piątek, 13 września 2013

Co czytać po francusku? Specjalistyczne magazyny vs. prasa dla prawdziwych Francuzów.

Pisząc o doskonaleniu swoich umiejętności czytania ze zrozumieniem niejednokrotnie już opowiadałam o książkach w języku francuskim, po które akurat sięgam. Nie ma jednak co ukrywać, że czytanie książki – w szczególności przerastającej nieco nasz aktualny poziom (bo przecież trzeba stawiać sobie wyzwania) – może okazać się zajęciem żmudnym i męczącym, kiedy tak suniemy powoli przez strony literek nie okraszonych obrazkami, a końca nie widać i nie widać. Długość tekstu potrafi czasem dać się we znaki, zwłaszcza gdy dobrze zapowiadająca się treść zacznie rozczarowywać i niechcący pomyśli się o czytaniu nie jak o rozrywce, ale o zadaniu, które chciałoby się mieć wykonane i osiągnięciu, które chce się mieć zaliczone i dopisane do listy osiągnięć. Co prawda zawsze staram się wybierać sobie lektury, na które mam ochotę, ale i tak czasem mój entuzjazm trochę opada i wtedy wolę wypełnić sobie czas jakąś przelotną przygodą z krótkim tekstem. A do tego najlepiej oczywiście sięgnąć po kolorowe czasopismo!

Już na wstępie pojawia się jednak pytanie, co wybrać: „normalną gazetę dla prawdziwych ludzi”, czy magazyn przeznaczony specjalnie dla osób uczących się języka obcego? Przyznaję, że jeszcze przed zapoznaniem się z „materiałem dowodowym” miałam wyrobiony pogląd na ten temat, jednak po bliższym zbadaniu problemu uległ on pewnym modyfikacjom... Za przedmiot testów posłużyły mi „Français Present” i „LCF”, a także stosik gazet lub czasopism zakupionych w Prowansji.

FrançaisPresent” i „LCF” - magazyny dla osób uczących się francuskiego.
Sięgając po FP (magazyn tworzony we współpracy polsko-francuskiej) byłam nastawiona do niego dość sceptycznie – powitał mnie bowiem ceną 10,50 zł, za którą dostałam około trzydziestu stroniczek na średniej jakości papierze. Prosto z Empiku udałam się na kawę i tam czym prędzej zaczęłam zapoznawać się z treścią tego cienkiego pisemka – i tu pierwsze wrażenie też nie było najlepsze, bo dwa początkowe artykuły wydały mi się śmiesznie krótkie i śmiesznie łatwe, a z podkreślonego słownictwa rozumiałam 99% bez potrzeby sięgania do umieszczonego na dole strony słowniczka. Na szczęście jednak kolejne artykuły miały już przyzwoitą długość czyli po kilka stron, choć trzeba by jeszcze od tego odjąć zdjęcia no i rzeczony słowniczek, który zwykle zajmuje około 1/3 objętości całego artykułu. Poziom trudności też się podniósł, zaś sama treść, muszę przyznać, była dość interesująca i zróżnicowana. Uważam, że są to teksty w sam raz do łatwego przyswojenia przez osobę na poziomie średniozaawansowanym, ale osoba na poziomie A2 też powinna dać sobie radę.

Wracając do kwestii tematów, to w testowanym przeze mnie numerze z sierpnia-września 2013 możemy przeczytać na przykład o abdykacji króla Belgii, historii marsylskiego mydła, czy zaletach spędzania wakacji w Tajlandii, a także zapoznać się z pierwszym odcinkiem historii o francuskim studencie skazanym na konieczność wyjechania do Polski na Erazmusa, opowiedzianej w lekkim tonie i z poczuciem humoru – tak że nawet zapragnęłam zapoznać się z dalszym ciągiem. Nie mówiąc o tym, że tak się zaczytałam, że przejechałam autobusem swój przystanek :) Wygląda na to (patrząc po spisie treści innych numerów), że zawsze znajdzie się tam coś o podróżach, muzyce, trochę ciekawostek i jakiś poważniejszy temat, tak że nie zdążymy się znudzić.

Jak już wspomniałam, wszystkie teksty okraszone są słowniczkiem francusko-polskim, który zawiera wyjaśnienia najtrudniejszych słówek i zwrotów. Początkowo nie byłam przekonana do tej idei... myślałam sobie: skoro cały mój wysiłek w zrozumienie tekstu ogranicza się do jego przeczytania i wszystko mam podane na tacy, to na pewno za wiele się nauczę. No cóż, faktycznie w takiej formie nowe słówka nie zostają na długo w głowie, ale jeśli ktoś czuje taką potrzebę, zawsze może je wrzucić do programu do nauki słownictwa i przyswoić w międzyczasie. A dzięki słowniczkowi artykuł staje się wygodny do przyswojenia w każdej sytuacji, a nie tylko z komputerem pod nosem albo dodatkową cegłą prawdziwego słownika pod pachą.

Twórcy magazynu idą z duchem czasu, dlatego niektóre artykuły są dostępne na stronie internetowej w formie mp3 i po wpisaniu kodu możemy je sobie odsłuchać lub ściągnąć na dysk. Nagrania są dobrej jakości, ale chwilami wydają się trochę mało płynne i zbyt powolne – nie wiem, czy jest to celowy zabieg mający ułatwiać rozumienie, ale mnie to troszkę męczy i wybija z rytmu. Mimo wszystko jeśli zależy nam na rozwijaniu swoich umiejętności rozumienia ze słuchu, a nie tylko na poczytaniu sobie czegoś, warto najpierw posłuchać, a dopiero później przejść do lektury. Ponadto ze strony internetowej możemy też ściągnąć konspekt pracy dla nauczyciela opracowany do jednego artykułu z każdego numeru, który wydaje się jednak mało przydatny dla osób, które uczą się same.

Jeszcze jedną zaletą, o której chciałam wspomnieć jest styl, w jakim pisane są artykuły. Gdy są to teksty o luźniejszej tematyce, to i język staje się bardziej swobodny i pojawiają się wyrażenia potoczne, a jak wiadomo, to bardzo cenna wiedza :) Na końcu numeru jest nawet do wycięcia mały słowniczek ulicznego francuskiego, a na jego odwrocie wyrażenia o tym samym znaczeniu podane są w „klasycznym” francuskim, które możemy sobie porównać – co stanowi o atrakcyjności tego pomysłu, no bo inaczej mielibyśmy po prostu kolejną listę słówek do zapamiętania. Jest to jednak pomysł dość nowy i takie słowniczki znajdziemy chyba dopiero od 22-go numeru.

Oceniając ogólny wygląd czasopisma warto też zwrócić uwagę, że ilość zamieszczonych w nim reklam jest naprawdę minimalna i zajmują one tak małą powierzchnię – zwłaszcza w porównaniu z regularną prasą – że można powiedzieć, że praktycznie wcale ich tam nie ma. Może więc gazeta jest cienka, ale za to dość treściwa.

Podsumowując, po przeczytaniu nabytego numeru (w dużej części na głos – kolejna okazja by zmuszać buzię do artykułowania francuskich zdań) byłam na tyle zadowolona, że od razu zamówiłam sobie w promocji trzy numery archiwalne (razem za 19,90 – i dorzuciłam dwa numery niemieckiego dla M., żeby przekroczyć 25zł i nie płacić za przesyłkę). Zważywszy na to, że jest to dwumiesięcznik, to nawet regularne kupowanie FP nie będzie zbyt odczuwalne dla naszego portfela, a jeśli naprawdę chcemy być bardzo oszczędni, to możemy zamawiać starsze numery po niższej cenie.


Przejdźmy zatem do drugiego magazynu tego rodzaju, czyli LCF. Czym się różni od FP? Jest on tworzony w całości przez native speakerów i do tego darmowy, ale niestety tylko w wersji elektronicznej. Ta ostatnia cecha dość skutecznie zniechęca mnie do czytania go od deski do deski, bo moje biedne oczy zaraz wołają o litość. Zdecydowanie wolałabym wersję papierową, ale cena 8,50 euro za numer plus 3 euro za przesyłkę jest mimo wszystko trochę zniechęcająca. Prenumerata na dłuższy okres nie sprawia niestety, że cena staje się bardziej przystępna.

LCF ma też nieco więcej stron niż FP (około czterdziestu), ale ilość reklam, które pojawiają się średnio co dwie kartki i zajmują całą stronę, sprawia, że tak naprawdę te dodatkowe strony nie mają wielkiej wartości.

To co bardzo przypadło mi do gustu w LCF, to stałe, zróżnicowane działy tematyczne. Zawsze pojawi się coś o turystyce, kulturze, kuchni czy muzyce, ale oprócz tego możemy zapoznać się z fragmentem jakiegoś klasycznego dzieła francuskiej literatury i dowiedzieć się co nieco o jego autorze. Muszę powiedzieć, że często artykuły te są dla mnie źródłem inspiracji i zachęcają do sięgnięcia po jakiś francuski film lub książkę. Zresztą, w samym artykule czasem możemy znaleźć bezpośredni link do wersji audio lub pełnego tekstu jakiejś książki – oczywiście jeśli jest już na tyle stara, że należy do domeny publicznej. Pod koniec każdego numeru znajdziemy też małą powtórkę z gramatyki i różne gry słowne – i tutaj też bardzo daje się we znaki brak wersji papierowej i niemożność pisania i zakreślania odpowiedzi bez wcześniejszego skorzystania z drukarki (czego i tak nigdy nie robię).

Co do poziomu trudności artykułów, to wydaje się on zasadniczo zbliżony w przypadku obu tytułów. LCF tworzy jednak mniej obszerne słowniczki, stawiając raczej na kluczowe słowa, które oczywiście są wytłumaczone po francusku. Gramatycznie teksty te nie są bardzo skomplikowane, jednak osoba na niższym poziomie na pewno więcej czasu będzie musiała spędzić ze słownikiem.

Duża część artykułów dostępna jest również w wersji audio, które podobają mi się bardziej niż w FP bo są szybsze i bardziej płynne, przez co słucha się ich dużo przyjemniej. Poza tym dają mi możliwość zapoznania się z treścią artykułu bez konieczności jego wnikliwego czytania, a jak już wspomniałam, bardzo nie lubię czytać z monitora.

Podsumowując, obie te pozycje nie różnią się od siebie aż tak bardzo, żebym miała silnie preferować którąś z nich. Français Present wygrywa nieznacznie tylko dlatego, że jest wygodniejszy, choć gdybym za tę cenę mogła mieć LCF, to wtedy możliwe, że zwycięzca byłby inny.


Nadal jednak bez odpowiedzi pozostaje główne pytanie – czy lepiej wybrać jeden z opisanych wyżej magazynów, czy sięgać po regularne czasopisma tworzone przez frankofonów dla frankofonów? Będąc na wakacjach zaopatrzyłam się w kilka dzienników i miesięczników różnego rodzaju, starając się wybierać tytuły tanie, czyli w granicach 2 euro. Wyszłam bowiem z założenia, że potrzebuję czegokolwiek, więc nie ma sensu wydawać ogromnych pieniędzy na specjalistyczne czasopisma, które być może bardziej by mnie interesowały, ale wystarczy mi kolorowa prasa kobieca i klasyczne, szare, szeleszczące gazety. No cóż, mimo że normalnie nigdy nie kupuję żadnej prasy, to i tak mogłam się domyślać, że w przypadku pism kobiecych zadziała zasada „im tańsze tym głupsze”... Jeżeli jednak stawiamy przede wszystkim na ilość, to stanowczo wszystkiego jest tam więcej, niż w LCF czy FP – więcej stron, więcej tekstu no i dużo, dużo więcej obrazków i reklam.

Mimo wszystko w „Vanity Fair” (2 euro) znalazłam sporo długich i całkiem niegłupich artykułów na dość ciekawe tematy; „Glamour” (1,5 euro) była już zdecydowanie bardziej „pusta”, choć i tam znalazło się coś lekkiego i przyjemnego (czyli w sam raz na wakacje), a i przy okazji miałam uczucie, że obcuję z prawdziwym słownictwem młodych Francuzek, co uznałam za niewątpliwą zaletę, bo można nie lubić mówić slangiem młodzieżowym, ale zawsze dobrze go rozumieć. Niestety, cena tych czasopism jest atrakcyjna tylko na miejscu – wszyscy wiemy, że w Polsce te same wydania kosztują kilka razy więcej.

Uważam jednak, że jeżeli tylko mamy okazję uzyskać dostęp do takiej „prawdziwej” prasy, to może nam ona przynieść dużo więcej pożytku, niż magazyny do nauki francuskiego, przy których ma się trochę uczucie bycia trzymanym pod kloszem. Z pewnością takie artykuły są napisane trudniejszym językiem, są też bardziej obszerne i trochę mniej ugładzone, niż te tworzone specjalnie dla osób uczących się dopiero języka. Brak słownictwa podanego na tacy również może nam wyjść na dobre, przede wszystkim dlatego, że zwrócimy większą uwagę na niezrozumiałe dla nas słowa, naprawdę je przeczytamy, a nie tylko „zauważymy” i natychmiast sprawdzimy w kolumnie obok. Moim zdaniem to jest właśnie największa wada czytania ze słownikiem – nie dajemy mózgowi szansy zapamiętania obcego słowa, bo natychmiast przekładamy je na język polski i w ten sposób przeskakujemy nowe słówka, zamiast je przyswoić. Tymczasem w dłuższych artykułach, podobnie jak w książkach, niektóre nowe słowa pojawiają się wielokrotnie i często nawet jeśli nie domyślimy się z kontekstu ich treści, to przynajmniej zakodujemy sobie ich istnienie i potem po sprawdzeniu znaczenia będziemy już je mieć praktycznie zapamiętane.

Praca na takim „żywym” tekście daje też z pewnością więcej zabawy i większą satysfakcję. Możemy sobie po nim pisać, rozkładać wszystko na czynniki pierwsze, tworzyć swoje własne słowniczki, tropić znaczenie nieznanych i dziwnie wyglądających wyrażeń. Wiadomo, że im bardziej się angażujemy, tym więcej z tego pamiętamy. Poza tym, nawet bez słownika jesteśmy w stanie pojąć sens niektórych artykułów – początkującym czytaczom polecam tu jednak mimo wszystko prostsze i bardziej głupiutkie gazety, bo przyznaję, że próba czytania na plaży o kosztach wytwarzania energii elektrycznej i cenach baryłek ropy naftowej skończyła się poszarpaniem gazety przez wiatr – to by było na tyle lansu z „Le Figaro” ;)

No dobrze, to jaka jest wreszcie odpowiedź na nasze tytułowe pytanie? Co wybrać?
Wybierz magazyn dla osób uczących się języka, jeżeli:
- nie jesteś na zbyt wysokim poziomie, potrzebujesz tekstów które pozwolą Ci oswoić się z językiem;
- twoje słownictwo wymaga rozbudowania, a masz ochotę coś poczytać i nie wertować co chwilę słownika;
- przytłaczają Cię polskie ceny zagranicznych czasopism;
- masz ochotę na kilka różnorodnych, ciekawych artykułów, szukasz czegoś lekkiego, co można szybko przeczytać i nie kartkować stron w celu pominięcia reklam i zapychaczy.

Wybierz zwykłą gazetę lub czasopismo, jeżeli:
- chcesz żeby lektura była nie tylko rozrywką, ale dawała Ci możliwość efektywnej pracy i samodzielnej analizy tekstu;
- szukasz kontaktu z „żywym” francuskim, chcesz poszerzyć swoją znajomość języka potocznego, slangu albo słownictwa specjalistycznego związanego z konkretną dziedziną (prasa tematyczna);
- jesteś na wakacjach i masz okazję tanio kupić miejscowe gazety;

A jako że sama jestem zachłanną kobietą, to wybieram obie opcje i czytam na zmianę, a to o urokach Algierii (Français Present), a to rozwiązuję psychotesty o tym, jaki tak naprawdę jest mój związek (nie chcecie wiedzieć, co to za gazeta, ale kosztowała naprawdę mało).

A Wy, co wolicie? Macie jakieś doświadczenia z takimi specjalistycznymi magazynami, czy może nie jesteście ich zwolennikami? A może znacie jakieś inne tytuły tego typu, które są godne polecenia? Zapraszam do wyrażania swoich opinii w komentarzach :)

20 komentarzy:

  1. Generalnie, uważam, że dużo lepszą opcją jest czytanie oryginalnej prasy lub książek. I nie zgadzam się z opinią, którą gdzieś przeczytała, że jest to znacznie trudniejsze. Przecież zawsze można zacząć od czytania wydarzeń bieżących w prasie, a o nich z reguły coś wiemy, słuchając wiadomości ze świata.
    Chociaż i to nie pokazuje nam całości słownictwa. Mimo, że uczyłam się francuskiego w Paryżu i mój poziom, może i nie idealny, jest dobry, to w FP znajdują się słówka, których nie znam. Myślę, że wynika to z faktu, iż kontakt z naturalnym językiem również daje nam tylko przekrój przez pewne tematy - a w szkole lub z czasopism do nauki, uczysz się więcej standardowego słownictwa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z ulgą przerzuciłam się z tekstów uproszczonych na francuskie czasopisma. Te pierwsze wydają mi się po prostu nudne, a ich język (z konieczności) jest dosyć sztuczny. Dla osoby, która dopiero zaczyna naukę, na pewno będą atrakcyjne.

    Myślę, że warto dodać, że czasopisma obcojęzyczne można poczytać w czytelniach bibliotecznych, zwłaszcza akademickich. Rozglądnijcie się za czymś typu "czytelnia czasopism bieżących". FP też tam można znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie nie pomyślałam o czytelniach, dobry pomysł! :)

      Usuń
  3. Ostatnio czytuję sobie Vougue'a i jakoś daję radę, co więcej jest to naprawdę interesujące. Tyle, że trudno powiedzieć, jaki jest mój poziom, bo ja się oceniam na A2, a ostatnio dostałam ocenę z kursu B2-C1...:/
    Wadą tego rozwiązania jest to, że praktycznie nie uczę się nowych słówek, bo skoro rozumiem z kontekstu to nie chce mi się sprawdzać. Ale dzięki za info o tych czasopismach dla uczących się francuskiego, może do nich zerknę, tylko nie wiem, w zasadzie, skąd mam je wziąć w Szwajcarii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam problem z określaniem własnego poziomu, chyba osobno powinnam oceniać rozumienie i wypowiadanie się:)

      Co do dostępności, to oba te czasopisma oferują prenumeraty zagraniczne (roczne: FP - około 120 zł za 6 numerów, LCF 85 euro + 25 euro za przesyłkę za 12 numerów). Poza tym ze strony LCF (link dałam wyżej) można ściągnąć pdf za darmo, trzeba tylko podać swoje dane.

      A skoro rozumiesz sens artykułu bez sprawdzania słówek, to chyba po drodze domyślasz się ich znaczenia, a więc uczysz się ich, tylko nie zwracasz na to uwagi :) Ja często odkrywam w ten sposób, że znam jakieś słówko, chociaż go nie szukałam po słownikach :)

      Usuń
    2. Jo, wystarczy wejsc na strone www lcf i mozna miec magazyn za darmo ;) 85 euro to wieeeelka przesada! I oszczedzamy drzewa ;)

      Usuń
    3. przesada, to fakt, nawet jeśli chciałoby się oszczędzać najpierw oczy, a dopiero potem drzewa ;)

      Usuń
  4. Ja zdecydowanie wole LCF, artykuly sa konkretne, interesujace, zwiezle, bez zbednego lania wody (pamietam artykul o Marii Sklodowskiej, chyba 3 strony, nigdy go nie skonczylam...), obejmuje wiele kategorii, od cywilizachi po film, wiec kazdy znajdzie cos dla siebie, ja ez czytam wybiorczo... Duzy plus za to, za na koncu sa cwiczenia leksykalno-gramatyczne, mozna odsluchac audio, czego chciec wiecej? Ale mowie to jak prof... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Podobnie jak chocolatechaudalacannelle stawiam na LCF. Nie przepadam co prawda za czytaniem dłuższych artykułów w sieci i wolę jednak tradycyjny papier, ale zawsze można sobie z PDF wydrukować i jest już lepiej :) Zastanawiałam się nad prenumeratą LCF w wersji papierowej, ale cena mnie póki co skutecznie odstraszyła... (z tego co pamiętam, to było chyba ponad 80 euro!). Osobiście poza tym czytam wszystko co wpadnie w ręce po francusku: ulotki, foldery reklamowe, opakowania w sklepach, itd. Wszystko co się da :) Polecam też wydania kieszonkowe książek w języku francuskim, które można znaleźć na amazon.fr - nawet jak się jest na poziomie średnim, to można się na takie książeczki porwać ;) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może faktycznie zacznę drukować :)
      Książki po francusku oczywiście też czytam i zawsze jakieś wydanie kieszonkowe kupuję sobie jako pamiątkę z wakacji w zagranicznych księgarniach (nie tylko francuskich). Swoją drogą, dziś właśnie dostałam w łapki pierwszy tom Harry'ego Pottera po francusku i nie mogłam się oderwać, a tu mi się akurat pracowity weekend i tydzień zapowiada...

      Usuń
    2. Mój HP póki co leży na półce i piszczy z tęsknoty ;) - nie wiem czy się dobrze orientuję, ale we Francji są chyba dwa różne wydania, prawda? Takie uproszczone dla młodszych dzieci i taka "normalna" wersja. W ogóle to nie zdziw się jak połowy postaci nie poznasz - Snape'a przemianowali na Rogue! Moja francuska przyjaciółka mówiła mi, że się bardzo zdziwiła jak zaczęła oglądać HP z napisami (a bez lektora). Angielski trochę zna, więc od razu zauważyła różnicę w nazewnictwie.

      Usuń
  6. A ja jakoś tak mam, że ciężko mi się zabrać za gazety niezależnie od języka - głównie chyba dlatego, że zazwyczaj artykuły są mocno słabe, albo w ogóle nie trafiają w mój gust, a może po prostu mam pecha ;).

    Jeśli chodzi o czytanie, to zdecydowanie wolę książki - teraz czytam po francusku Martine, w kolejce czeka francuska wersja "Małych kobitek" dla małych dziewczynek, więc mam nadzieję, że językowo podołam :). Po angielsku i niemiecku widziałam/czytałam dużo książek przeznaczonych dla osób uczących się języka (po angielsku wyd Penguin, po niemiecku chociażby książki z Hueber'a). Orientuje się ktoś może które wydawnictwo ma takie książki dla fanów francuskiego ;)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janusz z bloga Językowa Oaza polecał kiedyś u siebie tę księgarnię:
      http://www.bookcity.pl/kategoria/lektury_uproszczone_readers/francuski

      Sama nie korzystałam z takich wersji, więc nie wiem, na ile to jest fajne :)

      Usuń
    2. Dzięki za namiary na nowego bloga i księgarnię :). Widzę, że z innych języków też coś mają, na pewno przyjrzę się bliżej ich propozycjom.

      Usuń
  7. Ja również skłaniam się ku LCF. FP śledzę już od dłuższego czasu i moim zdaniem dobór tematów jest co raz gorszy. Jest tyle ciekawych aktualności, a tam albo o cukierkach, albo o mydle i to artykuły na 3 strony. Chociaż niektórzy moi uczniowie bardzo lubią go czytać. Sama pracuję na artykułach, które z niego pochodzą, ale są to najczęściej artykuły z archiwalnych numerów sprzed kilku lub kilkunastu miesięcy. Choć wieje od niego trochę nudą, uważam, że mimo wszystko jest to magazyn prowadzony na poziomie, z którego można nauczyć się wielu ciekawych i bardziej wyszukanych słówek, a jego przystępna cena nie jest tutaj bez znaczenia. Warto kupić choć 1-2 numery i zobaczyć "czym się to je". Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie przeczytałam w całości tylko ten jeden numer FP, a pozostałe dopiero przekartkowałam, więc nie zdążyłam się znudzić, ani też dokładnie przeanalizować doboru tematów. Poza tym przed zakupem miałam bardzo nieufne nastawienie do tego magazynu i może dlatego moja opinia jest teraz tak entuzjastyczna - dostałam więcej, niż się spodziewałam :D LCF jest ciekawe, to fakt, ale czytanie go jest taaakie bolesne - może madelaine ma rację pisząc, że trzeba sobie drukować te PDFy:)

      Usuń
  8. ile w Tobie miłości do tego języka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ostrożnie, bo nie wiem, czy to nie zaraźliwe :)

      Usuń
  9. Zgadzam się z tym, co napisałaś. Znam niemiecki płynnie, ale w gazetach co rusz natrafiam na jakieś ciekawe słowo czy zwrot. Uczę się francuskiego i znam FP, całkiem fajne pisemko.

    OdpowiedzUsuń
  10. genialne ! Nic nie wiedziałam o istnieniu pism takich jak FP a po recenzji udałam się świnskim truchtem (jak mawiała p. Joanna Chmielewska) do empiku :-)
    Pozdrawiam i życzę dłuuugich wakacji w urokliwej Francji
    G

    OdpowiedzUsuń