Zimno się zrobiło i
październik w rozkwicie, dlatego chociaż nigdy nie byłam za bardzo
przywiązana do kalendarzy i wiele znaczących dat, na które trzeba
specjalnie wyczekiwać zanim się coś zacznie, to z okazji
rozpoczętego właśnie roku akademickiego postanowiłam co nieco
napisać o zaczynaniu. Październik jest bowiem miesiącem, w którym
w szkołach językowych zaczyna się nowy semestr, a w wypoczętych
po wakacjach studentach siedzi mnóstwo zapału i postanowień, że
tym razem będą się uczyć więcej, pilniej i chętniej, zamiast
marnować czas na nie wiadomo co. A przynajmniej ja zawsze miałam w
październiku taki uroczy słomiany zapał... Warto więc wykorzystać
ten moment i podjąć decyzję o rozpoczęciu nauki języka obcego
albo o porządnym wzięciu się za naukę już rozpoczętą.
Od słów do czynów
droga bywa jednak daleka, zaś w dzisiejszej notce zamierzam
poopowiadać nieco o przeszkodach, które sprawiają, że nasze
wzniosłe postanowienia często pozostają jedynie mglistym planem na
dalszą przyszłość. Być może pozwoli to komuś spojrzeć na
siebie z dystansu i tym razem naprawdę wziąć się do roboty.
Zapraszam do lektury.
Według moich obserwacji
cały czas króluje w narodzie przekonanie, że języka obcego
można się nauczyć tylko od profesjonalisty,
najlepiej od native speakera, na prywatnych lekcjach albo po prostu
na kursie językowym. Ewentualnie można wyjechać na dłuższy
czas za granicę i wtedy język obcy sam wskoczy nam do głowy, gdy
zjemy już odpowiednio dużo croissantów albo zmyjemy wystarczającą
ilość kufli po piwie. I z tą myślą zakodowaną gdzieś głęboko
większość ludzi daje sobie spokój z całą zabawą, mówiąc:
„Nie mam kasy na
kurs”,
„Mam tak ułożony
plan zajęć, że żadna grupa zajęciowa mi nie pasuje.”
„W poniedziałki i
czwartki jestem tak wykończony, że nie dam rady jeszcze siedzieć
na francuskim, a w soboty chcę się wyspać”
„Ta szkoła językowa
do której chodziłem, była beznadziejna, a nie wiem gdzie indziej
mógłbym się zapisać”.
„Byłem już na
kursie B1, ale nadal nic nie umiem i B2 to dla mnie za dużo, a
głupio znowu iść na B1.”
Większość tych
argumentów wydaje się nie do zbicia. Można oczywiście się
upierać i tłumaczyć, że na kurs możesz sobie odłożyć
pieniądze (wytłumacz to studentowi dziennemu, który mieszka w
akademiku i utrzymują go rodzice), ofert na rynku jest tyle, że
jakiś termin na pewno się znajdzie (choćby w jakiejś nikomu nie
znanej i trochę podejrzanej szkole, do której jedzie się godzinę),
no i lepiej zapisać się na wyższy poziom i w międzyczasie
nadrobić zaległości („Poprzednio tak zrobiłem i nie
nadążałem, więc musiałem zrezygnować”). Jestem pewna, że
takie przekonywania nie dadzą zbyt dobrych rezultatów. Proponuję
więc zacząć z innej strony i odpowiedzieć sobie na dwa pytania:
Po pierwsze, czy
naprawdę chcesz się uczyć języka obcego?
Większość pewnie
odpowie, że tak, chce, bo języki obce trzeba znać, bo to dobrze
wygląda w CV i łatwiej potem znaleźć pracę. Tylko że to są
powody, dla których ktoś chce znać język obcy, a nie dla których
chce się go uczyć. Oczywiście, to bardzo praktyczne powody. Jednak
jak wiadomo, dotarcie do poziomu, który pozwalałby na wpisanie do
CV danego języka (bez strachu, że jeszcze ktoś nas o coś spyta)
musi zająć trochę czasu – a po drodze zapał często zdąży
ostygnąć, cel zniknie z oczu za jakąś górką, a my zostaniemy z
kursem opłaconym do końca roku i brakiem chęci na regularne
pojawianie się tam. I może nawet dotrwamy do końca, zgarniemy
dyplom i zmusimy się do zrobienia certyfikatu, ale ile się przy tym
wycierpimy, to nasze.
O ileż byłoby
przyjemniej, gdybyśmy spojrzeli na naukę jak na coś ciekawego,
wzbudzili swoje zainteresowanie tym skomplikowanym szyfrem, który
czeka na rozwikłanie, poczuli potrzebę uzupełnienia swojej wiedzy
o kulturze jakiegoś kraju znajomością jego języka. Nie ma
uniwersalnej metody na polubienie nauki. Jeśli mamy smykałkę do
rozwiązywania zadań albo chociaż zagadek, możemy spojrzeć na
proces nauki jak na szereg zadań, które da się rozwiązać według
ukrytego klucza. Miłośnikom muzyki mogą pomóc piosenki, które
łatwiej zostają w głowie, miłośnikom rywalizacji może pomóc
widmo kolegi, który już ma w CV jakiś certyfikat, więc żeby go
wyprzedzić, trzeba machnąć kilka kolejnych lekcji ;) A może
kojarzycie taki program na Discovery „Jak to jest zrobione?”
Język też można rozłożyć na małe kawałeczki, obejrzeć je
sobie pod światło, a potem spróbować skręcić według pewnego
schematu (i jak to zwykle bywa przy takim samozwańczym
majsterkowaniu, na końcu zostaną nam jakieś tajemnicze części, z
którymi nie wiadomo co zrobić, ale i bez nich machina znowu
działa). A jeśli jesteście miłośnikami literatury, to może
poczujecie, jak każdy kolejny dzień nauki przybliża Was do chwili,
w której zrozumiecie francuskie wstawki w „Wojnie i pokoju”,
których nikt nie opatrzył przypisami, bo przecież arystokracja
francuski doskonale zna.
Uczenie się języka jako
proces, w który się wkręciliśmy, potrafi być świetnym alibi,
gdy będziemy się zastanawiać, czy nie marnujemy za dużo czasu na
rozrywki i głupoty. Bardzo łatwo wykształcić w sobie nawyk
podobny do tych, które każą nam wchodzić po kilkanaście razy na
te same strony i zapuszczać się w meandry Internetu – i w ten sam
sposób „w międzyczasie” zrobić jakieś ćwiczenie, sprawdzić
słówko, przeczytać newsa, poszukać tekstu piosenki, obejrzeć
odcinek serialu. Nasz mózg będzie zadowolony, bo pomyśli, że
namówił nas do kolejnego rozproszenia się i skupienia na
pochłaniaczu czasu, a tu psikus, zrobiliśmy coś pożytecznego :) W
ten sposób odkryjemy przy okazji, że wcale nie mamy tak mało czasu
na naukę – a to przecież kolejna przeszkoda niemal nie do
pokonania. Wiadomo, że po pracy trzeba się zrelaksować, nie
można zajmować się tylko obowiązkami, ale przerzucenie języka do
szufladki „odpoczynek” pomoże nam uszczknąć trochę czasu na
naukę. Oczywiście nie namawiam do odpoczywania przy francuskim od
razu po ośmiu godzinach intelektualnego wysiłku w pracy, ale po
posiłku i wskoczeniu w wygodne ciuchy, kiedy przychodzi czas na
przegląd forów, portali internetowych i grania w gry, można
spokojnie zminimalizować te aktywności i zająć się nowym,
wspaniałym, pociągającym hobby (lepiej to brzmi, niż „nauka”,
co nie?:))
Po drugie, czy
naprawdę nie jesteś w stanie nauczyć się języka bez pomocy
nauczyciela?
Nie wszystko, co ludzie
mówią i piszą w Internecie jest prawdą, nie zawsze piszą to co
myślą, a czasem też zmieniają poglądy. Dlatego każdego, kto
szuka odpowiedzi na pytanie, czy może porządnie nauczyć się
języka obcego bez zapisywania się na kurs, zachęcam do krytycznego
czytania wypowiedzi innych osób, bo Internet jest bogaty w
twierdzenia, że bez kursu ani rusz.
Zastanawiając się, czy
to prawda, zacznijmy może od znalezienia zazwyczaj wskazywanych
powodów, które rzekomo miałyby sprawić, że samodzielna nauka
jest często niemożliwa, niewskazana, albo skazana na niepowodzenie.
1. „Wymowa
francuska jest tak trudna, że lepiej pójść na kurs, bo bez tego
nigdy się nie nauczymy mówić i tylko nabierzemy złych nawyków.
Dlatego przynajmniej podstawy trzeba przećwiczyć z nauczycielem, a
dopiero później można ewentualnie próbować samodzielnie to
ciągnąć.”
Tak, myślę że kiedyś
to mógł być problem – jak byłam mała i nie było jeszcze
Internetu, to też mnie frustrowało, że nie wiem jak się nauczyć
francuskiej wymowy. Bez żalu informuję, że ta wymówka się
zdezaktualizowała. No bo jak się uczy wymowy na kursie? Pani
recytuje alfabet, a my powtarzamy. Pani pokazuje nam zbitki liter i
je odczytuje, a my powtarzamy. Pani podaje nam wyrazy określające
mamę, siostrę i brata, a my je powtarzamy. Potem, cóż za
pasjonująca kwestia, uczymy się przedstawiać, podać swój wiek i
wskazywać miejsce zamieszkania. I proszę bardzo, każdy głośno
powtarza: „Je m'appelle...”. Kurs na poziomie A1 nie
należy do najbardziej pasjonujących, ale swoje i tak kosztuje. To
samo, szybciej i taniej, można osiągnąć, włączając sobie
alfabet na Youtube, przeglądając książkę z podstawami fonetyki i
zaopatrując się w gadający program do nauki słownictwa. I
powtarzając głośno, a jeśli nie wiemy, czy idzie nam dobrze, to
możemy się nagrywać i porównywać z oryginałem. Ba, są nawet
programy, które analizują naszą wymowę i oceniają jej
poprawność.
Wymowy uczymy się
słuchając i powtarzając, a także po prostu słuchając i
oswajając się z brzmieniem języka. W szkole językowej nie ma
czasu na zaaplikowanie naszym uszom takiej ilości nagrań, żeby
nasza wymowa stała się piękna i gładka, a w dużej grupie
rzadziej mamy okazję dojść do głosu. Dlatego nauka na kursie
będzie nam szła powoli i wtedy rzeczywiście, poczujemy ten okropny
trud związany z francuską wymową! A tu trzeba po prostu, rach,
ciach, siąść, osłuchać się, napatrzeć na słowa, porównać z
nagraniem (polecałam już na FB stronę Forvo), odrzucić
angielskie i polskie reguły wymowy i zrozumieć wcale nie tak bardzo
skomplikowany schemat. I przeznaczyć na poziom A1 maksymalnie ze
trzy miesiące, a nie cały rok akademicki.
Nie twierdzę, że kursy
językowe są całkowicie bezużyteczne. Ale zupełnie nie zgadzam
się z podejściem, że podstaw musimy się nauczyć w szkole, a
dopiero potem możemy uczyć się sami. Uważam, że jest wręcz
odwrotnie, ponieważ podstawy są proste, a na rynku jest dostępnych
mnóstwo źródeł, z których możemy się ich nauczyć szybciej i
co najmniej równie skutecznie. Dopiero później zaczynają się
schody, związane głównie z potrzebą kontrolowania poprawności
naszych dłuższych wypowiedzi pisemnych i ustnych no i z potrzebą
znalezienia partnera do rozmowy. Oczywiście to też da się załatwić
bez kursów, ale wtedy według mnie mają już one jakiś sens. Choć
gdybym już miała komuś płacić za uczenie mnie języka, to myślę
że wybrałabym indywidualnego nauczyciela i sama ustaliła z nim
program dopasowany do moich potrzeb, a nie dostosowywała się do
tempa i potrzeb grupy.
2. „Ktoś
musi mnie poprawiać, bo inaczej zacznę utrwalać swoje błędy.”
oraz
„Ktoś musi mną kierować i tłumaczyć zagadnienia, bo z książek
do języków nic się nie da zrozumieć”.
Zacznijmy od książek,
bo tu sprawa jest oczywista – choć nie dla wszystkich. Na kurs
kupujemy drogi, kolorowy podręcznik przeznaczony specjalnie do pracy
z nauczycielem, a zatem pełen zdjęć uśmiechniętych ludzi, za to
pozbawiony jakichkolwiek wyjaśnień reguł gramatycznych. Jedyne
wytłumaczenie, jakie znajduję dla tworzenia takich podręczników
jest takie, że nauczyciel chce się czuć potrzebny. Dobra wiadomość
jest taka, że istnieją również podręczniki dostosowane do
samodzielnej nauki, i to właśnie po nie powinniśmy sięgać.
Zwykle sprawdza się reguła, że im mniej obrazków, tym lepiej
(dopuszczalne są pojedyncze okazy dla ozdoby i rozweselenia, ale co
do zasady ważny jest tekst). Szukając więc książki nie bierzcie
za bardzo do serca „pomocnych” komentarzy na forach internetowych
w stylu: „My na kursie robimy «Alter
Ego»
i jestem zadowolony”. A jeśli potrzebujemy bardzo, żeby ktoś nam
głośno opowiadał o regułach gramatycznych, to polecam poszukać
również kursów w podcastach.
Natomiast
problem poprawiania oraz utrwalania błędów też już urósł do
rangi mitu. Zastanówmy się bowiem, jak wyglądają początki naszej
nauki i co tam jest do poprawiania. Wymowa pojedynczych słów i zdań
– którą bez trudu możemy odtworzyć z nagrań dostępnych w
internecie. Błędy ortograficzne i gramatyczne w pojedynczych
zdaniach, które próbujemy konstruować – a które możemy wrzucić
do sprawdzenia np. na italki albo lang8, tak
samo zresztą jak dłuższe teksty. Ba, możemy tam również wrzucać
nagrania naszych wypowiedzi do oceny przez native speakerów. Co
dalej? Ćwiczenia gramatyczne – które zwykle mają klucz
rozwiązań. Coś pominęłam?
Warto
dodać jeszcze dwie rzeczy. Im więcej czasu spędzimy na nauce
języka, im więcej ćwiczeń zrobimy, im więcej tekstów
przeczytamy lub usłyszymy, tym więcej wprawy nabierzemy i zaczniemy
sami widzieć nasze błędy. Więc nawet jak przez jakiś czas
będziemy tkwić w przekonaniu, że coś jest tak, a potem się
okaże, że jednak inaczej, to będziemy w stanie się opamiętać i
nawrócić. Poza tym jeśli czegoś nie rozumiemy i nie wiemy, skąd
się coś bierze, to zamiast od razu czekać na wyjaśnienie od
nauczyciela, warto poszukać samodzielnie, w innych książkach albo
nawet w Googlach.
3. „Jestem tak
leniwy i niezorganizowany, że tylko kurs
mnie zmotywuje.” oraz
„Nie mam czasu na naukę, a tak to będę mieć motywację, żeby
dwa razy w tygodniu wygospodarować po półtorej godziny.”
Taaaak.
Nie wykluczam, że kogoś
faktycznie może zmotywować kurs albo chociaż świadomość, ile na
niego wydał. Ale na kursie, który trwa jakieś 60 godzin w
semestrze, wiedza nie wlewa się do głów z powodu samej naszej
obecności. Odpuszczę sobie powtarzanie truizmów o tym, jak to bez
samodzielnej nauki i codziennej systematycznej pracy wiele się nie
osiągnie. Powiem tylko, że chodziłam kiedyś na kurs angielskiego,
który miał mnie zmotywować, ale chodziłam tam tylko z obowiązku,
nie chciało mi się nawet odrabiać prac domowych, a do tego
cierpiałam męki z powodu nudnego native speakera (nigdy nie
wiadomo, na kogo się trafi). Nie nauczyłam się tam wiele, choć
dziwnym trafem wszystkie testy i tak pisałam z wynikiem w granicach
95% - a po skończonym semestrze wcale się na takie 95% nie czułam.
Jeśli więc chcemy, żeby kurs uspokoił nasze sumienia i żebyśmy
nie musieli poza nim myśleć o nauce, to chyba warto jeszcze raz
wrócić do pytania, czy naprawdę chcemy się uczyć języka obcego.
Bo jeśli tak, to możemy to robić w cieple i zaciszu własnego
domu, nie tracąc czasu (!) na dojazdy ani na czekanie, aż reszta
grupy przeczyta czytankę i wypełni ćwiczenie w podręczniku. I poświęcać na każde zagadnienie i każdy poziom zaawansowania tyle czasu, ile nam potrzeba, a nie dostosowywać się do rytmu szkoły.
Mam nadzieję, że
dotarłeś aż tutaj, drogi Czytelniku i że być może udało mi się
namówić Cię do innego spojrzenia na temat. Nauka francuskiego może
być Twoim hobby, a nie śmiertelnie poważnym zadaniem do wykonania.
Warto uwierzyć we własne siły i wziąć sprawę w swoje ręce, a
za zaoszczędzone na kursie językowym pieniądze kupić sobie coś
ładnego :)
Niestety, ja się najwięcej uczę na kursach - bo MUSZĘ gadać i nie MUSZĘ się przejmować błędami. Niestety kursy w Szwajcarii są baaaaardzo drogie, także w praktyce powinnam się uczyć sama...i niestety mam problemy ze zorganizowaniem, motywacją...właściwie wszystkie wymówki podane w tym poście dotyczą właśnie mnie.
OdpowiedzUsuńTylko na wszelki wypadek wyjaśnię, że nie twierdzę, że uczenie się na kursach jest złe, bo to zawsze przecież uczenie się ;) Miałam na myśli przede wszystkim sytuacje, kiedy ktoś najpierw znajduje wymówkę, dlaczego nie może się zapisać do szkoły językowej, a potem udowadnia, że bez tego to już przepraszamy, nic się nie da zrobić.
UsuńKażdy musi odnaleźć metodę dla siebie. Ja preferuję indywidualne kursy, właśnie tak uczę się francuskiego. To mnie bardziej motywuje niż samodzielna nauka, ale to zależy od ogólnej sytuacji, bo np. hiszpańskiego nauczyłam się sama. Myślę, że nie każdy jest w stanie nauczyć się języka obcego samodzielnie. Znam osoby, które nie są w stanie, ale jest to związane z tym, że nie potrafią odnajdywać powiązań i budować mostów w mózgu :)
OdpowiedzUsuńhttp://niemiecki-po-ludzku.blogspot.de/
Ale zawsze warto spróbować i nie wychodzić z założenia, że się nie uda :) Chyba faktycznie za mało wyraźnie zaznaczyłam, że chodzi mi przede wszystkim o podjęcie jakiegoś wysiłku nawet wtedy, gdy kurs jest poza naszym zasięgiem, a nie o nawracanie wszystkich i radzenie im, żeby rzucali szkoły, skoro już tam chodzą ;)
UsuńZ kursem czy bez kursu , jezyk sam do glowy nie wejdzie. Trzeba pracowac nad nim, poznawac, odkrywac, odszyfrowywac filmy, ksiazki, czasopisma ...
OdpowiedzUsuńI najlepiej miec dobre powody mobilizujace do pracy lub znalezc w procesie uczenia sie duza przyjemnosc. A najlepiej i jedno i drugie ...
A gdy juz opanujemy jezyk na tyle, ze zrozumiemy np sztuke (komedie) w teatrze lub teksty w kabarecie, wowczas nagle otwiera sie przed nami cale bogactwo dostepne przedtem tylko dla native speakerow...
Pozdrawiam Nika
Zgadzam, się z przedmówcą. Żaden język do głowy nie wejdzie sam. Ja uczę się sama od 4 miesięcy (książki dla dzieci i dorosłych, gazety, youtube etc) i nie jest to łatwa zadanie. Głównie jeśli chodzi o zmobilizowanie się bo przecież jest tyle innych rzeczy do zrobienia :) Ale gdy się ma cel to jest o wiele łatwiej bo wszystko nabiera sensu. Polecam wszystkim, to bardzo dowartościowuje :)
OdpowiedzUsuńJa bardzo lubię to uczucie że nagle rozumiem coś, czego jeszcze parę miesięcy wcześniej nie rozumiałam :) To jest chyba najbardziej motywujące - satysfakcja, że udało mi się tego dokonać samej :)
UsuńŻyczę powodzenia i wytrwałości i zapraszam do zaglądania tutaj :)
Bardzo ciekawy post - gratuluję!
OdpowiedzUsuńNiedawno wróciłem do Polski i szukałem dla siebie kursu, który przygotowałby mnie do egzaminu na certyfikat DALF C2. Jednakże nic takiego w ofertach szkół językowych nie istnieje, choć wszystkie mają w ofercie, że przygotowują do certyfikatu DALF C1/C2 Sic!
Wniosek jest jeden: przygotuję się sam, a szkoła językowa na tym poziomie nie jest już konieczna jeśli w domu mam odpowiednią ilość książek poświęconych językowi. Ja mam, więc wolę poświęcić dwie godziny np. na czytanie literatury francuskiej i w ten sposób uczyć się słownictwa, niż na zajęciach, które trwają tylko 1,5 godziny (2 x 45 min) co oznacza, że gdy ja zaczynam się rozkręcać to trzeba nagle kończyć ;)
Z drugiej strony, przez 1,5 roku chodziłem do szkoły językowej w Brukseli i muszę przyznać, że metody tam stosowane podczas zajęć jak również ciekawa osobowość lektorów sprawiały, że na zajęcia chciało się naprawdę chodzić i bardzo dużo mi dały (w sumie od poziomu A1.1 do zdania certyfikatu DELF B2 minęło tylko 1,5 roku- można? Można. Kurs był intensywny.
W Polsce niestety system 1,5 h x 2 razy w tygodniu wydaje mi się być żółwim tempem i chyba efekt tego byłby odwrotny do oczekiwanego.
Miło mi, że post się spodobał :) A poza tym to w pełni się z Tobą zgadzam. Też nie lubiłam na kursach tego uczucia, że ja dopiero się rozkręcam, a to już koniec. Poza tym na takim regularnym kursie języka od podstaw chyba zanudziłabym się na śmierć... Ale przyznaję, że przez jakiś czas chodziłam też na angielski, gdzie zarówno native jak i polski nauczyciel byli tak charyzmatyczni i interesujący, że z przyjemnością się tam pojawiałam i czekałam na te zajęcia, bo pomogły mi się przełamać do mówienia i rozkręcić. Naprawdę dużo zależy od człowieka - no i właśnie, decydując się na kurs ryzykujemy, bo nie wiadomo, w co ulokujemy nasze pieniądze, dopóki sami nie sprawdzimy ;)
UsuńJak zwykle świetny post! Blog masz o językach, w szczególności o francuskim, ale też styl pisania masz wyćwiczony ;) Ja od 2,5 roku uczę się fr. i mam A2/B1. Planuję wyjechać do Francji na wakacje i pozniej zdać maturę jeszcze za 2 lata :)
OdpowiedzUsuńOsobiście, lekcje w grupach (min. 2 os. czyli ja i nauczyciel) są dla mnie dużo bardziej motywujące, niż nauka samemu.
Cieszę się, że wpis się podoba :) Lekcje w grupie mają jedną zaletę, której nie ma samodzielna nauka - jest z kim pogadać. Tak naprawdę też pewnie bym się skusiła na prywatne lekcje z nauczycielem, ale uparłam się żeby się nauczyć francuskiego jak najmniejszym kosztem, żeby udowodnić, że się da :) Za to ostatnio nawiązuję znajomości z ludźmi, którzy też się uczą, żeby sobie pokonwersować :)
UsuńWydaje mi się, że tutaj wiele zależy od samej osoby. Trzeba rozpatrzeć wszystkie za i przeciw. Oraz mierzyć zamiary na możliwości, a możliwości na zamiary, jak to mówią :) W dzisiejszych czasach nie ma barier, jedyną barierą jesteśmy my sami i nasze nastawienie.
OdpowiedzUsuńFrancuskiego uczyłam się w liceum. Teraz, po latach, wróciłam do niego na drugim kierunku studiów, bo taki jest lektorat i już. Chciałabym znać ten język i nie przeraża mnie, że zamiast zdania "lubię dawać prezenty moim kolegom" piszę "J'aime donner a mes collegues. " Mimo wszystko jednak próbuję, nawet mi to powoli wychodzi, chociaż za dużo czasu nie mam. Jak się chce to się da.
OdpowiedzUsuńKurs motywuje, ale na krótką metę - w końcu odchorujemy wydane pieniądze i nie będzie nam się chciało uczęszczać na zajęcia. Niestety, jest "chcę" i CHCĘ!
Będę Cię odwiedzać ! :D
Dzięki za komentarz:) a francuskie zdanie o prezentach bardzo urocze :D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńZa reklamy udające merytoryczne posty dziękuję ;)
UsuńDzięki za ten wpis i ogólnie za to, że prowadzisz tego bloga! Jest naprawdę świetny, chyba najlepszy w tej tematyce jakie odwiedzam [a od tygodnia dziennie spędzam mnóstwo czasu na blogach poświęconych nauce francuskiego, więc możesz uwierzyć mi na słowo ;)]
OdpowiedzUsuńA, i najważniejsze! Dzięki tobie odważyłem się i zdecydowałem na naukę francuskiego! Z powodu studiów i wymaganego drugiego języka zastanawiałem się nad niemieckim lub francuskim. Niemieckiego uczyłem się od gimnazjum i mimo 6 lat nauki mój poziom był bagienno-stawowy (choć uważam, że gdybym miał bardziej wymagających nauczycieli, bardziej bym się przyłożył i operowałbym niemieckim lepiej niż angielskim - moja mama uważa, że pięknie mówię po niemiecku, lepiej niż po angielsku ;)) Także z jednej strony niemiecki miał zaletę, że chociaż znam podstawy. Ale francuski ciągle mnie kusił - jest taki piękny dla ucha + moje zamiłowanie do kultury francuskiej (u ciebie zaczęło się od Prousta, a u mnie od Sartre i Nabokova, który wielu swoich wtrącał francuskie słówka - podobało mi się to!). Kusił, kusił aż w końcu - po lekturze twoich postów - skusił ! Zamówiłem już kursy i zaraz po przyjściu listonosza zaczynam naukę!
UsuńZ pewnym poślizgiem czasowym, ale bardzo dziękuję za ciekawy komentarz i za miłe słowa o moim blogu, który ostatnio niestety musi długo czekać na wpisy... :) Mam nadzieję, że nauka francuskiego Ci się spodoba i zapał nie ostygnie. Sama ostatnio marzę po cichu o niemieckim, na chwilę wzięłam się za hiszpański (w celach wyłącznie turystycznych, bo lubię tam bywać) ale jakoś nie poczułam miłości do tego języka i w efekcie - wróciłam do bardziej regularnej nauki francuskiego! :) Takie komentarze jak Twój zawsze mnie trochę inspirują i przywracają zapał :)
UsuńJeżeli ktoś ma ochotę się uczyć języka francuskiego, to moim zdaniem będzie to robił. Ja również całkiem niedawno zaczęłam naukę i bardzo odpowiada mi uczenie się z audio kursów https://www.jezykiobce.pl/s/106/audio-kursy-do-francuskiego gdyż wtedy bardzo dużo rzeczy rozumiem.
OdpowiedzUsuń38 yr old Help Desk Operator Brandtr Borghese, hailing from Baie-Comeau enjoys watching movies like Where Danger Lives and Dance. Took a trip to Muskauer Park / Park Muzakowski and drives a E-Class. kliknij tutaj
OdpowiedzUsuń