch jest mniejszy. Cieszę się, że spodobało Wam się w Prowansji. Pozdrawiam :)
Mam wrażenie, że to tylko kropla w morzu wrażeń, które przywiozłam po tym wyjeździe, ale chyba nikt nie przebrnąłby przez wpis, w którym opisałabym każdą wycieczkę krok po kroku :) A jeśli chodzi o miasta, które zwiedziliśmy, to chyba najładniejsze było właśnie Twoje Aix (chociaż po powrocie z Ste Victoire trudno było nam po nim jeszcze długo spacerować), później chyba Arles (gdyby usunąć z niego wszystkie stragany i rzekę ludzi, to można sobie łatwo wyobrazić, że Van Gogh tam właśnie mieszkał i malował), Avignon i na końcu Marsylia... Ale czuję niedosyt Prowansji i jeszcze kiedyś na pewno pojadę tam szukać lawendy na polach :)
UsuńNie wiem jak napisać do Ciebie prywatnie, więc piszę tutaj, mam nadzieję, że przeczytasz.
OdpowiedzUsuńChcę tylko powiedzieć, że Twój blog jest po prostu niesamowity. Ogromnie mnie motywujesz do dalszej nauki, za co Ci bardzo dziękuję. Życzę Ci wszystkiego najlepszego i (przede wszystkim) wytrwałości w nauce! :)
Takie komentarze jak Twój sprawiają mi ogromną radość :) Cieszę się, że mój blog działa jak należy, czyli zachęca innych do wciągnięcia się we francuski, a jeszcze bardziej się cieszę, kiedy czytelnicy się ujawniają i mi o tym mówią :)
UsuńA co do kontaktu prywatnego, to dodałam parę dni temu formularz mailowy - po prawej stronie pod linkami :)
Pieknie się Ciebie czyta! a co do mapek małych miateczek - nie znajdziesz ich w polskich przewodnikach, częstro trudno znaleźć nawet wzmianki o nich. Polecam Ci byś pierwsze kroki w danym mieście kierowała do office de tourisme, które ma każde najmniejsze miasto. Dostaniesz tam mapkę i ulotki o najciekawszych atrakcjach regionu- nie tylko turystycznyach, ale i kulturalnych! Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńmOa
Dzięki za wskazówki, na pewno będę o tym pamiętać następnym razem :) Na szczęście przed wyjazdem wydrukowaliśmy sobie kilka map z Googli, wiec nie zginęliśmy, ale na przyszłość udanie się do office de tourisme wydaje się wygodniejsze :)
UsuńPozdrawiam i zapraszam do regularnego zaglądania na bloga, postaram się żeby cały czas dobrze się mnie czytało :)