poniedziałek, 11 listopada 2013

Grammaire 450 nouveaux exercices - niveau intermédiaire (CLE)

Wszystkie moje podręczniki do nauki francuskiego są obecnie w fazie średniozaawansowanego rozgrzebania i ich końca nie widać; ba, nawet środka nie widać w niektórych przypadkach. Może to wina dużej ilości napoczętych źródeł, a może mam za słabo rozwiniętą potrzebę zaliczania jak najszybciej kolejnych rozdziałów, żeby móc odczuwać dumę na widok własnych statystyk. Skubię więc wszystkiego po trochu i w międzyczasie notuję spostrzeżenia do przyszłych recenzji. 


Od razu przyznaję się zatem, że nie zrobiłam jeszcze wszystkich czterystu pięćdziesięciu ćwiczeń z książki, o której dzisiaj opowiem, ale za to porządnie pochyliłam się nad pierwszymi czterema rozdziałami, co daje w sumie 132 rozwiązane ćwiczenia. O całej reszcie postaram się nie wypowiadać zbyt kategorycznie:)

niedziela, 20 października 2013

Witaj, Szkoło (Prawa Francuskiego)!

Pomysł ten chodził mi po głowie odkąd tylko wzięłam się na poważnie za francuski, a może nawet jeszcze wcześniej i tak sobie czekał, aż osiągnę poziom na tyle wysoki, żeby mieć jakieś szanse na przetrwanie w Szkole Prawa Francuskiego. Obecnie jest już zdecydowanie lepiej, niż rok temu w październiku, kiedy moje zdolności rozumienia opierały się raczej o intuicję, niż jakieś solidne podstawy, dlatego też postanowiłam stawić czoła składanym sobie przez tyle czasu obietnicom i naprawdę zapisać się na ów kurs – o którym zamierzam dzisiaj trochę opowiedzieć. Wyjaśniam od razu, że wszystko to, co napiszę poniżej, odnosi się do kursu organizowanego na Uniwersytecie Jagiellońskim.

wtorek, 8 października 2013

I Ty zostaniesz Pitago... tzn. samoukiem, oczywiście. (10 marnych wymówek, po które nie warto sięgać)

Zimno się zrobiło i październik w rozkwicie, dlatego chociaż nigdy nie byłam za bardzo przywiązana do kalendarzy i wiele znaczących dat, na które trzeba specjalnie wyczekiwać zanim się coś zacznie, to z okazji rozpoczętego właśnie roku akademickiego postanowiłam co nieco napisać o zaczynaniu. Październik jest bowiem miesiącem, w którym w szkołach językowych zaczyna się nowy semestr, a w wypoczętych po wakacjach studentach siedzi mnóstwo zapału i postanowień, że tym razem będą się uczyć więcej, pilniej i chętniej, zamiast marnować czas na nie wiadomo co. A przynajmniej ja zawsze miałam w październiku taki uroczy słomiany zapał... Warto więc wykorzystać ten moment i podjąć decyzję o rozpoczęciu nauki języka obcego albo o porządnym wzięciu się za naukę już rozpoczętą.

Od słów do czynów droga bywa jednak daleka, zaś w dzisiejszej notce zamierzam poopowiadać nieco o przeszkodach, które sprawiają, że nasze wzniosłe postanowienia często pozostają jedynie mglistym planem na dalszą przyszłość. Być może pozwoli to komuś spojrzeć na siebie z dystansu i tym razem naprawdę wziąć się do roboty. Zapraszam do lektury.

Dlaczego tak trudno wziąć się za język obcy?

poniedziałek, 30 września 2013

"Mon homme" - Mistinguett (muzyczna kartka na dzień chłopaka)

Założę się, że duża część z Was najprawdopodobniej słyszała już tę piosenkę, gdyż przez lata była ona często i chętnie wykonywana przez różne osoby, zwykle w wersji anglojęzycznej. Ja sama pierwszy raz zwróciłam na nią uwagę w serialu „Boardwalk Empire”, gdzie zaśpiewała ją ulubiona przez mnie Regina Spektor. I do niedawna żyłam w błogiej nieświadomości, iż utwór ów w oryginale wykonywany był po francusku, przez aktorkę i piosenkarkę znaną jako Mistinguett.

Jako że dzisiejsza data nastraja do miłosnych wyznań pod adresem mężczyzn, pozwolę sobie im w szczególności zadedykować to przeurocze tango – dołączając życzenia: by kobiety Waszego życia kochały Was równie mocno... ale mniej bezkrytycznie ;)

piątek, 13 września 2013

Co czytać po francusku? Specjalistyczne magazyny vs. prasa dla prawdziwych Francuzów.

Pisząc o doskonaleniu swoich umiejętności czytania ze zrozumieniem niejednokrotnie już opowiadałam o książkach w języku francuskim, po które akurat sięgam. Nie ma jednak co ukrywać, że czytanie książki – w szczególności przerastającej nieco nasz aktualny poziom (bo przecież trzeba stawiać sobie wyzwania) – może okazać się zajęciem żmudnym i męczącym, kiedy tak suniemy powoli przez strony literek nie okraszonych obrazkami, a końca nie widać i nie widać. Długość tekstu potrafi czasem dać się we znaki, zwłaszcza gdy dobrze zapowiadająca się treść zacznie rozczarowywać i niechcący pomyśli się o czytaniu nie jak o rozrywce, ale o zadaniu, które chciałoby się mieć wykonane i osiągnięciu, które chce się mieć zaliczone i dopisane do listy osiągnięć. Co prawda zawsze staram się wybierać sobie lektury, na które mam ochotę, ale i tak czasem mój entuzjazm trochę opada i wtedy wolę wypełnić sobie czas jakąś przelotną przygodą z krótkim tekstem. A do tego najlepiej oczywiście sięgnąć po kolorowe czasopismo!

środa, 11 września 2013

365 dni z francuskim.

Drogi Czytelniku,
Bardzo się martwię że poczujesz się rozczarowany tym, co zamierzam za chwilę napisać i że nie spełni to Twoich oczekiwań. Zgaduję bowiem, że spodziewasz się, iż zaproponuję Ci pewnego rodzaju grę, zabawę, wyzwanie, ba, może nawet niezawodną receptę na opanowanie języka francuskiego w ciągu tytułowych 365 dni. No cóż, moje dzisiejsze propozycje nie będą aż tak wyszukane.

Niniejsza notka ma wymiar przede wszystkim towarzyski, nieco gawędziarski, a także odrobinę wspominkowy, albowiem to dzisiaj właśnie blog „Uzależnienie od francuszczyzny” kończy swój pierwszy rok egzystowania w Internecie. 
Przyznaję, że czuję się podekscytowana o wiele bardziej niż w dniu własnych urodzin :) Prowadzenie tego bloga sprawia mi ogromną przyjemność i wciąga coraz bardziej, co chyba widać również po rosnącej częstotliwości pojawiania się wpisów. A wraz z tym wzrasta ilość czytelników, co także niezmiernie mnie cieszy. Czy wiecie, że przez pierwsze miesiące ten blog był naprawdę niszowy i prawie nikt go nie odwiedzał, za to w samym tylko sierpniu zajrzało tu prawie trzy tysiące osób (część z Was pewnie jest botami, ale i tak...)? Chciałabym Wam wszystkim podziękować za czytanie moich wynurzeń, dzielenie się swoimi opiniami, a w szczególności za podrzucanie nowych pomysłów odnośnie dalszej nauki, które wielokrotnie okazały się strzałem w dziesiątkę.

Z okazji tej małej rocznicy chciałabym Was zaprosić do dalszych regularnych odwiedzin, w czym na pewno pomoże Wam polubienie mojego bloga na Facebooku :) Będą się tam pojawiać nie tylko powiadomienia o nowych wpisach, ale również niesprecyzowane jeszcze ciekawostki i luźne spostrzeżenia, które z jakiegoś powodu nie znajdą dla siebie miejsca w regularnych notkach. Guziczek do lubienia znajdziecie w prawym górnym rogu strony.

Natomiast wszystkie osoby spragnione merytorycznej notki zapraszam ponownie w okolicach jutra, kiedy to powinnam dokończyć swoje rozmyślania na temat tego, czy lepiej czytać normalne gazety obcojęzyczne, czy też specjalne magazyny do nauki języków obcych.

piątek, 6 września 2013

Notre Dame de Paris i wybrani Francuzi mojego życia.

Ostatnio cierpię na nadmiar weny, który zmusza mnie do pisania kolejnych notek na bloga i werbalizowania pojawiających się ciągle nowych pomysłów, chociaż jeszcze sporo starych czeka na swój moment. Skoro jednak poprzednio było sporo teoretyzowania i pouczania, to tym razem pora na coś lżejszego – czyli trochę muzyki i literatury, a wszystko przepasane, jakby wstęgą, odrobiną nostalgii i wspomnieniami z dzieciństwa.

Pamiętacie jak to się stało, że spośród tylu języków obcych wybraliście akurat ten jeden konkretny, któremu zaczęliście się poświęcać? Dlaczego właśnie ten, a nie inny kraj i jego kultura wysunęły się na pierwsze miejsce i w którym momencie to nastąpiło? Czasem próbuję odnaleźć w pamięci ten moment, w którym pojawiły się pierwsze przebłyski mojego późniejszego uzależnienia od francuszczyzny i uświadamiam sobie, że na pewno było to bardzo dawno temu, jeszcze w dzieciństwie. Pamiętam, że gdy odbywała się olimpiada w Atlancie (miałam wtedy dziewięć lat), wpadła mi w ucho Marsylianka i potem ciągle męczyłam mamę, żeby mi ją nuciła, a w międzyczasie lepiłam z plasteliny zawodników ozdobionych francuskimi flagami :) Później przy różnych okazjach zawsze chętnie kibicowałam Francuzom, niezależnie od dyscypliny, co może wskazywać na to, że szaleństwo zostało już we mnie zaszczepione. A pewnego dnia zobaczyłam w telewizji Marinę Anissinę i Gwendala Peizerat, jeżdżących na łyżwach do muzyki z Carminy Burany i zakochałam się – prawdopodobnie na równi w tej parze (gdzie ona często podnosiła jego!), i w ślicznym Gwendalu ;) Może nie był do końca w moim typie, ale rekompensował mi to uśmiechem, któremu nie można było się oprzeć. Zaczęłam więc śledzić ich karierę i z ogromną przyjemnością oglądałam ich występy – zwłaszcza te galowe, które odbywały się po zakończeniu kolejnych mistrzostw. I w ten sposób po raz pierwszy usłyszałam o „Notre Dame de Paris”. I właśnie po to był ten długi wstęp – by naprowadzić Was na temat tego musicalu, a wraz z nim na historię pewnego dzwonnika.